Artykuły

Od 30 lat grają i śpiewają w domu i na scenie

Są zgodni co do tego, że wspólna praca bardziej łączy niż dzieli. Cieszą się, że mogą ze sobą przebywać podczas prób i przedstawień. Nierzadko porozumiewawcze spojrzenie wystarczy, aby dodać sobie otuchy lub wyrazić słowa uznania - spotkanie z KRYSTYNĄ ZAKRZEWSKĄ-GUMNĄ i WOJCIECHEM GUMNYM, artystami Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Krystyna Zakrzewska-Gumna i Wojciech Gumny poznali i pokochali się w operze

Krystyna Zakrzewska-Gumny: Mąż gra na kilku instrumentach: altówce, skrzypcach, organach. Ma słuch absolutny, które bywa, że... przeszkadza. Teatr Wielki to jego pierwsze miejsce pracy, który stał się też naszym drugim domem.

Wojciech Gumny - Żona jest śpiewaczką operową i choć jej droga na scenę była niełatwa to miłość do muzyki zwyciężyła. Przez kilka lat pracowała też w szkołach podstawowych, gdzie uczyła wychowania muzycznego i prowadziła zespoły wokalne.

Poznaliście się...

Żona: Od ponad roku pracowaliśmy razem w jednym teatrze: ja w chórze, a Wojtek w orkiestrze już trzeci rok, ale wcześniej nie zwróciliśmy na siebie uwagi. Dopiero przypadek zrządził, że zostaliśmy sobie przedstawieni na Cytadeli przez jednego z kolegów. Była to próba przed przedstawieniem chóralnym, w którym ja śpiewałam, a przyszły mąż z altówką zjawił się... omyłkowo. Był przekonany, że będzie też orkiestra, która akurat podczas tej próby nie była potrzebna.

I tak zaczęła się nasza znajomość. Ślub wzięliśmy w 1977 roku i niedawno obchodziliśmy trzydziestolecie naszego pożycia małżeńskiego.

Mąż: Pamiętam dzień zaślubin też dlatego, że tego dnia odbyła się premiera opery "Cosi fan tutte". Na drugi dzień wróciliśmy do pracy już jako mąż i żona.

Choć pochodzi pani ze Starego Sącza, to jednak w Poznaniu zdecydowała się zostać na stałe.

Żona: Urodziłam się w Bukowie koło Nysy. Ojciec był dyrektorem szkoły, a mama nauczycielką, stąd moja pasja do nauczania, która i tak przegrała z miłością do śpiewania. Wcześnie zostaliśmy osieroceni. Miałam dziewięć lat, kiedy musiałam zacząć samodzielne życie, ze starszym nieletnim bratem i młodszymi braćmi. Zaopiekowała się nami rodzina - Łucja i Michał Reszczyńscy w Nowym Sączu. Lekarstwem na nieszczęścia zawsze była muzyka, szczególnie śpiew. Potem było Liceum Pedagogiczne, nauka na skrzypcach oraz śpiewanie w zespołach i solo. Po liceum dostałam się na śpiew solowy do trzeciej klasy Szkoły Muzycznej I stopnia w Opolu. Przez kolejnych sześć lat rano uczyłam w szkołach muzyki, a po południu zmieniałam się w uczennicę. Średnią Szkołę Muzyczną ukończyłam równocześnie z Zaocznym Studium Nauczycielskim w Raciborzu. Praca z młodzieżą sprawiała mi sporo satysfakcji, ale postanowiłam śpiewać w operze. Powiedziałam o tym pani wizytator z Opola. Stwierdziła: "Kiedyś pożałuje pani swojej decyzji". Później niejednokrotnie doświadczałam trudnych decyzji, ale nawet gdybym mogła cofnąć czas, to postąpiłabym tak samo. Propozycja pracy w Teatrze Wielkim w Poznaniu była dla nie mnie spełnieniem najskrytszych marzeniem. Przesłuchanie kwalifikacyjne u ówczesnego kierownika chóru Opery - Henryka Górskiego i słowa uznania dla moich umiejętności dyrektora Jana Kulaszewicza ugruntowały moją decyzję.

Dla muzyka grającego na altówce opera była chyba najlepszym miejscem pracy, jakie mógłby sobie wymarzyć.

Mąż: Edukację muzyczną zacząłem, kiedy miałem pięć lat w przedszkolu muzycznym mieszczącym się w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu. Kolejnymi etapami była muzyczna szkoła podstawowa, a potem liceum o tym samym profilu. Początkowo grałem na skrzypcach, ale profesor Mieczysław Wierszczycki podpowiedział mi, żebym zmienił skrzypce na altówkę. Zacząłem wygrywać konkursy solfeżowe i po latach muszę stwierdzić, że była to właściwa decyzja.

Podczas zasadniczej służby wojskowej doszedł panu jeszcze jeden instrument: perkusja.

Mąż: Stacjonowałem na Ławicy i występowałem w Orkiestrze Reprezentacyjnej Wojsk lotniczych. Dowódca wiedział, że jestem muzykiem i choć nie grałem na instrumentach perkusyjnych, to właśnie ich znajomość potrzebna była orkiestrze dętej. Jako samouk i tym razem jakoś sobie poradziłem z tym wyzwaniem. Podobnie jak z przepisywaniem czy rozpisywaniem nut - umiejętności, której nauczyłam się w wojsku, a która przydała się w późniejszej pracy zawodowej.

Żona: Kiedy Wojtek poszedł do wojska, od czterech miesięcy byliśmy już małżeństwem. Jednak mąż był tak zdolnym i potrzebnym muzykiem w Operze, że ówczesny dyrektor Jan Kulaszewicz na różne sposoby próbował ściągnąć go do orkiestry. Dzięki temu, pomimo że był w wojsku i stacjonował w jednostce wojskowej mogliśmy spotykać się w teatrze.

Oboje pracujecie w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Czy trudno pogodzić obowiązki zawodowe z domowymi?

Żona: Kiedy synowie byli dziećmi, a dzieli ich niewielka różnica wieku - tylko rok, nie było łatwo. Jednak nigdy nie narzekaliśmy, bo w Teatrze Wielkim wzajemnie pomagaliśmy sobie w opiece nad dziećmi. Z tancerzami i pedagogami: Alicją i Rusłanem Curujewami założyliśmy nieformalne domowe przedszkole, do którego uczęszczały też dzieci innych artystów. W praktyce wyglądało to tak, że kiedy w teatrze odbywały się poranne próby zostawałam z dziećmi, bo kierownik Górski zwolnił mnie z nich. W związku z tym, samodzielnie ćwiczyłam w domu, dzieci się temu przysłuchiwały i przy okazji kształciły muzycznie. Wieczorami wychodziliśmy do pracy, a z synami w tym czasie zostawał ktoś z przyjaciół.

Mąż: Z tamtego czasu pamiętam, że w sklepach nie było słodyczy, owoców. Niesamowitą frajdę sprawiały nam prezenty, które mogliśmy przywozić dzieciom z zagranicznych wyjazdów z Operą.

Czy często występujecie razem na scenie?

Mąż: Trzeba by było nas zapytać, kiedy jest inaczej. Sporadycznie, na przykład podczas spektakli baletowych, w których nie ma chóru.

Żona: Z inicjatywy dyrygenta Antoniego Grefa, który zaproponował nam rodzinne muzykowanie w kościołach, ja śpiewam, a mąż gra na organach. Kiedy tylko jest ku temu okazja, śpiewam między innymi "Ave Maria" autorstwa mojego męża, który jest autorem też innych kompozycji.

Wspólnej pracy w teatrze towarzyszy jednak chyba więcej stresów niż radości.

Żona: Wprost przeciwnie. Ciągle jesteśmy tym zachwyceni, że tyle czasu możemy spędzać w swoim towarzystwie.

W Teatrze Wielkim pracuje też reszta rodziny Gumnych. Starszy syn Arkadiusz jest tancerzem, podobnie jak jego żona Anna, a młodszy syn Tomasz pracuje

jako oświetleniowiec.

Żona: Arek jest znakomitym solistą baletu. Dzięki Tomkowi jesteśmy "jasnooświeceni". Obaj już w dzieciństwie występowali na deskach Opery. W "Madame Butterfly" pojawiali się na zmianę, dopóki nie wyrośli ze scenicznych kostiumów. Narzeczona Tomka - Kinga (studentka Politechniki Poznańskiej) również statystuje w spektaklach.

Mąż: To sama przyjemność mieć tak wspaniałych i utalentowanych synów.

Jakiej muzyki Gumni słuchają po pracy?

Żona: Operowej, przy niej najchętniej odpoczywamy i... uczymy się, bo w tym zawodzie ciągle trzeba się dokształcać. Po pracy wracam do domu i włączam nagrania na przykład z operą, w której śpiewam. Ćwiczę, pracuję z głosem.

Mąż: Lubimy muzykę Verdiego, Pucciniego. Oprócz opery, chętnie słucham jazzu: Milesa Davisa czy Louisa Armstronga.

Ale najczęściej i tak słucha pan swojej żony.

Mąż: To prawda. Akompaniuję jej nie tylko w pracy, ale też w domu, kiedy ćwiczy. Poza muzyką? Pewnie też nie może być inaczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji