Artykuły

Moja historia

- Pewnego dnia wyszłam na scenę i poczułam, że już nie chcę tańczyć "Jeziora łabędziego". Chcę tańczyć samą siebie! Ludzie pytali, po co mi to wszystko. A ja wiedziałam, że muszę udowodnić, że choroba to jest to, co dotyczyć może każdego i trzeba nauczyć się z nią żyć - mówi poznańska tancerka PIA LIBICKA.

Tancerka Pia Libicka miała 18 lat, gdy dowiedziała się, że ma nowotwór kości. Mimo iż ma kłopoty z poruszaniem się, wróciła do baletu.

Tańcząca z kulami

Właściwie powinnam być wściekła na cały świat. A może tylko na tego patrona, że nie dość czuwał nade mną? Jestem najmłodsza z czwórki rodzeństwa, dostałam na chrzcie imię Pia, a moim patronem jest papież Pius X. Pasje tańca wyssałam z mlekiem matki. Była kiedyś pierwszą tancerką Opery Poznańskiej. Anna Deregowska-Libicka. Tańczyła główne role w niemal wszystkich spektaklach. Była Odette i Odylią w "Jeziorze łabędzim", Giselle w "Giselle", Dziewczyną w "Zaproszeniu do tańca" czy Desdemoną w "Otellu". Ale ja jej nie widziałam na żywo w tych rolach. Zrezygnowała z baletu po urodzeniu pierwszego dziecka - starszego ode mnie o 10 lat brata. Wprawdzie często bywali u nas znajomi z teatrów, ale nikt mnie nigdy nie namawiał do tańca. Miałam zostać tenisistką. Regularnie trenowałam od szóstego roku życia. Jednak gdy miałam dziewięć lat, wstąpiłam do szkoły baletowej w Poznaniu. Pewnie wpływ na to miały zdjęcia i nagrania ze spektaklów mamy, które często oglądałam jako dziecko.

Moja kariera szybko nabierała tempa. Sale baletowe stały przede mną otworem. Byłam bardzo młoda, a już regularnie - jako uczennica szkoły baletowej - tańczyłam w spektaklach Teatru Wielkiego w Poznaniu: w "Jeziorze łabędzim", "Giselle", "Dziadku do orzechów". Byłam na tournée w Niemczech z Polskim Teatrem Tańca Ewy Wycichowskiej.

Miałam 17 lat, jak zaczęłam odczuwać jakieś dziwne symptomy. Nie bolała mnie noga, ale pewne figury, które robiłam dotąd bez problemu, były dla mnie coraz trudniejsze do wykonania. Zwalałam to na przeciążenie. Tuż przed 18 urodzinami poszłam do lekarza i... już nie wróciłam do szkoły baletowej. Pierwsza diagnoza - włókniak - nic groźnego. Przez trzy miesiące miałam chodzić o kulach, podleczyć się, zrobić dyplom, zdać maturę i tańczyć, tańczyć, tańczyć... Nie wyobrażałam sobie, że można robić w życiu coś innego.

W Polsce przeszłam sześć operacji, które polegały właściwie tylko na skrobaniu chorej części kości. W 2000 roku trafiłam do Francji, gdzie diagnoza rozwiała wszelkie wątpliwości. Nowotwór złośliwy zaatakował już biodro. Choroba szybko przemieściła się na miednicę, więc podczas operacji przeszczepiono mi jej prawą część oraz kość udową i wstawiono endoprotezę. Później miałam jeszcze dwie operacje, takie tam małe poprawki... Właściwie powinnam być wściekła na cały świat, a jednak... To dziwne, ale podczas choroby nie miałam momentu większego załamania. Tak naprawdę nic się nie zmieniło. Nawet gdy rodzice wynajęli mieszkanie we Francji na okres mojej rekonwalescenci, cały czas byli koło mnie przyjaciele, siostra, bracia. Gdy zostawałam sama w szpitalu, od razu znajdowali się współtowarzysze niedoli. Poza tym w szkole nie było czasu na rozwijanie innych pasji, dlatego miałam wrażenie, że nic poza tańcem mnie nie interesuje. Dopiero gdy spadła na mnie choroba, zauważyłam, jak wiele ciekawych rzeczy jest wokół. W Polsce zawsze było przy mnie dużo dzieci. Cóż, byłam najstarsza na oddziale dziecięcym, więc matkowałam troszkę. We Francji znajdowałam kompanów by podciągać się w języku Woltera i Prousta.

Nie pamiętam o czym myślałam, leżąc na szpitalnym łóżku. Jednak już chyba wtedy coś w mojej podświadomości szeptało, że wrócę do tańca. Pomysł na stworzenie "Exerese monobloc" (termin medyczny oznacza "wycięcie jednoczęściowe") zrodził się w sierpniu 2003 r. Z Januszem Orlikiem, tancerzem poznańskiego Teatru Wielkiego, znaliśmy się ze szkoły baletowej. Gdy dowiedział się o mojej chorobie, zaproponował, że razem zrobimy o niej spektakl. Bardzo nam zależało, by przedstawienie nie wzbudzało w widzach litości. Gdyby to wszystko poszło w tę stronę, byłaby to nasza klęska. Tworzyliśmy sztukę po to, by zobaczyć, czy osoba niepełnosprawna sprawdza się na scenie, bez odwoływania się do tańca integracyjnego. I nagle stał się cud! Pewnego dnia wyszłam na scenę i poczułam, że już nie chcę tańczyć "Jeziora łabędziego". Chcę tańczyć samą siebie! Ludzie pytali, po co mi to wszystko. A ja wiedziałam, że muszę udowodnić, że choroba to jest to, co dotyczyć może każdego i trzeba nauczyć się z nią żyć. To dlatego taniec w "Exerese monobloc" mówi o przezwyciężaniu trudności, przekraczaniu granic wysiłku, bólu i ryzyka. Już sama scenografia szokuje - to dwie ustawione po bokach ściany, sterylnie czysta podłoga, na której stoi łóżko rehabilitacyjne, a po drugiej rząd szpitalnych krzeseł. Do tego taki mój "złamany" ruch, próby siadania na krześle z unieruchomioną kończyną, taniec z asekuracją kul inwalidzkich, wspomnienia utraconych marzeń, odczuć, przeżyć i reakcji podczas hospitalizacji. Ten spektakl mnie zmienił, bo choroba niesamowicie kształtuje człowieka. Ta dziewczyna, która leżała chora na szpitalnym łóżku, jest już dla mnie kimś obcym. Po sześciu latach przerwy i dziewięciu operacjach wróciłam na scenę, tylko po to, by opowiedzieć o swojej chorobie ruchem. Ostatnio występowałam w Gdyni na zaproszenie Akademii Walki z Rakiem, by powiedzieć ludziom będącym w podobnej sytuacji, że z ciężką chorobą można wygrać, pokazać im to przedstawienie i udowodnić, że jak się chce - to można!

Moje możliwości są dzisiaj dość ograniczone - nie mogę się zginać przez prawą nogę, nie mogę jej unieść. Mięśnie nie pracują tak, jak powinny. Leczenie cały czas trwa, jestem pod obserwacją, na bieżąco mam wymieniane pewne elementy, które funkcjonują gorzej na skutek zużycia. Ale żyję i cieszę się życiem! Zaczęłam studiować historię sztuki, potem filologię. Niedługo wyjeżdżam do Francji, gdzie dostałam pracę w konsulacie w Lille. Właściwie powinnam być wściekła na los, a może mojego patrona Piusa. Ale wściekła nie jestem! Dziś mam 27 lat i wiem, że istnieje przeznaczenie i że nic nie dzieje się bez przyczyny. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale czasami przeraża mnie myśl, kim bym była, gdyby nie choroba. Może jakąś złą istotą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji