Artykuły

"Mokra Ściera"

"Oczyszczenie" w reż. Petra Zelenki w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

"Oczyszczenie" Petra Zelenki - przez historię mężczyzny, który zgwałcił jedenastoletniego chłopca - próbuje dać diagnozę współczesnego społeczeństwa. Temat odważny, zamiar ambitny, efekt - tylko poczciwy.

To jeden z epitetów, które długo ważę i staram się nie nadużywać, bo uważam za nokautujący. Tutaj jednak nie bardzo się wahałem. Może dlatego, że wyczuwam w spektaklu Zelenki jakiś irytujący fałsz. Temat kontrowersyjny, ale podany w taki sposób, by broń Boże nie zabolało: Krytyka społeczna pozornie bezlitosna, a jednak utrzymana w granicach, w których bez szemrania kupi ją każda publiczność. Przedstawienie środka, w którym wszystko to, co mogłoby nas obejść, ewentualnie jedynie połechta widza - niczym utrzymana w dobrym tonie kulturalna rozmowa na tzw. poważne tematy, zakończona serdecznym toastem.

Wchodzę jednak w niuanse. Tymczasem spektakl został zrobiony ze znajomością i respektem dla - co prawda nieco wytartych - ale przecież niezawodnych reguł. I to właśnie te reguły - a nie taki czy inny temat - wyznaczają przestrzeń scenicznego dialogu. W zamówionym przez Stary Teatr dramacie Zelenki znać rękę sprawnego rzemieślnika. Jest zatem ksiądz, który wystąpi na początku, a wróci na końcu, niczym owa strzelba, która musi wystrzelić. Jest tajemnica głównego bohatera, w którą poza kilkoma postaciami wprowadzona jest publiczność, dzięki czemu z satysfakcją może śledzić wynikłe stąd nieporozumienia. Jest kilka momentów, w których także widzowie są zaskakiwani, bo jednak autor pewne sekrety zachowuje tylko dla siebie. Są sceny, w których dywaguje się na tematy pozornie oderwane, chociaż bez trudu możemy wypracowane tam wnioski zastosować do "głównej" sprawy. W sumie: układanka złożona umiejętnie i z wprawą, gładko rozwijająca się od początku, poprzez środek, aż do końca.

Zelenka-reżyser jest wiernym partnerem Zelenki-dramatopisarza. Rzecz podał w formie zdrowej komedii: z Iwoną Bielską zataczającą się i bełkoczącą w scenie nocnego rautu, z Bogdanem Brzyskim i Małgorzatą Gałkowską wylewającymi na siebie kieliszki wina w ferworze kłótni, z Katarzyną Gniewkowską jak wąż wijącą się i posykującą w drodze do małżeńskiego łóżka. Reżyser nakreślił ramy kolejnych sytuacji, w detalach zdając się na umiejętności aktorów, które ci skwapliwie - i w większości bez umiaru - prezentują publiczności.

Do pewnego momentu spodziewałem się, że to może tylko kostium, którym Zelenka przewrotnie się bawi. Pomijając kwestie teatralnego smaku, dziwne może się wydać, gdy deklaracja bohatera o gwałcie na chłopcu prowokuje wybuch śmiechu - śmiechu, który nie zamiera na ustach, nie obraca się przeciwko widzom. Nie spiętrza się w poczucie absurdu. Jest płaski, stale jednakowy, niezobowiązujący. Ostatecznie za tą prostodusznością mogłoby kryć się jakieś skrajne wyrachowanie. Jednak sceny takie, jak oniryczne spotkanie bohatera z Winoną Ryder - oniryczne, czyli z pogłosem i migotającymi światłami - nie świadczą o wyrachowaniu, raczej o mało skomplikowanej naturze spektaklu.

Być może rzecz nieco wymknęła się spod kontroli, bo w pewnych miejscach akcenty rozłożone są wyraźnie i bez najmniejszego zaskoczenia. Sceny poważne rozdzielone są prostą, grubą linią od tych, w które śmiech widzów jest ewidentnie wkalkulowany. To przede wszystkim sceny telewizyjnego talk-show, podane w formie jaskrawej groteski: wytrawna prowadząca, speszony gość, usadowiona na scenie mini publiczność, która na dane hasło wybucha buczeniem lub oklaskami. To tutaj właśnie Zelenka celuje jako krytyk. Jest zatem o słupkach oglądalności, jest o tym, jakie tematy się sprzedają, a jakie nie. Na końcu głupi talk-show wyparty zostaje przez talk-show jeszcze głupszy, o wszystkomówiącej nazwie "Mokra Ściera"... Więc znowu: poruszamy się po terenie doskonale rozpoznanym, oswojonym, a ostrze krytyki grzęźnie miękko w wytartych sloganach.

Generalna - i wprost zwerbalizowana - diagnoza jest taka, że żyjemy w społeczeństwie bez ideałów, które zastąpiło pragnienie szczęścia. Temat pedofilii, obok cynizmu, pogoni za pieniędzmi i pracy za seks, jest jednym z objawów kryzysu cywilizacyjnego. Trochę na siłę - ale nic, gdy malujemy pejzaż, farby mogą się zlać. Plusem spektaklu jest to, że unika moralnego linczu na bohaterach. Jednocześnie jednak uderza w ton nieco kaznodziejski. Jak w finałowej tezie: przy bierności społeczeństwa, oczyszczenie leży w rękach pojedynczego człowieka.

Gorzej, że całość spowija otoczka sentymentów, podyktowanych nostalgicznym przekonaniem, że kiedyś jakoś to było, a wszystko zmierza ku gorszemu. Takie stawianie sprawy na pewno nie prowokuje widza - raczej pozwala mu stanąć z boku i mądrze pokiwać głową. Zresztą, może o to chodziło?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji