Artykuły

Białe adidasy

"Klątwa" w reż. Barbary Wysockiej i "Sędziowie" w reż. Marii Spiss w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Inscenizacyjne moce Barbary Wysockiej dygocą przed stuletnimi motykami z Gręboszowa pod Tarnowem. Szkoda. W głowie Barbary Spiss nie ma miejsca na wiekowe chałaty Żydów z wioski pod Krakowem. Żal. W Narodowym Starym Teatrze wystawiły legendarny tandem dramatyczny, raczej tandem dramatycznych rytuałów Stanisława Wyspiańskiego. Pierwsza - "Klątwę", druga - "Sędziów". Szkoda smętna, przykry żal.

Czytam programy. Wysocka powiada: "Wyspiański zapisał w >Klątwie< wielką brutalność, zarejestrował coś okropnego, co może wyrosnąć w niewielkiej społeczności. Wyraża się to już w samym języku. Historia nie straciła swojej brutalności, przedawnieniu uległy inne elementy. Scenę, w której chłopi kopią pole motykami, wykreśliłam, ale sam konflikt, do którego dochodzi w tej scenie - został". Cóż począć - przedawniły się motyki. Może więc trzeba było wprowadzić aktualne lemiesze? Co? Ale to pytanie na inną rozmowę.

Przedawnił się też Żyd. Spiss oświadcza: "W adaptacji odrzuciłam kontekst żydowski dlatego, że jest mi on kompletnie obcy - to nieistniejący już świat". Pytanie, czy gdyby Spiss "Odyseję" reżyserowała, toby Polifema skreśliła, gdyż nie ma już na świecie facetów tak rosłych i do tego z jednym okiem na środku czoła - też zostawiam na przyszłość. Wracam do Żydów i motyk. Nie ma ich u Wysockiej i Spiss, bo nie ma ich za oknem. Są passe.

Rzecz jasna - żadna to rewelacja. Pierwszą cechą, naczelnym tikiem nerwowym młodego teatru jest bezmyślnie protekcjonalny stosunek do świata przez autora przedstawionego - zwłaszcza gdy autor to klasyk. Wedle prawideł tiku - w świecie scenicznego obuwia, kostiumów i scenografii wyprawiają się w teatrach polskich wariactwa iście cyrkowe. Tysiąc razy o banialukach tych wizualnych opowiadałem i jeszcze tysiąc razy opowiem. Dziś szkoda słów. Akurat tu, na kanwie "Klątwy" Wysockiej i "Sędziów" Spiss, grubo poważniejsze, niż tylko tania groteska wyglądów, problemy się snują. Nie wdając się w nudną recytację szczegółów, przenośnie powiem: widokiem dzieł tych zawiaduje biały adidas. To bolesne. Tak, akurat na planecie "Klątwa" Wyspiańskiego i na planecie "Sędziowie" Wyspiańskiego - biały adidas jest utrapieniem, trupim utrapieniem.

Idzie o rzeczy i idzie o pamięć. Mówi o niej Wysocka, mówi czysto, spokojnie. Że trzeba pamiętać. Że trzeba przywoływać przeszłość, zwłaszcza gdy jest, była - jak w "Sędziach" i "Klątwie" - realnością ciemną, realnością grzechu, realnością zbrodni, realnością lęku. Że trzeba pamiętaniem próbować oswoić, okupić tamte zamierzchłe ciemności. Spiss pewnie by się z tym zgodziła. Obie przecież ulepiły seanse, których zasadą jest przywoływanie przeszłości. Ale też obie nie odrobiły lekcji pamięci Marcela Prousta - lekcji ciastka maczanego w herbacie i kamiennej nierówności pod stopą. I nie odrobiły teatralnej lekcji Kantora.

Nie wiedzą, że pamięć najintensywniej żyje w rzeczach, starych, stygnących przedmiotach. Nie wiedzą, że dawne ciemności albo dawne blaski przychodzą, krocząc po rupieciach. Po grudach na amen wyschniętej ziemi z placu przed plebanią w Gręboszowie, po kruszejących motykach, po cuchnącym naftaliną filcowym kapeluszu Sołtysa, po chałatach Żydów, po łachmanie żebrzącego Dziada, po chybotliwym płomieniu naftowej lampy w nocy zbrodni. Wysocka i Spiss nie wiedzą, jak bardzo pamiętliwe są rzeczy martwe - i dlatego wybierają szalenie aktualne białe adidasy. Dławią stare ślady.

Dławią świat przedstawiony Wyspiańskiego - i tu tkwi początek finalnego papieru ich scenicznych referatów. Tak, referatów, bo to nie do końca są przedstawienia. Gdy się frazy Wyspiańskiego, ich dziwną, godną mszy w intencji nieznanych bogów, oleistą melodykę odetnie od rzeczy, zapachów i barw, na których urosła - zdycha wiecznie niepokojąca, pełna ciemnych szyfrów moralnych rytualność "Sędziów" i "Klątwy". A gdy ona niknie - zostaje referat, coś na podobieństwo groteskowej katechezy albo lekcji etyki chrześcijańskiej dla dzieci rozgarniętych raczej kłopotliwie.

"Klątwa"? Proboszcz grzeszył z gosposią. Efekt? Susza we wsi i trup. Morał? Nie cudzołóż. "Sędziowie"? Chłopy grzeszyły z katoliczką. Efekt? Kilka trupów i ból sumień. Morał? Nie pożądaj żony bliźniego swego. Tyle w Starym zostaje z arcydzieł Wyspiańskiego. Stokrotne dzięki - jestem zbudowany moralnie i do końca swych dni na śniadanie zjadał będę kamienne tablice. Amen.

Zostaje martwe streszczenie. Nie, nawet nie męczące. Po prostu - żadne. Streszczenie, bryk, grupowy odczyt prelegentów, co nie mogą w miejscu ustać, więc łażą, czołgają się, na akordeonie grają, slajdy na ścianie wyświetlają, czasem drą się jak opętani, czasem drzemią, czasem głowę w wiadrze pełnym wody zanurzają, by nabrać sił do dalszych prac. Przez kwadrans jest to lekko śmieszne. A reszta - jaka? Grający rolę jednego z sędziów Jerzy Święch, siedząc na krześle, pochyla się ostro, tryka nosem scenę... Mówią, że teatr to tajemnica... Jedyną tajemnicą Wyspiańskiego w Starym jest odpowiedź na pytanie: jakiegoż to ciekawego kłaczka odkrył czujny Święch?

Na zdjęciu: próba 'Klątwy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji