Artykuły

Przegrany pojedynek z arcydziełem Bergmana

"Sonata jesienna" w reż. Eweliny Pietrowiak w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Reżyser Ewelinie Pietrowiak należy się szacunek za wybór repertuaru, ale "Sonata jesienna" Bergmana wwarszawsldm Ateneum zbyt często przypomina mieszczański teatr kulturalnej konwersacji. Pietrowiak imponuje uporem. Na debiut w teatrze Ateneum wybrała "Pokojówki" Geneta, tworząc z nich spektakl bolesny, nie roniący nic z ostrości myśli pisarza. Potem sięgała po Ibsena, teraz przyszła pora na Bergmana.

Trudno celować wyżej. Porównanie ze słynnym filmem z Ingrid Bergman i Liv Ullmann dla twórców warszawskiego przedstawienia musi okazać się mordercze. Nic w tym dziwnego, nie każdy rodzi się Bergmanem, który aktorki miał jedyne w swej klasie. Droga jest więc inna - pozostając wiernym literze scenariusza, który, co rzadkie, jest jednocześnie wybitną literaturą, nasycić scenę własnym bólem. Pójść tak daleko, jak się da. Odrzucić chęć podobania się sobie i widzowi. Wtedy "Sonata jesienna" zbliży się do oryginału. Czuć będzie trujący jad każdego zdania tekstu, jego duszącą toksyczną atmosferę. W Ateneum do końca można obserwować kunszt aktorów i urodę kostiumów Zofii de Ines, a gdy trzeba, ukoić nerwy Chopinem. Sprawnie przygotowany i kulturalny wieczór, tylko Bergman pozostał jakby obok.

Ewa Wiśniewska to Charlotta, światowej klasy pianistka, która po siedmioletniej rozłące z córką przyjeżdża do niej, by odbudować zerwaną więź. Dorota Landowska gra Ewę czekającą na matkę, by spróbować ją pokochać, a jeśli nie, to wyrównać z nią dawne rachunki. Wiktor (świetna ściszona rola Krzysztofa Gosztyły) kocha Ewę, wiedząc, że choć jest jego żoną, zawsze będą żyć samotnie. I Helena (doskonały epizod Katarzyny Łochowskiej), trwale upośledzona, jest wyrzutem sumienia tonącego w hipokryzji świata.

Wiem, że Ewa Wiśniewska, głodna wartych siebie ról aktorka, mogła wejść w skórę Charlotty. Odrzucić pozy, a postawić na aktorstwo pełne okrucieństwa. Zagrać kobietę, której świat wali się w gruzy, a tchórzostwo przesłania oczy. Taką, co nie może poradzić sobie z własną gasnącą biologią i przeczuciem nieuchronnego odchodzenia. W roli Charlotty Bergman ukazał przecież konflikt nie do zażegnania - między kulturą a cielesnością, tym, co wysokie, a czystą fizjologią.

Podobnie rzecz wygląda z Dorotą Landowską. To jest aktorka zdolna zapomnieć o swym bezpieczeństwie na scenie - wystarczy wspomnieć wielką rolę w monodramie "Jordan". Dlaczego więc rozpacz bohaterki zamyka tylko w krzyku?

"Sonata jesienna" to niezły spektakl. Kłopot w tym tylko, że w pojedynku z Bergmanem to o wiele za mało. Szwedzki mistrz nie pisał takich sobie ról, w aktorstwie wyznaczał całkiem nowe granice albo je ze szczętem niwelował. W Ateneum mamy natomiast rozmowę dwóch wybitnych aktorek. Chwilami nawet robi ona wrażenie, ale zbyt często nuży, potęgując wrażenie, że "Sonata jesienna" Eweliny Pietrowiak to niewykorzystana szansa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji