Artykuły

Jak Karol wyszastał się z pieniędzy

Karol Szymanowski nie tylko był kompozytorem poważnych symfonii, ale także kochającym życie hulaką. Mówiono o nim jako o człowieku zepsutym i przestrzegano młode panny, aby nie przebywały w jego towarzystwie - pisze Magda Huzarska-Szumiec w Magazynie Gazety Krakowskiej.

Jest wiosna 1908 roku. Karol Szymanowski [na zdjęciu] ma 26 lat i właśnie wraca z szalonej podróży do Włoch. Wraz z przyjacielem Grzegorzem Fitelbergiem, zwanym czule Ficiem, postanawia zatrzymać się w Wiedniu - mieście pełnym pokus, podkasanej muzy, bardziej i mniej ekskluzywnych kawiarń, jaskiń hazardu, w których można spędzać upojne noce. Gorzej jest, gdy przychodzi otrzeźwienie i okazuje się, iż kiesa jest już zupełnie pusta. Trzeba wracać do domu.

- Wyszastaliśmy się strasznie z pieniędzy - pisze Karol w jednym z listów.

I wtedy przychodzi mu do głowy pomysł, którym błyskawicznie dzieli się z Ficiem. - Napiszmy operetkę. Dzięki niej podreperujemy budżet - wykrzykuje.

Jego przyjaciel, choć jest już uznanym dyrygentem, którym zachwycają się krytycy, podchwytuje pomysł. Brakuje im tylko stosownego libretta.

- W drodze powrotnej z Wiednia Karol Szymanowski zatrzymał się we Lwowie. Poznał tam swojego równolatka, aktora komicznego tamtejszej operetki Juliusza Maszyńskiego, występującego pod pseudonimem Krzewiński. Postanawiają, że ten napisze libretto. Dalej sprawy biegną już błyskawicznie. Maszyński tak się rozpędza, że pisze nie jedno, ale dwa libretta, z których Karol wybiera zwariowaną historyjkę, zatytułowaną "Loteria na mężów" - opowiada wybitna znawczyni twórczości i biografii Karola Szymanowskiego, Teresa Chylińska.

Karol Szymanowski wraca do domu, do szlacheckiego dworu stojącego nad stawem w miejscowości Tymoszówka na Ukrainie. Tylko tam może spokojnie komponować. Nikt go tu nie rozprasza, jak w dużych miastach, w Warszawie czy w Wiedniu. No, chyba że sam ma ochotę na towarzyskie kontakty. Wtedy do południa siedzi przy fortepianie, a wieczorami przyjmuje gości i świetnie się bawi, o czym z wrodzonym wdziękiem pisze w swoich "Dziennikach" jego młodszy kuzyn Jarosław Iwaszkiewicz. "Pamiętam jak wiosłował w Tymoszó wce. Włóczył się po zabawach i weselach. Cenił dobrą kuchnię i znał się na winie. W młodości, w czasach wiedeńskich potrafił pędzić życie wielkoksiążęce, aby potem, zaszywszy się w samotności w rodzinnej wsi, zjadać skromne potrawy i wesoło się bawić na sąsiedzkich balikach. Szymanowski bowiem jak nikt inny umiał bawić się i śmiać. Jakiś zaimprowizowany na wsi kabaret miał w nim wspaniałego reżysera i wykonawcę włoskich piosenek; zabawa, czyli tak zwana "orgia" zakopiańska, wciągała go w wir iście góralskiego szaleństwa; a potem przychodził moment wielkiej, intymnej rozmowy o najważniejszych zagadnieniach sztuki".

Jeden z takich wiejskich kabaretów Karol zaimprowizował razem ze swoim rodzeństwem: Nulą, Zofią i Feliksem. Całe towarzystwo, zarykując się ze śmiechu, wykonywało włoskie piosenki ludowe, akompaniując sobie na rakietach tenisowych. Tak naprawdę na fortepianie miał im akompaniować sam Artur Rubinstein, ale wiozący go samochód ugrzązł w ukraińskim błocie. Dlatego do instrumentu usiadł Karol i zaczął grać fragmenty Straussowskich operetek. - W pewnym momencie tańca ustawiono na scenie półmisek ze zgrabnie wykonaną z dyni przez Nulę Szymanowską głową. Feliks w kruczej peruce, w pięknym stroju, który w znacznej mierze był dziełem Nuli, tańcząc, przejął się swoją rolą dodaje Iwaszkiewicz.

W takiej atmosferze powstała lekka, urocza muzyka do "Loterii na mężów", której partyturę Szymanowski podpisał pseudonimem Whitney. Nic dziwnego, że nie użył swojego prawdziwego nazwiska, bo właśnie jego wyobraźnię zaczynały opanowywać zupełnie inne, bardzo poważne już dźwięki. W tym bowiem czasie zaczął przymierzać się do wielkiego dzieła, jakim jest II Symfonia i II Sonata fortepianowa, które przyniosą mu niebawem wielkie artystyczne sukcesy w Warszawie, Berlinie, Wiedniu i Lipsku.

Ale zanim tak się stanie, spłukany Szymanowski będzie starał się zainteresować kogoś swoją operetką. Nie ma wyjścia, bo dochody z rodzinnej Tymoszówki są nikłe. Nie dość, że musi dzielić się nimi z rodzeństwem, to gospodarstwo zarządzane przez brata raczej nie jest kwitnącym przedsiębiorstwem. Łatwiej tam znaleźć dobre książki i nuty, niż księgi rachunkowe. Dlatego też Karol, będąc w Warszawie, przypomina Ficiowi o ich wspólnym pomyśle. Ale Grzegorz Fitelberg otrzymał właśnie szansę prowadzenia w Filharmonii Warszawskiej dwunastu koncertów i nie ma głowy do bzdurek. Poza tym, raz po raz powtarza Karolowi, że ten ma być wielkim narodowym kompozytorem, a nie zajmować się lekką muzą. Dlatego Karol, choć uważa swoje dzieło za całkiem niezłe, w końcu się poddaje.

Miłosne przygody twórcy

Zresztą też nie ma już do niego głowy, bo wybucha pierwsza wojna światowa, którą spędza w Tymoszówce. Siedząc na wsi i raz po raz słysząc o spustoszeniach robionych przez czerwono armistów, żeby nie popaść w kompletne przygnębienie, pisze książkę zatytułowaną "Efebos", co po grecku znaczy młodzieniec. To tom oparty na dialogach Platona, posiada mocne zabarwienie homoseksualne. Całkiem jeszcze niedawno badaczom wydawało się, że jego rękopis zupełnie zaginął, gdyż spłonął podczas wojny w mieszkaniu Jarosława Iwaszkiewicza. Ale, jak się okazało, Szymanowski przetłumaczył "Efebosa" na rosyjski dla swojego kochanka Borysa Kochno. Rosyjski tancerz, który zmarł stosunkowo niedawno, bo w 1990 r., przez wiele lat przechowywał go w swoim mieszkaniu w Paryżu, co odkryła przed paroma laty Teresa Chylińska. Co ciekawe, choć Szymanowski miał wyraźne skłonności homoseksualne, bardzo podobał się kobietom. Młode kuzyneczki z rozmarzeniem wymawiały jego imię. Ale już starsze panie z otoczenia wielkiego kompozytora, nie zawsze pochwalały jego tryb życia.

- O Karolu mówiono zdecydowanie jako o człowieku zepsutym i poczęto przestrzegać młode panny i młodych ludzi, aby nie przebywali w jego towarzystwie. Moja matka i wujenka Karolowa Taube widziały dobrze jego destrukcyjny wpływ na młodzież i bardzo się tym wpływem gorszyły i martwiły - twierdził Jarosław Iwaszkiewicz. Z kolei żona pisarza, Anna, w swoich "Dziennikach" nie mogła nadziwić się jego wdziękowi. - Jest to jakaś emanacja duchowa, ale i urok fizyczny w głosie, spojrzeniu - pisała pani Iwaszkiewiczowa, wściekając się równocześnie na kompozytora, że pakuje się w niestosowne związki. - Początkowo byłam trochę zirytowana, bo przywiózł ze sobą swojego obecnego chłopaka, jak mówił mi bezczelnie w dzień spotkania z Casellą - swoją "żonę", oczywiście bez pytania się mnie, prawdopodobnie dlatego, że czuł, żebym się na to nie zgodziła. Chłopak jest ładny, ale głupi, a co jeszcze gorsze, wygląda jakby nie zdawał sobie wcale sprawy, kim jest właściwie Karol.

Zapomniana " Loteria..."

Preferencje seksualne kompozytora, które są także dość czytelne w jego utworach, jak choćby w "Królu Rogerze", nie przeszkodziły mu napisać operetki o pięknej miłości, która zrodziła się między bohaterami utworu, Sarą i Dartym. Jednak apoteoza małżeńskiego szczęścia jest pozorna. Bowiem historia ta opowiada o loterii na mężów, która wzbudza największe zainteresowanie wśród członków Klubu Starych Panien i Wesołych Wdowców.

- Karol Szymanowski miał niebywałe poczucie humoru i na dodatek niebywałe wyczucie teatru. Szkoda, że nie napisał więcej operetek, bo chętnie bym je wystawił - mówi reżyser pokazywanej w krakowskiej Operze "Loterii na mężów", Józef Opalski.

Jednak droga na deski sceniczne tego, napisanego dla pieniędzy, dzieła była bardzo długa i zawiła. Już po śmierci Karola Szymanowskiego w 1937 r. znalazło się ono w archiwum warszawskiego teatrzyku Qui Pro Quo, ale ponieważ było podpisane pseudonimem Whitney, nikt nie miał pojęcia, kto jest jego autorem. Na temat frywolnego utworu zapadło głuche milczenie, aż do momentu, kiedy odnalazł je dziennikarz muzyczny Polskiego Radia Karol Stromenger. Zaczął on robić kopie partytury, chcąc przygotować na jej podstawie audycję słowno-muzyczną. Niestety Stromenger zainteresował się "Loterią..." w czerwcu 1939 roku, tuż przed wybuchem II wojny światowej. Jak można się domyślić, nikt już wtedy nie miał głowy do operetki. Trwało to aż do 1952 roku, kiedy to sumienie ruszyło Grzegorza Fitelberga. Tuż przed swoją śmiercią Ficio wykonał ten kompozytorski "figlik" - jak go nazywał - w Polskim Radio w Katowicach. Były to jednak tylko trzy fragmenty operetki. W Krakowie możemy posłuchać całości wyciągniętego wreszcie na światło dzienne utworu.

Miłosna intryga, zabarwione erotyką flirty, a wszystko to okraszone przepiękną muzyką Karola Szymanowskiego. Tak wygląda spektakl w Operze Krakowskiej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji