Artykuły

Wyznanie szczerego entuzjasty teatru

Setny - jubileuszowy Krakowski Salon Poezji opisuje Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

"Im więcej ludzi, im mocarniejszy tłum rozsadza wielkie, ale przecież nie nieskończone masy powietrza - tym ostrzej szczegół się uwyraźnia. Tak sam z siebie, a człowiek, co jest anonimowym wiórem tłumu, panicznie czepia się ocalającego detalu. Choćby oka. Nie po to, by odzyskać imię, zaistnieć, olśnić, wyróżnić się, być ponad. Nie. W sumie anonimowość nie jest zła. Wiór łapie detal zwyczajnie po to, by nie zdechnąć na dnie kauczukowo gęstego mrowia. Bo im mocarniejszy tłum - tym mniej ciebie. Mniej aż do zera.

Zeszłej niedzieli, w eklektycznej łupinie Teatru Słowackiego - pierwszy w tym sezonie Krakowski Salon Poezji. Setny, odświętny, jubileuszowy. W lożach, na widowni, w przejściach - kauczukowo gęste mrowie. Na scenie, za stołem, trzy potężne poetki i trzech poetów potężnych - czytali wiersze własne i ulubione cudze.

Zanim lirycy dali głos, Dymna i Seweryn przeczytali Orfeusza i Eurydykę Czesława Miłosza. Podali do słuchania jedne z ostatnich słów, jakie Miłosz przed finałem swym zapisał. Słowa kreślone tuż po śmierci żony. Z każdą frazą oko Dymnej nabierało wilgoci. Łzawiła okrągła małość.

Koniec najbliższej. Czy istnieje detal istotniejszy? U Miłosza jest jak w micie. Co niemożliwe - nie udaje się. Kiedy odwrócił głowę, Za nim na ścieżce nie było nikogo. Bo tamten brzeżek jest tam, a ten jest tu. Zaś spacerowanie pomiędzy, jakoby ocalające, spacerowanie, co ma wciąż jeszcze żywemu ocalić trupa bliskiego, albo, co na jedno wychodzi, ma pamięć o trupie ocalić na dłużej niż skok powieki - nie udaje się z natury świata. Ot, maleńka niemoc. Czy kto zna maleńkość boleśniejszą? Czytając Miłosza, Seweryn trzymał się dzielnie. Jak to mężczyzna. W finale miał oko tylko odrobinę miększe, odrobinę mocniej błyszczące niż na początku, gdy mówił: Stojąc na płytach chodnika przy wejściu

do Hadesu/ Orfeusz kulił się (...). A Dymna? Co z nią? Co z nami?

Nic wielkiego, ta sama maleńkość. Oko. Gdy już Orfeusz odwrócił głowę i na ścieżce za sobą zobaczył wielkie Nic - Dymna finał odczytała. Nicość to nicość, ale... Ale pachniały zioła, trwał nisko brzęk pszczół./1 zasnął, z policzkiem na rozgrzanej ziemi.

Odpowiadam: z Dymną, z Sewerynem, z nami - to samo i tak samo, jak z oczami naszymi. Więcej, pomijając dywagacje o artystycznym poziomie salonowej przeszłości, powiadam: tydzień temu było z nami w istocie tak, jak na każdym z 99 przeszłych salonów Dymnej. To znaczy, gdyby w zeszłą niedzielę, w eklektycznej łupinie Teatru Słowackiego nagle zgasło światło - wcale nie byłoby ciemno. Mówię o kondycji detalu, bo mówię o kondycji oka. Gadam o łzie czystej.

Gdyby prąd odcięli, ciemno by nie było, gdyż ocalający detal, całkiem jak robal świętojański, by świecił. Ciemność i robal oka mokrego. Ciemność i robale słów Miłosza, słów o nieuchronnie nieudanym spacerze na tamten brzeg. A zwłaszcza ciemność i robale naszych oczu w lożach, na widowni i w przejściach eklektycznej łupiny Teatru Słowackiego. Oczy prawie ciekłe, a każde bardzo zapatrzone w słowa - ale tylko dla własnej, pojedynczej, intymnej przyjemności.

Żeby nie zdechnąć na dnie kauczukowo gęstej masy. Biedacy, co piszczycie o żałosnej mieszczańskości salonów Dymnej - czemu was nie było tydzień temu, kiedy to za sprawą poezji koturn jubileuszu się nie udał, gdyż setny raz udało się sedno - spokojna łza oka pojedynczego? Nie lękajcie się, pytam, ot, tak sobie, tylko dla jaj. Niech wam pisk pokątny lekkim ... będzie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji