Banalny reportaż przeniesiony na scenę
"Śmierć Człowieka-Wiewiórki" w reż. Marcina Libera z Teatru ustausta/2xu z Warszawy na XI Festiwalu Teatralnym Maski w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Głosie Wielkopolskim.
O RAF (Rote Armee Fraktion)i Ulrice Meinhof powstało sporo sztuk teatralnych i filmów. Prawdopodobnie powstaną kolejne, ponieważ terroryzm nadal budzi grozę, ponieważ terroryzm jest ciągle aktualny, ponieważ...
"Śmierć Człowieka-Wiewiórki" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk to bryk z życia członkini RAF. Ale wolałbym, aby młodzi ludzie poznali jej życie nie ze sceny, tylko z książek. Niestety, obawiam się, że młodzi widzowie kupią ten bryk, bo Marcin Liber podlał go sosem muzycznym, którego słucha młode pokolenie, do tego okrasił go całkiem udanymi wizualizacjami.
Temat RAF jest intrygujący, o czym mogliśmy się przekonać bodaj dwa lata temu na Maskach, kiedy Komuna Otwock pokazała "Przyszłość świata". Niestety, "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" poza historią opowiedzianą na granicy wygłupu, mniej groteski, niczego nie niesie. Przedstawienie rozpada się na ciąg epizodów. Członkowie RAF mierzą się nie z przeciwnikami, bo trudno za takiego uznać policjanta, któremu odrosło serce (bardzo dobry aktorsko Mirosław Zbrojewicz), czy tytułowego Człowieka-Wiewiórkę, zafascynowanego Ulryką Meinhof.
Szkoda tylko, że Liber zatrzymał się na poziomie opowiadania, że reporterskiego tekstu sztuki nie potraktował jak partytury. Zostawił za wiele otwartych furtek. Można się w nich pogubić albo wyjść za wcześnie.