O "Weselu"
Po wieloletnich sporach o "Wesele", przeważać zaczęło wyobrażenie o pamflecie. Pod skoczną, komediową bez mała melodię wiersza, pod katarynkowo - częstochowską wersyfikacją i frazą - rysować zaczęło się szyderstwo. Małomówny obserwator i uczestnik bronowickicj nocy, przyjaciel i powiernik pana młodego, zaufany pana domu, sam nieobcy idei podobnego ożenku, potwierdzonej przecież dokonanym mariażem, pokusił się o relację na tyle wierną, na ile ookrutną. Poetycki reportaż, operujący w pierwotnej wersji oryginalnymi imionami uczestniczek Rydlowych zaślubin, okazał się nie byle jaką syntezą wiedzy o współczesności. Od przenikliwej drwiny z narodowej tromtadracji, od wyszydzenia frazesów i mitów nie tylko jednego pokolenia emanować zaczęła świadomość przerastająca zadania zwykłego utworu. "Wesele" stawać się zaczęło syntezą. Sumą wiedzy o przywarach i wadach naszego społeczeństwa. Rachunkiem złudzeń i win groźnych dla narodowego bytu, bo usypiających świadomość pokoleń. Poszły po nim dymy po literaturze. Rosły i rosną kolejne interpretacje. Rozwija się bujnie wiedza o przedmiocie. Chocholi taniec chwytający za gardło przy większości kolejnych realizacji dramatu, jak najbardziej niezwykłe, najbardziej przejmujące zakończenie narodowej szopki, przestał być pojęciem czysto literackim. Zszedł ze sceny. Zaczął towarzyszyć naszym dzisiejszym pojęciom i polemikom. Nie tylko jako symbol. Również jako ostrzeżenie. Dziś o "Weselu'' wiemy już wszystko - a może dokładniej: prawie wszystko. Nie wiemy tylko, jak je grać, Co w nim eksponować? Jak je grać, aby nie było tylko wyrazem kolejnej przemiany, w korowodzie teatralnych mód i konwencji? Jeszcze jedną wersją bronowickiej chały? Jeszcze jedną drwiną z narodowej przebieranki i z pobożnych złudzeń krakowskiej bohemy?
Co uczynić, by pokazać czym jest dla nas naprawdę: gorzkim wyznaniem człowieka, który urodził się i przeszedł przez nasze miasto nie tyle nie zauważony, ile na pewno nie doceniony, by dopiero po latach, w świadomości następnych pokoleń, w perspektywie nowych doświadczeń, uróść do roli jednego z największych pisarzy naszej literatury? Jak stroić je dzisiaj po doświadczeniach: Wajdy, Hanuszkiewicza, Rotbauma, Zamkow czy nawet samego Grzegorzewskiego, by pokazać trwałą i przenikliwą - także i dla nas - prawdę wielkiego anachorety, który widział więcej i głębiej niż wiedzieli i widzieli jego współcześni, a który bawiąc się melodią i brzmieniem wiersza, niewinną parodią stylu i nawyków swoich przyjaciół, powiedział nam mimochodem parę dziwnych i strasznych prawd, które nie straciły swojej aktualności i które, Bogiem a prawdą, dziś jeszcze powinny spedzać nam sen z powiek. Komedia pozorów, wizja złudzeń i nieautentyczność życia zanurzonego w różnych przebierankach i mitach nie ograniczyła się do jednej epoki. Nie zatrzymała się na jednym pokoleniu. Przejęliśmy ja niebacznie i próbujemy realizować w chocholim wyścigu za oryginalnością interpretacji i świeżością formy - jakby forma i jakby interpretacja były najważniejszymi, ważniejszymi od treści, zadaniami teatru. Obejrzawszy szereg spektakli "Wesela", zachwyciwszy się efektowną zabawą na karuzeli, czekam z napięciem na "Wesele" w cyrku, co niekoniecznie jest ironią, jeśli przypomnieć prawdziwie cyrkową, cudowną feerię Petera Brooka, zaprezentowaną w jego "Śnie nocy letniej". Wolni - jak dotąd - od aż tak radykalnych ambicji chcemy pokazać nasze "Wesele" na miarę świadomości lat siedemdziesiątych. W czasach gdy pełna, lojalna wobec autora wersja "Wesela" staje się przez to samo wydarzeniem teatralnym, w sytuacji gdy bez własnej wizji czy interpretacji - koniecznie innej, koniecznie oryginalnej - do "Wesela" ani przystąp to, co chcemy pokazać w wizji Jerzego Grzegorzewskiego - jest niewątpliwie aktem odwagi. Odwagi zarówno wobec tradycji, jak i obowiązującej mody w tym zakresie Nie będzie to bowiem naśladownictwo żadnego z dotąd realizowanych wzorów. Ani też z tego co ośmieszonej nieco modzie na nowość, przeciwstawiłoby zgrzebną prostotę czy godny szacunku powrót do źródeł. Będzie to natomiast próba pokazania naszych wyobrażeń o "Weselu" nie tylko jako o tekście literackim, ale także - może przede wszystkim - jako o ważkiej i żywej tradycji teatralnej. Chcemy wspaniałe frazy przedstawić i pokazać w łączności z miejscem, jakie "Wesele" zajęło w naszej tradycji i kulturze narodowej. Przedstawić je nie tylko jako uznany fakt literacki, ale również jako uznaną wartość kulturową, obrosłą zarówno w interpretacje i tradycje literackie, jak i - przede wszystkim - w tradycje teatralne. Chcemy dać jakby reminiscencję tego wielkiego wysiłku zmierzającego do jak najpełniejszego pokazania "Wesela" na polskich scenach. Przypomnieć ciągnące się od premiery poszukiwania najwłaściwszej formy i najbardziej odpowiedniego tonu przydatnego do wyrażenia szyderstwa i goryczy pierwowzoru.
Nie wystawiamy bowiem "Wesela" w odosobnieniu. Składa się dziś na nie - tak jak obecne jest ono w świadomości i pamięci teatru - dziesiątki prób i interpretacji obrosłych niekiedy w legendę, będących rzeczywistym wyznaniem wiary twórców, a nawet pokoleń. Nie chcemy ich dezawuować. Nie udajemy i nie chcemy udawać, że wiemy wiącej. Albo, że wiemy lepiej. Chcemy natomiast dać wyraz ciągłości jaka istnieje w kulturze. Chcemy tę ciągłość i tę tradycję pokazać właśnie na przykładzie "Wesela". Zwrócić uwagię na okoliczność, że tworzy się i myśli w naszym teatrze nie w opozycji do tego, co już zostało pokazane i wymyślone już w tym zakresie, ale w łączności z całym tym dorobkiem i z nadzieją jego kontynuacji. Nie obiecujemy zatem żadnych nowości. Chcemy jedynie pokazać "Wesele" według tego, co sie o nim wie. Tak jak się je pamięta. To "Wesele", które stało się szansą i ambicją każdej sceny. To, które Stanisław Wyspiański napisał i przyniósł do krakowskiego teatru w odległym już, lecz płodnym początku wieku. W pewien lutowy dzień tamtego 1901 roku.