Artykuły

Lekkość, czyli ciężar

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Andrzeja Celińskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku kultura.

Znacie jakąś trzygodzinną lekką komedię? Po trzech godzinach każda lekkość zamienia się w ciężar. Gag nasiąka rozpaczą, absurd przeraża, zamiast bawić, żart ciągnie bohatera na dno. Jak na "Opowieściach o zwyczajnym szaleństwie" w krakowskim Teatrze Ludowym

Ogromna dawka sympatii wobec tego projektu została przysłonięta katalogiem zmarnowanych szans. Bowiem po pierwsze Andrzej Celiński nie bardzo ma kim obsadzić "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie". Główne role i garść epizodów jeszcze się bronią, w tle jęczy jednak głównie bezradność wobec konstrukcji bohaterów i typu czeskiego komizmu. Po drugie reżyser każe w tej ogólnej bezradności grać tekst Zelenki tak, jakby był to utwór wyjęty z pawlacza, a nie sztuka od pięciu lat nabijająca widownię teatrów od Gdańska po Jelenią Górę. Reżyser nie przyjmuje też do wiadomości, że po "Tereminie" i "Oczyszczeniu" musimy patrzeć na twórczość Zelenki inaczej. Późniejsze utwory oświetlają na nowo te wcześniejsze. I tak właśnie jest z "Opowieściami...".

Mniej istotne wydaje się już splecenie dziwactw postaci, nie kusi już tak obraz świata, jaki z nich można ułożyć. Najważniejszy jest bohater, jego decyzje, jego spojrzenie na kotłującą się w absurdzie rzeczywistość. Czy 35-letni Petr wie, dlaczego przegrywa? W interpretacji Piotra Pilitowskiego czeski Loosem wierzy, że jest tym jedynym normalnym, który nie ulega szaleństwu świata. Zostawiła go dla innego puszczalska dziewczyna o imieniu Jana, najlepszy kolega uprawia seks z odkurzaczem, matka wysyła swoją krew do Czeczeni, ojciec, były lektor telewizyjny, recytuje w klubach fragmenty dawnych komunistycznych kronik filmowych. Ustawiona na scenie obrotówka przenosi go do coraz to innych "kwater śmiechu i bzdury". A Petr co? Pije, snuje się, psioczy na życie. Nie tyle uczestniczy w absurdzie, co jest jego bezrefleksyjnym świadkiem. Więc dlaczego przegrywa? Może dlatego, że z komizmu nie ma innej ucieczki jak tylko w tragizm. Niestety, nowohucki Petr Pilitowskiego nie zbliża się nawet do jego granicy. Nie o to chodzi, że Pilitowski gra źle, po łebkach, zewnętrznie. Nie, on jest wiarygodny w obrębie zadań, jakie otrzymał, tylko że nikt nie kazał mu iść dalej. Usłyszał - "Postój i popatrz", a nie "Rozbij ścianę!". Celiński znalazł w "Opowieściach..." jedynie powierzchowny komizm. Gdyby Petr Zelenka planował napisanie uroczej krotochwili o smudze cienia, jaką przekracza każdy trzydziestokilkulatek, zmieściłby swoje "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w formule jednoaktówki. Jego rozpoznanie świata byłoby rozpoznaniem rodem z farsy. Tymczasem Zelenka mówi, że ludzie spotykają się tylko dzięki swoim głupstwom, głupstwo ich ocala, ale i rani na zawsze. Część z jego sąsiedzko-rodzinnych historii skończy się dobrze, część nie. Głodni miłości nie zostaną nakarmieni. W świecie Zelenki zdarzają się rzeczy niezwykle (ożywa manekin, by stać się kobietą idealną), rzeczy straszne (sąsiad podpala hotel, który nie płaci mu tantiemów za muzykę graną w windzie) i rzeczy żałosne do szpiku kości (Jana podrywająca facetów z budki telefonicznej). Szkoda, że w Ludowym wszystko ulega jakiemuś uśrednieniu. Jest takie sympatyczne, jowialne, ma śmieszyć w punkcie startu. Nie zyskuje dodatkowego ciężaru. Nie boli. Wychodzisz z teatru i myślisz: "Ot, jeszcze jedna, źle grana sympatyczna sztuka." Chyba jednak nie o to chodzi w teatrze Petra Zelenki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji