28 numerów
"Kabaret..." w reż. Marka Pacuły w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Recenzja na www.reymont.pl.
Łódź odczuwa od dawna niezaspokojony głód dobrego kabaretu. Przedstawienie Marka Pacuły zrealizowane w Teatrze Powszechnym na pewno głodu tego w pełni nie zaspokoi. "Kabaret..." to raczej żywnościowa paczka, którą syci mieszkańcy bogatszego (kabaretowo) Krakowa próbują wspomóc głodujących. W takiej paczce - jak zwykle - trochę konserw, tania czekolada, sucharki...
Spektakl zrealizowano w ramach Sceny Kabaretowej Teatru Powszechnego, której tradycją jest granie w foyer teatru. Publiczność przy stłoczonych nieco ponad miarę stolikach (można wnosić zakupione w bufecie trunki), scena bardzo szeroka, lecz płytka. Po lewej stronie pięcioosobowy zespół muzyczny pod kierunkiem Marty Sobczak lub Krzysztofa Jaszczaka (całkiem dobry), po prawej słup ogłoszeniowy z kopiami plakatów dawnych kabaretów. A w środku...
Na niewielkiej przestrzeni uniemożliwiającej jakąkolwiek choreografię konferansjer i ośmioro aktorów, którzy śpiewają i wygłaszają monologi, co ma się w sumie układać w historię kabaretu. Konferansjerem jest Marek Ślosarski - jak sam mówi dowcipny, inteligentny, próbujący nawiązać kontakt z publicznością. Oprócz tradycyjnej roli wiązania poszczególnych numerów w całość za pomocą dowcipów pełni on funkcję prelegenta wygłaszającego pogadankę historyczną. I tu jest pewien problem z przedstawieniem Pacuły: pomysł na scenariusz jest źródłem zamieszania w programie wieczoru. Piosenki z kabaretów francuskich, niemieckich, rosyjskich, polskich, z różnych epok i tradycji, nie układają się w żadną całość. W dodatku nie wiadomo po co dodano do tego ballady Villona czy łazika z Tarmesu. Może lepiej było zostać przy historii polskiego kabaretu i nie mieszać klucza tematycznego z historycznym (chronologicznym). Ponadto zmniejszenie liczby punktów programu dałoby trochę odddechu, pozwoliło najlepszemu w zespole konferansjerowi na dłuższe zabawianie publiczności, uwolniłoby też spektakl od ewidentnych pomyłek (np. skecz "Desan"t).
Kilka numerów jest w tym spektaklu wartych obejrzenia. Jacek Łuczak w monologu "Brydż", Magdalena Dratkiewicz w piosence "Pigułka" czy Maja Korwin w utworach "Taka głupia to ja już nie jestem" czy "Zosia i ułani". Ten ostatni utwór jest ponadto śmiesznie ilustrowany działaniami animujących zwykłe przedmioty aktorów. Pokazanie szemrzącego strumyka przez dzbanuszek, z którego leje się woda, nie jest może dowcipem najwyższego lotu, ale też kabaret nie jest sztuką elitarną. Bogatych burżujów trzeba trochę zbulwersować, grubych konsumentów nieco podekscytować czarnymi pończochami, a przy okazji przemycić mądry tekst. Z tym ostatnim nie jest w spektaklu źle (to wszystko kabaretowe przeboje), z pierwszym i drugim jest średnio.