Artykuły

111 i problem "z głowy"!

"111" w reż. Tomasza Mana w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Anita Nowak w serwisie Teatr dla Was.

"111" to cena rewolweru, który zakupił bohater sztuki, polski nastolatek, aby zastrzelić nim swoich rodziców. W złotówkach. Jego pierwowzór z realu, który natchnął Tomasza Mana ideą napisania dramatu "111", w Stanach wydał z pewnością więcej, w dolarach, na karabin maszynowy. Ale i zadanie wyznaczył sobie ambitniejsze. Oprócz rodziców powystrzelał jeszcze pół klasy. Co decyduje o tym, że młodzi ludzie dokonują takich zbrodni? A cena życia ich bliskich jest tak niewysoka?

Czarna czeluść pudełkowej sceny kojarzy się ze złowieszczą klatką bez wyjścia. Przecinająca ją tylko jasna ława może być kozetką psychoterapeuty. W sumie bardzo trafna to do tego dramatu oprawa Anety Piekarskiej-Man. Jako że rzecz opowiada o tragedii chłopca zatrzaśniętego w obrębie rodziny, która zupełnie go nie rozumie, a całość sztuki, stanowiącej opowiadanie w czasie przeszłym, przypomina wyznania na seansach psychoterapeutycznych.

Już w pierwszej scenie bohater jest sam po drugiej stronie ławy - bariery. Matka, Ojciec i Córka są razem. To zapowiedź jego alienacji. Rodzice i siostra wspominają wydarzenia z przeszłości, które z czasem pozwalają dostrzec portret psychologiczny nadwrażliwego, nierozumianego przez otoczenie, samotnego chłopca. Główny bohater włącza się do akcji później, dookreślając ten obraz. Trochę statyczne do tej pory przedstawienie nabiera teraz ciekawszego rytmu. Pojawia się bowiem jakiś punkt odniesienia dla tamtych opowieści.

Debiutujący tą rolą na zawodowej scenie młody aktor, Grzegorz Woś bardzo ciekawie buduje postać Syna. Odsłania coraz to nowe emocje we wnętrzu bohatera. Pokazuje jak w efekcie ewidentnych błędów wychowawczych, bezmyślnie okrutnych reakcji otoczenia, pomimo wielkiej miłości do Boga, może narodzić się nienawiść do ludzi. Woś gra ekspresyjnie, z ogromnym wdziękiem. Nie uzewnętrznia złości, nienawiści, ale pozwala się widzom domyślać natężenia siły targających nim emocji, zrozumieć mechanizm, który prowadzi do zbrodni i samobójstwa.

Ale nie byłoby tej roli, gdyby nie sceniczni partnerzy Wosia, którzy jakby z cienia pomagają się jej rodzić, dojrzewać. Wspaniale grana przez Matyldę Podfilipską siostra, jedyna osoba, z którą bohater ma dobre relacje, a która jednak w końcu go opuszcza; brutalny, okrutny w swej głupocie ojciec Marka Michała Ubysza, obojętna, zapatrzona we własne wnętrze Matka Ewy Pietras - to znakomita kompozycja karykatury współczesnej rodziny. Z pozoru normalnej, porządnej, na której jest jednak jakaś rysa; rysa, która z czasem coraz bardziej się pogłębia i rodzi przepaść.

Ta sztuka to oskarżenie rzucone rodzinie, w której dzieci traktuje się jak przedmioty, zaprogramowane na określone zadania manekiny. Po "Ostatnim tatusiu", tyle że napisanym i zrealizowanym w innym tonie, kolejna to krytyka stosunków panujących w rodzinie. Dobrze, że w czasach narastającej wśród nastolatków agresji teatr toruński podejmuje takie tematy, próbuje szukać źródeł aspołecznych postaw młodzieży. Myślę, że problem uzewnętrzniającego się tak wymiernie, namacalnie wynaturzenia tkwi jednak znacznie głębiej, niż łono rodziny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji