Artykuły

Gdybym wybrał, żałowałbym

- Miałem skrupuły, wielu rzeczy nie osiągnąłem. Nie nadaję się do kariery - mówi STANISŁAW BREJDYGANT, łódzki aktor obchodzący jubileusz 50-lecia pracy artystycznej.

Michał Lenarciński: Studiował Pan filologię polską na uniwersytecie, później aktorstwo w szkole teatralnej w Warszawie, jeszcze później reżyserię filmową w łódzkiej szkole filmowej... ...aktorstwo zacząłem studiować w połowiestudiów polonistycznych..: Co Pana tak gnało?

Stanisław Brejdygant: Odpowiedź znajdzie pan w mojej nowej książce "Pokoje". Po raz pierwszy napisałem rodzaj autobiografii, tytułem nawiązując do Iwaszkiewiczowskich "Ogrodów"- ja wychowywałem się w pokojach sublokatorskich. I ta biografia opowiedziana jest w trzech pokojach. Tam przypominam, że zawód aktorski zacząłem uprawiać będąc amatorem: po drugim roku studiów wziąłem udział w przedstawieniu III części "Dziadów" i zorientowałem się, że powinienem uprawiać zawód aktorski. Dlatego poszedłem do szkoły teatralnej. A ponieważ żal było mi polonistyki, to kontynuowałem naukę na uniwersytecie, czemu zresztą sprzyjał rekotor szkoły Jan Kreczmar.

Aktorstwo - już wiem, skąd się "wzięło", a reżyseria?

- W pewnym momencie zorientowałem się, że aktorstwo może mi nie wystarczyć, że to zawód, w którym nie sposób być zupełnie niezależnym. Chciałem być reżyserem, a zdopingował mnie do studiów Andrzej Munk, którego poznałem tuż przed jego śmiercią. Nie chwaląc się, egzaminy wstępne poszły mi na tyle dobrze, że ówczesny dziekan Wydziału Reżyserii Jerzy Bossak przyjął mnie na drugi rok. Nie miałem kłopotów ze skończeniem.

Mam wrażenie, że niemal wszystko przychodziło Panu łatwo. To prawda? Mało kto debiutuje Hamletem, później gra Ryszarda III, Raskolnikowa, Myszkina...

- Rzeczywiście, mój debiut Hamletem był efektowny. Zagrałem Hamleta mając dwadzieścia trzy lata i do dziś jestem chyba najmłodszym Hamletem, co - oczywiście żartobliwie - ma mi za złe Daniel Olbrychski, bo on Hamleta zagrał, jak miał lat dwadzieścia pięć. Ale czy wszystko przychodziło mi łatwo? Wcale nie. Po prostu, często coś sobie postanawiałem i starałem się osiągnąć. Ale nie zawsze.

Hamlet nie przewrócił Panu w głowie? Dwudziestotrzylatek mógł różnie reagować.

- To prawda. Tym bardziej że recenzje, jakie dostałem, mogły to sprawić. Będąc smarkaczem wiedziałem, że już w życiu takiej fali zachwytu nie wzbudzę. Ale, bądźmy szczerzy, to młodość przede wszystkim robiła wrażenie. I pamiętam, że sam sobie powiedziałem: uważaj, bo wcale nie jesteś taki wspaniały.

Znane jest Panu z autopsji uderzenie wody sodowej do głowy?

- Nie. Mówię zupełnie uczciwie, że nie pamiętam, by mi uderzała. W samozachwyt raczej nie popadałem. Chociaż, o dziwo i niespodziewanie, miałem falę największego przypływu popularności. To nie było po Hamlecie, Myszkinie czy Ryszardzie III, a po dubbingu, po roli Klaudiusza w serialu telewizyjnym "Ja, Klaudiusz". Na szczęście byłem już zbyt dorosły, żeby mi się przewróciło w głowie.

Przyzna Pan, że to niezwykłe, bo mnóstwo ludzi doskonale zapamiętało tę pana rolę. Z jednej strony może to szkoda, że nie tę stworzoną fizycznie, ale z drugiej - może to jeszcze bardziej wartościowe? Czy nie trudniej stworzyć kreację wyłącznie głosem?

- Mówi pan to, co powiedział mi kiedyś Gustaw Holoubek: Gdybyś Klaudiusza zagrał tak jak Derek Jacobi, to przy okazji powiedziałbym ci: Stasiu, w porządku. I tyle. Gustaw jest maniakiem warsztatu i twierdzi, że napisać dobry wiersz to dobrze, a napisać dobry sonet - jeszcze lepiej. I to chyba trochę oddaje poziom trudności. Miło mi było, że za ten dubbing dostałem podziękowanie od producenta, a przypływ popularności sprawił, że w telewizji dostałem dzień autorski: w Dwójce siedem godzin! Dziś nie do wyobrażenia.

A czego pojechał Pan szukać za oceanem?

- Byłem poproszony przez Katolicki Uniwersytet Lubelski, by zrobić tam z ich chórem program poetycko-muzyczny. Paszport dostałem w ostatniej chwili (miałem jakieś kłopoty z bezpieką: to był stan wojenny), a jako aktorski partner pojechał ze mną Jerzy Zelnik. Objechaliśmy Stany Zjednoczone, Kanadę, a w Montrealu dostałem propozycję, by prowadzić na uniwersytecie Concordia warsztaty. A później dostałem jeszcze zaproszenie do Washington University. Łącznie spędziłem tam ucząc dwa i pół roku, ale też zagrałem dwie rzeczy. To była również ogromna satysfakcja. Później kilka lat spędzałem czas, dzieląc go między Stany i Polskę. To było bardzo kreatywne.

Zajmuje się Pan wieloma sprawami: jako aktor gra wszędzie tam, gdzie grają aktorzy, reżyseruje pan, pisze wiersze, opowiadania, powieści, dramaty, jest pedagogiem. Gdzie spełnia się Pan najpełniej? Gdzie jest Panu najprzyjemniej?

- Kiedyś Zbyszek Zapasiewicz powiedział, że ja właściwie jestem człowiekim, który nigdy nie dozna spełnienia. I wydaje mi się, że mogę temu zaufać, bo on zna mnie bardzo dobrze: wiele razem graliśmy, sporo reżyserowałem z nim. Zorientowałem się, że gdybym wybrał którąś z dziedzin - zawsze żałowałbym wyboru. Wszystkiego muszę po trochu.

W Pana wypadku trudno jest powiedzieć, że czegoś jest "po trochu".

To prawda. I pewnie rację miał Axer, który kiedyś powiedział mi: gdyby pan się na coś zdecydował, to w wybranej dziedzinie byłby pan dalej. No, nie umiałem i nie umiem wybrać. I nie żałuję.

Co, z perspektywy aktora obchodzącego jubileusz pięćdziesięciolecia pracy artystycznej, powiedziałby Pan młodym, wchodzącym do zawodu aktorom, jakiej rady udzielił?

- Że to wspaniały zawód, ale żeby się zastanowili. Bo właciwie każdy zawód poważnie traktowany jest wspaniały (mnie na przykład szalenie imponują chirurdzy). Zastanowili, bo trzeba do aktorstwa podchodzić z wielką rozwagą, być przekonanym, zdeterminowanym i mieć świadomość, że ma się dyspozycję (nie lubię nadużywać słowa talent). No i umiejętności, choć i to nie wszystko. Trzeba mieć jeszcze "werk". Gdy tego nie ma, choćby najinteligentniejszy aktor będzie... Nie zazna satysfakcji.

Czy przez całe swoje zawodowe życie musiał Pan coś dla czegoś, kogoś, poświęcać?

Powiem inaczej: przez to, że miałem skrupuły, wielu rzeczy nie osiągnąłem. Nie nadaję się do kariery.

Na zdjęciu: Stajnisław Brejdygant podczas jubieluszu w Teatrze Nowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji