Wracając do "Wesela" 1977
JÓZEF OPALSKI Każda premiera Wesela staje się czymś ekscytującym a zwłaszcza każda kolejna inscenizacja w Krakowie... Zacytują fragment Pani książki "Wesele we wspomnieniach i krytyce":
"Czy jednak nie mamy ujrzeć na scenie Wesela Wyspiańskiego, owego dramatu-inscenizacji, w teatralnym kształcie, jaki zaprojektował dla niego sam autor? Tu propozycja: posłuchajmy tradycjonalistów i dajmy im raz "tamto" "Wesele". Myślę, że właśnie ten dramat wyjątkowo zasługuje na to, by teatr opracował jego muzealne przedstawienie. (...) Nie powtarzałoby ono krakowskiej prapremiery - ale można by się postarać o pokazanie teatru epoki: ówczesnego wyposażenia sceny, scenografii, oświetlenia, ówczesnego stylu gry aktorów. (...) Publiczność dorosła i młodzież szkolna, otrzymawszy na muzealnym przedstawieniu Wesela lekcję z historii teatru, byłaby lepiej przygotowana do zrozumienia dzieła reżysera współczesnego nam teatru."
Postulat został spełniony: zrealizowano taki spektakl w T. im. Juliusza Słowackiego 1 VI 1973. Czy była Pani zadowolona bo - prawdę powiedziawszy mnie to przedstawienie porządnie nudziło...
ANIELA ŁEMPICKA Rzeczywiście nie było zbyt udane...
JÓZEF OPALSKI Wydaje się, że Wesele przeżywa dzisiaj swój czyściec literacko-teatralny. Z jednej strony reżyserzy wymyślają najdziwniejsze inscenizacje, jak gdyby nie dowierzając już samemu tekstowi, z drugiej - ukazuja się takie książki jak monografia Jerzego Gota, która stara się zapisać wszystko, co o prapremierze dzieła Wyspiańskiego da się powiedzieć.
ANIELA ŁEMPICKA Próba rekonstrukcji prapremiery "Wesela" podjęta w roku 1973 miała być w moim wyobrażeniu dopiero zaczątkiem pracy nad muzealnym spektaklem tego dramatu. Wyobrażałam sobie, że prace rekonstrukcyjne nie ograniczą się do tego przedstawienia, lecz będą prowadzone dalej wśród dyskusji i badań, a rezultaty pracy będą pokazywane publiczności. Idea rekonstrukcji nie została w pełni zrozumiana przez krytykę (z chlubnymi wyjątkami) ani przez publiczność.
Nieco inne nadzieje wiązał z nią również teatr. Przybliżona rekonstrukcja, prapremiery nie miała - w moim przekonaniu - konkurować z inscenizacjami teatru naszych dni. Miała umożliwić nam naoczny kontakt z teatrem przeszłości, budzić zainteresowania i wzruszenia historyczne, muzealne a nie teatralne sensu stricto.
JÓZEF OPALSKI Z tym, że eksponatem tym razem miałby być spektakl.
ANIELA ŁEMPICKA Tak właśnie. Moglibyśmy w rekonstrukcyjnym przybliżeniu zobaczyć, czym był ów teatr i na czym polegało nowatorstwo inscenizacyjne Wyspiańskiego, na samym początku długiej drogi reformy teatru. Oczywiście, że muzealne "Wesele", dając okazję wielostronnego studiowania historii teatru, przekonałoby zarazem publiczność, że powrót do początku nie jest dziś możliwy.
JÓZEF OPALSKI Chyba w muzealnej rekonstrukcji, która jest czymś innym, niż żywym teatrem.
ANIELA ŁEMPICKA Tak. Lecz taki spektakl mógłby być również - choć inaczej - fascynujący jak teatr żywy. Ponadto wyobrażam sobie, że rekonstrukcja nie przyniosłaby nam wyłącznie nauki negatywnej, że nie ma powrotu do początku. Przeszłość poznawana w kontakcie scenicznym zapewne dostarczyła teatrowi naszych dni przemyśleń i inspiracji na dziś. Na szczęście nie zmarnował się dorobek badań. Może książka Jerzego Gota, o której Pan wspomniał, wznowi zainteresowanie dla idei rekonstrukcji prapremiery "Wesela".
JÓZEF OPALSKI Kolejne inscenizacje czyli interpretacje teatralne Wesela starają się - kto wie czy nie na siłę - uwspółcześnić dramat z przełomu wieków. Krakowskie powojenne przedstawienia, a więc spektakl Białkowskiego z 1946 roku, Dąbrowskiego z 1956, Wajdy z 1963, Zamkow z 1969 czy wreszcie film Wajdy, którego prapremiera odbyła się też w T. im. Słowackiego w Krakowie - były takimi przedsięwzięciami.
Spróbujmy ustawić w tym nurcie najnowszą premierę Starego Teatru - "Wesele" w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, w stosunku choćby do wymienionych krakowskich inscenizacji. Rok 1977 jest przecież jubileuszowy, przypada nań bowiem 70 rocznica śmierci Wyspiańskiego - i to jest również ważne.
ANIELA ŁEMPICKA Zasadniczą cechą spektaklu Grzegorzewskiego jest jego szczególna odmienność w stosunku do tradycji inscenizacyjnych "W e s e 1 a". Odmiennością od tradycji odznaczały się spośród wymienionych przez Pana przedstawień krakowskich zwłaszcza inscenizacja Lidii Zamkow oraz warszawski spektakl Hanuszkiewicza. Obie te inscenizacje tak różniły się sposobem czytania teatralnego "Wesela", że można by o nich powiedzieć, że są właściwie według Wyspiańskiego. Przedstawienie Grzegorzewskiego przynosi inną odmienność.
To pierwsze przedstawienie, które pokazuje "Wesele" jako dramat przywołany dziś na scenę z przeszłości i dramat z przeszłością. Istotnie, jakaś rzeczywista cezura oddziela nas już od utworu Wyspiańskiego. Wydaje się, że Grzegorzewski potrafił pokazać to w teatrze i wyzyskać w koncepcji przedstawienia.
Jest to "Wesele" wspominane, dzisiejsze przeżycie, dzisiejsza kontemplacja sławnego dramatu z długą przeszłością.
Poprzednie inscenizacje odnosiły się do "Wesela" tak, jakby był to wciąż jeszcze dramat współczesny, od którego dzielą nas wprawdzie dziesięciolecia; ale który wciąż jeszcze zachowuje swoją nośność współczesną.
JÓZEF OPALSKI Większość tak zwanych kuluarowych rozmów na premierze wyrażała zdecydowany zawód. Część publiczności wydawała się rozczarowana brakiem rodzajowości, brakiem tradycyjnej scenografii...
ANIELA ŁEMPICKA Ten zawód jest zrozumiały. Po raz pierwszy zobaczyliśmy tak ascetyczną inscenizację dramatu, którego barwność i widowiskowość zawsze teatr wygrywał. "Wesele" Grzegorzewskiego jest pozbawione tych wszystkich malowniczości, w które Wyspiański swój dramat wyposażył.
Nie ma kolorowych strojów, przepychu ludowych postaci jak z gablotek w Sukiennicach, nie ma frenezji muzycznej ani frenezji ruchu tanecznego, nie ma nieustannego, skocznego rytmu muzyki weselnej i zgodnego z nią rytmu scen dramatu. Nie ma scen tłumnych. Muzyka dawkowana jest w spektaklu oszczędnie, a samo przedstawienie rozwija się w tempie zwolnionym. Oszczędny jest gest i ruch aktorów grających na planie na tle zastygłych w bezruchu postaci, które swe kwestie mówić skończyły lub na swoją kolej czekają.
Z tych malowniczości "Wesela" pozostał cień, ślad - tyle, aby znany nam dramat przypomnieć. Często nie tym, co jest w samym scenariuszu "Wesela", lecz transpozycją inscenizacyjną.
Taniec w kółeczko do utraty tchu Haneczki i Zosi (znakomita sekwencja), obracający się w koło w rytm tańca stół weselny, taniec w koło trzech nagich dziewcząt - na dalekim planie sceny - równoważy to, czego nie zobaczymy w finale. Nie zobaczymy bowiem czaru tańca w koło. Taka jest poetyka kontemplacji, dzisiejszej kontemplacji dawnego, znanego nam wszystkim dramatu.
Widz musi zrozumieć i przyjąć tę poetykę, aby go przedstawienie Grzegorzewskiego poruszyło. Słyszało się wśród publiczności głosy, że to "Dziady" nie "Wesele". Istotnie jest w tym przedstawieniu nastrój zaduszny, ton żałobny, nie ma w nim ani wielkiej wesołości narodowej, ani małej wesołości wesela w Bronowicach.
JÓZEF OPALSKI Jeżeli ja z kolei dobrze rozumiem zamiar Grzegorzewskiego, to poza tonacją żałobną, która jest przejmująca, spowija bowiem wszystko, co w Weselu kochamy, co nas w nim boli, dręczy - reżyser stworzył jeszcze melanż perspektyw. Pomieszał bowiem to, co odczuwamy my, widzowie roku 1977 z tamtymi prapremierowymi wrażeniami ówczesnych widzów i zrobił coś takiego, że nagle jego spektakl stal się ogromnie ważny i współczesny.
ANIELA ŁEMPICKA Jest to jakby liryczne przeżycie "Wesela", którym przecież już siódmy dziesiątek lat żywi się świadomość polska - świadomość Polaków wykształconych. Przekazujemy te treści z pokolenia na pokolenie, dziedziczymy je. Tamta prapremiera była rzeczywistym wydarzeniem, nie tylko w teatrze czy w literaturze - była wydarzeniem w kulturze. "Wesela" często nie rozumiano - ale sama wizja sztuki weszła tak mocno w naszą świadomość, że nie sposób jej stamtąd wyrwać.
JÓZEF OPALSKI Od prapremiery zaczęliśmy poprostu tym Weselem myśleć.
ANIELA ŁEMPICKA Toteż Grzegorzewski nawiązuje w przedstawieniu dialog nie z "W e s e 1 e m" Wyspiańskiego - lecz z "W e s e 1 e m" naszej świadomości. Dramat ten był w rozmaitych epokach różnie czytany - ale z dziełem Wyspiańskiego kojarzył się zawsze temat Polska. I myślę, że to przedstawienie dlatego Pana i mnie tak poruszyło, że ta inscenizacja rozpamiętująca rezonuje treściami tkwiącymi w naszej świadomości. Za każdym razem jest to rozrachunek z historią, a co za tym idzie i ze współczesnością. "Wesele" woła do nas, do publiczności: "oto czym jesteśmy"!
Chciałabym w tym miejscu zacytować pewien wiersz Eliota: "The Hollow Men", który przetłumaczył Czesław Miłosz. Głęboko w naszej świadomości zakorzeniony jest Wyspiański, skoro w przekładzie polskim w miejsce angielskiego "the stuffed men" pojawiają się "chochołowi ludzie"...
Wydrążeni ludzie
My, wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie.
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą wiatr dmie
Jak chrobot szczurzej łapy
Na rozbitym szkle
W suchej naszej piwnicy
Kształty bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu,
A którzy przekroczyli tamten próg
I oczy mając weszli w inne
Królestwo śmierci
Nie wspomną naszych biednych
I gwałtownych dusz.
Wspomną, jeżeli wspomną,
Wydrążonych ludzi
Chochołowych ludzi.
JÓZEF OPALSKI Wspaniały wiersz i chyba dla nas równie ważny, w tym tłumaczeniu, co "Ojczyzna chochołów" Wierzyńskiego...
ANIELA ŁEMPICKA Jeszcze ważniejszy dla przedstawienia Grzegorzewskiego. Mógłby nawet posłużyć jako motto tej inscenizacji.
JÓZEF OPALSKI Jest w tych "Wydrążonych ludziach" nastrój spektaklu Grzegorzewskiego,
owego żałobnego Wesela, jak Pani to określiła. Reżyser chcąc uzyskać atmosferę ciszy, przyprószenia, rozleniwienia ducha zatapia to przedstawienie w somnambulicznym transie.
ANIELA ŁEMPICKA Jeśli w sen, to w sen koszmarny, w którym wszystko odbywa się na zwolnionych obrotach.
JÓZEF OPALSKI Wesele Grzegorzewskiego uderza tragiczną powagą i ciszą spotęgowaną do tego stopnia, że wreszcie chciałoby się krzyknąć, żeby przerwać ten dręczący koszmar. Przyzwyczajeni do koloru, ruchu w kolejnych inscenizacjach dramatu Wyspiańskiego, nagle czujemy się tak, jakby nam zabrakło tchu.
ANIELA ŁEMPICKA A przy tym Grzegorzewski wydobył tylko z pełną ostrością motyw, który w "Weselu" Wyspiańskiego tkwi i jest aktywny od samego początku dramatu. Tylko Wyspiański występując w 1901 roku przeciw euforii chłopomańskich zachwytów, musiał najpierw w dramacie i spektaklu tę euforię pokazać, ażeby później móc zdemaskować jej nicość. Dzisiaj cała ta sprawa chłopomaństwa jest już tylko lekcją z historii.
JÓZEF OPALSKI "Wesele" zawsze było walką z frazesem - z frazesem euforycznym lub patriotycznym; i spektakl Grzegorzewskiego przypomina to doskonale. Choć wydaje się, że brak jeszcze temu przedstawieniu ostatecznego szlifu, pełnego wykończenia - jak gdyby reżyserowi zabrakło czasu, żeby ostatecznie zamknąć swoją koncepcję - to przecież jest to wydarzenie teatralne, któremu trzeba by niewiele już trudu, by stało się spektaklem wybitnym.
ANIELA ŁEMPICKA Ten spektakl nie utrzymany w skocznym rytmie weselnym, do którego tak wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni, trwa i trwa...
JÓZEF OPALSKI Kiedy nagle usłyszałem tak znane "miałeś chamie złoty róg", które Radwan w swej znakomitej muzyce ujmuje w rytm poloneza, uczułem jak autentyczne wzruszenie ściska za gardło. A nie ma żadnego tańca! Osaczeni w koszmarze, spowici w ten polonez stajemy się nagle uczestnikami a nie tylko widzami spektaklu.
ANIELA ŁEMPICKA To przedstawienie ma swój logiczny rozwój. I akt - właściwie zimny - wprowadza w poetykę spektaklu. Dialog w zwolnionym toku akcji ze znakomitą nośnością intelektualną dociera do widza. To znaczy, że każda kwestia (pomijam tu wady akustyki) nabiera odpowiedniego znaczenia. Jest to oczywiście zasługą aktorów. I faktu, że wykonanie aktorskie (charakter gry) zostało poddane tu dyscyplinie i uzyskało jednolitość.
Dzieje się tak również za sprawą przygaszenia barw, ściszenia akcji sztuki. Przybliżenie w akcie II panneau, zrobionego jakby z pił, z wąską bramą pośrodku stwarza (celowe) trudności w dojrzeniu wszystkich płaszczyzn przedstawienia. W tym ściszeniu głośniej, wyraźniej brzmią słowa, nabierają wagi.
JÓZEF OPALSKI Dla mnie świetna jest scena zapraszania chochoła, zwłaszcza to, że na scenie są wtedy tylko trzy osoby.
ANIELA ŁEMPICKA W przyjętej przez Grzegorzewskiego koncepcji spektaklu to trafne i oryginalne rozwiązanie. Całe "Wesele" jest skameralizowane i przez to wstrząsające.
Ciekawy jest również ów spadający rytm przedstawienia. Już I akt (tak ruchliwy w dramacie i w dotychczasowych inscenizacjach) toczy się wolno, w zorganizowanym, ujarzmionym ruchu
postaci. W akcie II ów powolny tok przerywany jest dynamicznymi scenami zjaw. Lecz potem akcja coraz bardziej cichnie i gaśnie. Nie ma czaru znieruchomienia, zasypiania. Zasypia i nieruchomieje scena samym spadającym, gasnącym rytmem akcji. I wtedy wbiega Jasiek. Jerzy Trela jest w tym przedstawieniu wstrząsający. Zarówno wcześniej, w brutalnym podaniu piosenki: "Zdobędę se pański dwór" jak w finale.
JÓZEF OPALSKI To naprawdę wielka rola. Zastanawiam się, ile jeszcze zespołów aktorskich w Polsce potrafiłoby udźwignąć koncepcję reżyserską Grzegorzewskiego. Zostawiam na boku ewidentne i skandaliczne pomyłki aktorskie, takie jak Gospodarz Jerzego Bińczyckiego czy Stańczyk Stefana Szramela.
ANIELA ŁEMPICKA Wydaje się rzeczywiście, że zespół aktorski Starego Teatru pokazał tu wysoką klasę, bo Grzegorzewski poprzez ściszenie nastroju, pozbawienie spektaklu barw i ruchu, nie pozwolił właściwie aktorom się "wygrać". Niech Pan pomyśli, że np. Poeta, jest tak mało efektowny a przecież to taki flirciarz, tak mógłby błyszczeć i Nowicki, który mógłby to błyskotliwie zagrać, został tej możliwości pozbawiony. Także Dziennikarz (bardzo dobra rola Jerzego Stuhra), który jest drugą atrakcyjną i flirtującą postacią męską, chodzi w tym przedstawieniu właściwie zgryziony i zły... Proszę zwrócić uwagę, że owe zachwyty Pana Młodego nad Panną Młodą, flirty Poety z Maryną, nawet flirt Poety z Rachelą, wszystko to zostało jakby przygaszone albo usunięte, albo przemienione w irytację. Oni się złoszczą na siebie.
JÓZEF OPALSKI Także grupa, która przechodzi przez scenę w tańcu weselnym, nie tańczy znanego powszechnie, swojskiego krakowiaka, lecz w stłoczeniu wykonuje ów taniec zaciekle i agresywnie. Nawet wyostrzenie niektórych sytuacji - jak choćby po raz pierwszy pokazana tak ostro i przejmująco namiętność Racheli i Poety - zostają jak gdyby rozmyte w całej tej szarej i tragicznie smutnej tonacji przedstawienia.
Warto przyjrzeć się jeszcze kilku rozwiązaniom szczegółowym, którymi Grzegorzewski wypełnia swoją koncepcję. Nie miejsce tu oczywiście na omówienie wszystkiego, zwłaszcza po jednokrotnym obejrzeniu spektaklu, ale wydaje się, że dobrze to można zobaczyć na przykładzie Radczyni, Racheli i Czepca.
Radczyni, grana przez Ewę Lassek, to prawdziwa dama - przecież jednak w sposobie jej poruszania się jest za wiele powolności, nienaturalnego zwolnienia, które pozwoliło reżyserowi wmontować tę postać w ów trans somnambuliczny całego spektaklu. Rachela Anny Polony, z lekko podkreślonym akcentem semickim, snuje się gdzieś po tylnym planie, przygaszona jakby, jakby wypłowiała, choć przecież nie pozbawiona - jak już powiedzieliśmy - mocniejszych akcentów erotycznych. Także Czepiec (bardzo interesująca kreacja Tadeusza Huka) w swej zaciętej chłopskości stanowi dobry przykład wyciszenia najbardziej nawet buńczucznych postaci Wesela.
Pora też już chyba na powiedzenie o wspaniałym elemencie przedstawienia - o kostiumach. Są po prostu świetne.
ANIELA ŁEMPICKA Z tym się zgadzam. Kostium Radczyni w szalenie dyskretnych odcieniach śliwki i bordo, kostium Racheli - bez czerwonego szala! - czy wspaniały Wernyhora: i wszystko to jakby zmonochromatyzowane rzeczywiście świadczy o wyjątkowym wyczuciu kostiumu przez Grzegorzewskiego. Pan Młody nie ma białej sukmany, Jasiek nie ma pawich piór - o których tylko się mówi.
Nie ma w tej rozmowie miejsca na omówienie osób dramatu z aktu II. Mnie w tym akcie urzekło, że nie ma tutaj tak powszechnie praktykowanej w teatrze realistycznej motywacji pojawiania się widm. Te, niejednokrotnie dziecinne, poszukiwania racjonalnego uzasadnienia natury zjaw dramatu (aby to nie były duchy) - tutaj na szczęście nie istnieją.
Nowatorstwo Wyspiańskiego polegało na tym, że zrobił on ze zjaw postaci działające na tym samym planie co osoby realne. Przebrał je tylko w kostium stereotypów, utrwalony przez Matejkę, albo w jeszcze jakiś inny sposób. Zamiast mgławicowych zjawisk, widm bezcielesnych wprowadził osoby i uczynił je jeszcze na dodatek osobami dramatu. Było to jednak nowatorstwo w roku 1901.
Teraz pewnie trzeba coś wymyślić, choć do tej pory reżyserom się to nie bardzo udawało. Trudności są spore, bo trzeba ukazać zjawy dzisiejszej publiczności tak, żeby nie budziły śmiechu. Stąd brała się parada pomysłów w kolejnych inscenizacjach. Wydaje się, że Grzegorzewski rozwiązał problemy widm - znakomicie. Wernyhora jest trochę jak z obrazu Matejki a jednak nie Matejkowski. Ta gra, którą Grzegorzewski prowadzi przez całe przedstawienie, sprawdza się i tutaj: przystawalność do wizji "W e s e l a" i jednocześnie d y s t a n s wobec niej.
JÓZEF OPALSKI Pozbawił również Wernyhorę tekstu...
ANIELA ŁEMPICKA I bardzo dobrze! Ten tekst znamy, nie trzeba go nam powtarzać. Do niczego też nie był potrzebny w "Weselu" AD 1977. Świetnym zupełnie rozwiązaniem wydaje się scena z Zawiszą Czarnym. Tekst Rycerza Czarnego brzmiał zwykle w teatrze bełkotliwie, niejasno - dzięki rozwiązaniu Grzegorzewskiego scena ta stała się równa innym scenom widmowym w nośności i dramatyzmie. U Grzegorzewskiego nie ma aktualizacji, pokazuje widma ze scenariusza Wyspiańskiego.
JÓZEF OPALSKI W tym spektaklu Wesele jest wciąż przypominane takie, jak napisał je Wyspiański.
ANIELA ŁEMPICKA Tak - właśnie przypominane. Bo scenariusz Wyspiańskiego jest tu jawnym tematem spektaklu. Śledzimy go z dystansu naszych dni.
JÓZEF OPALSKI Także z dystansu przedstawień Starego Teatru. To, że Jaśka w tym spektaklu gra ten sam aktor, który jest Konradem w Dziadach i Wyzwoleniu w realizacji Swinarskiego staje się faktem znamiennym.
ANIELA ŁEMPICKA Dobrze, że Pan to poruszył. Trela, Konrad z "Dziadów" i "Wyzwolenia", kreuje w "Weselu" postać skrajnie odmiennego wymiaru i charakteru - Jaśka. Lecz właśnie tej postaci w finale przedstawienia przypada do rozegrania pewien wielki temat, wspólny dla wszystkich trzech utworów. To temat sztuki - jej mocy i jej niemocy sprawczej, temat obu kolejnych Konradów, Mickiewicza i Wyspiańskiego, ujęty zresztą inaczej przez każdego z wieszczów. Kiedy w obecnym "Weselu" Trela-Jasiek mówi do publiczności:
Nic nie słysom, nic nie słysom
ino granie, ino granie...
Grzegorzewski zaś ścisza pozostałe elementy finału, słowa Jaśka stają się ostatnim posłaniem przedstawienia - do nas, do publiczności, która najbardziej doniosłej prawdzie sztuki nie pozwoli przekroczyć rezerwatu poezji, obszaru zmyślenia. Objawioną przez sztukę grozę rzeczywistości publiczność przyjmuje jak pożądany dreszcz estetyczny.
Finał ten antycypuje "Wyzwolenie" i za postacią Jaśka samotnego w daremnym wołaniu widzimy już postać Konrada, samego na pustej scenie. Przebić się przez sztukę, za pośrednictwem sztuki - do świadomości współczesnych. Wyzwolić sztukę z przekleństwa, które ją obezwładnia, z jej odbioru nie na serio. Dokonać, by sztuka uzyskała powagę i moc sprawczą uświadomionej rzeczywistości. I sama stała się rzeczywistością - czynem poznania, wydarzeniem. Zadanie to podejmuje Konrad w "Wyzwoleniu" i - ponosi klęskę. Wcześniej podejmuje je Wyspiański w "Weselu", gdzie przeprowadza je operując samą materią poetycką dramatu, a nie publicystycznie jak w "Wyzwoleniu". Jest ten wątek w "Weselu" trudniej widzialny; Grzegorzewski nie eksponuje go w przebiegu spektaklu - wydobywa w finale.
Pisałam, że klęska Konrada w ostatnich scenach dramatu jest prowokacją, by publiczność zaprzeczyła klęsce w swoim odbiorze głosu Konrada i prawdy sztuki. Smutny, gorzki finał "Wesela" w inscenizacji Grzegorzewskiego, który pozostawia widownię z cytowanymi słowami Jaśka - jest również prowokacją. Słyszymy te słowa, przyjmujemy posłanie. Tak widowiskowo ubogi, finał ten jest nie tylko nowy, jest ważki.
JÓZEF OPALSKI Rzeczywiście dotychczasowe finały dramatu starały się potęgować efekty teatralne, tymczasem zakończenie tego spektaklu działa poprzez niespodziankę ciszy, przez to, iż okazuje się, że można tak oszczędnie, tak zwięźle i tak wstrząsająco.
ANIELA ŁEMPICKA Należy jeszcze przypomnieć, że po raz pierwszy przemówiły do publiczności bezpośrednio w akcie II stowa monologu Gospodarza:
a ot, co z nas pozostało:
lalki, szopka, podłe maski,
farbowany fałsz, obrazki (...)
dzisiaj nie ma na co czekać.
Nastrój? macie ot nastroje:
w pysk wam mówię litość moję.
I słowa te przemówiły dlatego, że powiedziane zostały cicho, poważnie.
Chciałabym jeszcze dodać, że w tych naszych porównaniach Swinarskiego i Grzegorzewskiego (przy wszystkich różnicach dzielących tych artystów) nasuwa się jednak skojarzenie o jakimś podobieństwie w organizacji wzruszeń.
JÓZEF OPALSKI Podobieństwo w powadze, z jaką traktują teatr, widzów, autora.
ANIELA ŁEMPICKA Podobieństwo poezji teatralnej, sceny, która staje się dla nich narzędziem poetyckim. Jak wiadomo poezja niesie pewne rzeczy nienazwane, które działają bardzo mocno. Wydaje mi się, że takie jest właśnie "Wesele" Grzegorzewskiego. Bardzo bym chciała, żeby zostało to zauważone.