Podróże, tęsknoty...
To, co Ewa Wycichowska przygotowała z zespołem Teatru "Logos" w inscenizacji "... i TU" jest precyzyjnie obmyślonym widowiskiem.
Po "Przejeździe TAM" (do tekstów Helmuta Kajzara) to kontynuacja wywodu o dążeniach człowieka, podróżach duchowych, tęsknocie za miłością, nieustannym szukaniu własnego miejsca, potwierdzaniu swoich wyborów.
Scenariusz Bogusława Kierca stanowi kompilację cytatów w stylu niemal biblijnym ("zbliż się rozkoszy bez końca") i obiegowych powiedzonek ("wszędzie dobrze gdzie nas nie ma"). Wycichowska przełożyła je na efektowny, koncentrujący uwagę ruch sceniczny, wolny od banału i prostej ilustracji. To ona sprawiła, że w tym, co oglądamy jest akcja, w której wcale nie oczekuje się ciągłości zdarzeń, a jednak bez zniecierpliwienia obserwuje się rozgrywkę między szóstką bohaterów. Aktorom, Jolancie Kowalskiej, Luizie Łuszcz, Aleksandrze Niewęgłowskiej, Monice Tomczyk, Markowi Targowskiemu i Rafałowi Mikołajewskiemu, należą się słowa uznania.
W plastycznym wizerunku widowisko ma w sobie coś z obrazów i nastrojów Boscha. Podkreślają go konstrukcje zaproponowane przez autorkę scenografii Ilonę Binarsch. Szuflady, fragmenty drzwi, jakieś rurki, rynny, wreszcie gniazdo - aktorzy doskonale ogrywają każdy rekwizyt. Są naprawdę zręczni i doskonale przygotowani do udziału w widowisku, w którym ruch jest najważniejszy. Tu znów słowa uznania dla Wycichowskiej - tancerki i choreografa. Jej wizje celnie wspiera muzyka Jacka Wierzchowskiego.
O ile całość jest zbiorem refleksji, wrażeń, niedopowiedzeń, to finał z grobem pańskim, ziemią i ziarnem - choć ładny plastycznie - wydaje się jednak nazbyt łopatologiczny. Nie zmienia to jednak faktu, że "... i TU" polecać warto.