Artykuły

Litości...

"Wojna matka" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Po najnowszej premierze w łódzkim Jaraczu musieliśmy reanimować naszego recenzenta.

Przykro powiedzieć, ale reżyser Brzyk nic ze sztuki Brechta nie zrozumiał. Pochlastana reżyserskim ołówkiem wersja słynnej Matki Courage i jej dzieci to antyreklama teatru zaangażowanego, który za pomocą chwytów publicystycznych próbuje wyjaśnić widzom problemy tak zwanej współczesności. Brzyk nie wyjaśnia, Brzyk znieczula.

Akcja Wojny matki rozgrywa się gdzieś na Kaukazie. Katolicy i protestanci z wojny 30-letniej zmieniają się tu w Rosjan i Czeczenów albo zapiekłe w swej nieomylności samodzierżawie i wojujący islam. Między walczącymi pałęta się stara handlarka, która chce na wojnie zarobić. Seniorka Irena Burawska gra jednak nie cyniczną i bezwzględną staruchę, ale szlachetnie nawróconą Dulską. Brecht złości się, jeśli widzowie współczuli tej strasznej babie i litowali się nad jej ginącymi dziećmi. Sztuka ma nie wołać o współczucie, ale oskarżać ludzką niegodziwość i ślepotę na cudze cierpienie.

Tymczasem u Brzyka litość wdziera się na scenę każdą szczeliną. Jego bohaterka jest wojenną ofiarą, na końcu rozpacza i podejmuje mocne postanowienie poprawy. Brecht obnażał mechanizmy wojny, Brzyk nad nią lamentuje. Nie ma w nim gniewu, jest zagubienie. Świat, który u Brechta staje się polem bitwy, ma u Brzyka posmak cokolwiek sentymentalny. Zamiast śpiewanych przez aktorów sarkastycznych songów z offu brzmią antywojenne, kojące uszy ballady Boba Dylana i absolutnie nieczytelne w polskim kontekście reggae'owe utwory ukraińskiej Piatnicy. Bohaterowie w mundurach najczęściej siedzą przy stole, gawędzą i popijają. Nieużywane kałachy wiszą im i u boku. Łódzki spektakl kołysze się w dostojnym rytmie pijanego wiarusa stojącego na warcie, choć powinien być jak huraganowy atak kolumny pancernej.

Finał Matki wojny to szantaż emocjonalny i moralny, z którego Brzyk będzie się jeszcze spowiadać. Spektakl się przerywa, matka Courage odczytuje relację zakładniczki Fatimy z Biesłanu. Tekst znamy z prasy na pamięć: o strachu, piciu moczu, dzielności chłopca Szury z krzyżykiem na piersi... Starsza pani chlipie, połyka łzy, wzruszenie nie pozwala jej mówić. Potem schodzi za kulisy i wraz z całym zespołem zjawia się ponownie na wyreżyserowane oklaski. Siedzę wbity w fotel z zażenowania wobec bezczelności teatru posługującego się prawdziwymi tragediami po to tylko, żeby widzów poruszyć. Bo kogo mam teraz oklaskiwać? Fatimę za to, że przeżyła? Terrorystyczne komando za atak na dzieci? Prezydenta Putina? Brzyka za aktualizację Brechta? A niech idzie w cholerę z takimi pomysłami!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji