Artykuły

Zgrzyt krzesła

"Kartoteka" w reż. Tomasza Piaseckiego. Stowarzyszenie SteN na scenie Teatru Zależnego. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Na wiosnę minie pół wieku, jak położył się na dobre. Nie ma imienia. Niczym Everyman ze średniowiecznych moralitetów - on jest Każdy, on jest Nikt. Pięćdziesiąt lat temu Tadeusz Różewicz rzekł o nim w "Kartotece": Bohater. Tylko tyle. I kazał mu się położyć.

Wiek? Dowolny. Zajęcie? Niepojęte. Wygląd? W twarzach, posturach, włosach, oczach, nosach, wargach, uszach, czołach, brwiach przebierać możesz bez końca. Bohater - coś na podobieństwo wody, która zawsze przybiera kształt naczynia. Bohater - szary bożek mimikry. Różewicz dał mu jedynie łóżko na wysokich nogach w pokoju bez okna i ogromną pustkę, co włazi przez drzwi stale otwarte. Z boku - byle co. Choćby krzesło, o którym Różewicz w didaskaliach powie: "Wystarczy, jeśli w ciągu tych godzin przestawi się krzesło".

Pół wieku temu Bohater położył się na dobre i zaczął oglądać swą dłoń. Pół wieku leżenia za nim - cała wieczność leżenia przed nim. W piątek znów go widziałem. Dawno temu był mały, obły i genialny w swej ciemnej ironii, całkiem jak Tadeusz Łomnicki. Teraz jest smukły, ostry w rysach i przerażająco, to znaczy znakomicie bezradny - jak Bogdan Słomiński. Na scenie Teatru Zależnego, w piwnicy bez okien, znów leży na samotnym łóżku, znów przylepia wzrok do palców dłoni i głosem Słonimskiego wypowiada zaklęcie tożsamości: "To jest moja ręka. Ruszam ręką. (...) Moje palce. Moja żywa ręka jest tak posłuszna. Robi wszystko, co pomyślę". Bohater, Każdy, Nikt znów ma nadzieję, że zaklęcie ocali. Taki jest początek finalnej bezradności. Wciąż ten sam.

Nie bez przyczyny nie mówię o Polsce. Nie bez powodu omijam mielizny społeczeństwa, pokolenia, polityki, epoki, aktualności oraz innych ości. Nie mówię i omijam, bo nie ma już Polski, w której Różewicz pisał "Kartotekę". Ale też z lubością nie mówię i z lubością omijam, gdyż nie ma nic przyjemniejszego, niż oglądać na scenie genialną opowieść, z której siłą czasu opadły wszelkie toboły geopolitycznej doraźności. W "Kartotece", co ją na scenie Teatru Zależnego Tomasz Piasecki wyreżyserował, nie ma Polski, żadnej Polski. Jest tylko to, co starcza do opowiedzenia zwyczajnej szarości, powolnego wystygania pana bez właściwości. Więc - gdzieś, kiedyś łóżko na wysokich nogach w pokoju o wiecznie otwartych drzwiach i bez okien, z krzesłem z boku... To wszystko.

Prawie nic. I tylko czasem, jak powiada Różewicz, "Przez otwarte drzwi przechodzą spiesznie lub wolno różni ludzie. (...) Wygląda to tak, jakby przez pokój Bohatera przechodziła ulica". Zatem nic prawie, ale właśnie dlatego, że tak mało, że pustka na scenie - każdy detal ma moc. Należy słuchać Różewicza! Trzeba go pilnie słuchać i miarkować własne ciągoty inscenizacyjne.

Cóż, lekko poniosło Piaseckiego. W didaskaliach czytam o wyglądzie bohaterów: "Nie wolno ich stroić w żadne efektowne kostiumy, kolorowe szmatki itp.". A tu co? Jak na złość - papuzie fatałaszki, zwłaszcza na kobietach, Dominice Markuszewskiej i Beacie Wojciechowskiej, skądinąd świetnych w swych rolach wielu, świetnych jak reszta - Słomiński, Piasecki, zwłaszcza Jacek Milczanowski. Po co komu ta buda jarmarczna? I po diabła Chór Starców paraduje w chyba gumowych, świńskie ryje przypominających maskach rodem z tandetnego odpustu na głębokiej prowincji? Po co panu aż taka niezręczność, drogi panie Piasecki?

Mógłbym jeszcze rozwinąć temat nieszczęsnej szafy, mógłbym też zająć się sprawą zbędnych zmian świateł, co w epilogu nadają "Kartotece" kuriozalny posmak "Przeminęło z wiatrem". Mógłbym, lecz małych tych krachów inscenizacyjnych jest u Piaseckiego w sumie dwadzieścia, góra trzydzieści procent. Reszta to - Różewicz. Jego świat przedstawiony. "Przez cały czas światło w pokoju jest jednakowe. Dzienne, mocne światło".

I dalej: "Światło nie gaśnie, nawet kiedy opowiadanie jest skończone. Kurtyna nie zapada. Być może opowiadanie jest tylko przerwane? Na godzinę, na rok...".

Być może, ale na razie - trwa. Przez pokój bez okien ulica przechodzi w świetle wiecznie obojętnym. Matka, Ojciec, Starcy, Olga, Wujek, Gość w cyklistówce, Gość w kapeluszu, Pan z przedziałkiem, Tłusta kobieta, Dziewczyna, Nauczyciel, Sekretarka, ktoś jeszcze, wszyscy. Każdy na krawędzi martwoty. Popychają pustkę, wloką pustkę, taszczą pustkę. Na chwilę zatrzymują się przy łóżku Bohatera. I gadają. Bezwiednie pomagają mu rachować życie. Wynik? Sama nędza. Szeregi potknięć, armie błędów, naręcza głupot, ciągi porażek. Zimny popiół w palcach - tyle mu z życia zostaje po przejściu ulicy. Kartoteka nic dla nikogo nie znaczących fiask człowieka szarego, bez imienia, o twarzy przykrytej kocem dławiącym rysy. Finalna bezradność Bohatera-Słomińskiego jest do zapamiętania.

Tak, teksty wielkie stają się naprawdę wielkie dopiero, gdy mija ich niegdysiejsza aktualność. Obejrzyjcie "Kartotekę" na Kanoniczej albo przeczytajcie "Emigrantów" Sławomira Mrożka. Gdy uwikłania w tu i teraz odpadają jak muchy - z opowieści tych na wierzch wyłażą włókna dojmujące. Jakiś los. Ot, trwanie pana bez imienia, skazanego na zamieranie w świetle obojętnym, pana, co dzień po dniu bezradnie czeka, aż ktoś przestawi krzesło. Bo zgrzyt oparcia znaczy życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji