Artykuły

Sama przeciw wszystkim

"Zamarznięta" w reż. Pawła Sali w Teatrze Wytwórnia w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku - Kultura.

Gdyby nie rola Ewy Szykulskiej, "Zamarznięta" w warszawskiej Wytwórni nie byłaby godna odnotowania. W dawno nieoglądanej aktorce jest pasja, złość i wiara. I ani grama fałszu.

Do "Zamarzniętej" warto podejść z większą niż zazwyczaj dozą dobrej wolL Łatwo by było bowiem lekką ręką skreślić nowe przedstawienie w Teatrze Wytwórnia. Tekst Pawła Sali bazuje na stereotypach, przenosząc "duszoszczipatielną" historię w dekoracje znane z dramatów Różewicza i Becketta, obficie zresztą cytowanych przez autora. Bohaterka, stara prowincjonalna aktorka, zapija się do nieprzytomności w domowej norze, wspominając dawną prawdziwe i być może przez samą siebie wymyślone sukcesy. Każdy ranek, południe czy wieczór - bo przecież pory dnia dawno straciły znaczenie - zaczyna się od wielkiego wysiłku - Jak Winnie ze "Szczęśliwych dni" Becketta musi zwlec się z rozbebeszonego wyra, by znowu zacząć zagadywać los, słowami odpędzić nieuchronny koniec. Jak Stara Kobieta ze słynnej sztuki Różewicza musi ogarnąć otaczający ją śmietnik, tyle tylko, że u Sali jego wymiar został zredukowany. Nie ma mowy o cywilizacji, całość zamyka się w prywatności bohaterki. Taki punkt wyjścia byłby intrygujący, gdyby Sala dokładnie wiedział, w jakim kierunku poprowadzić swoją opowieść. Nie wie, więc każe aktorce zatracać się w nic nieznaczącym słowotoku. Na domiar złego autor postanowił swoje dzieło także wyreżyserować. Gdyby przekazał je w inne ręce, być może rzecz uległaby skrótom, łatwiej byłoby o napięcie, którego podczas wieczoru w Wytwórni raczej nie uświadczysz.

"Zamarznięta" to spektakl do bólu monotonny. Jeśli Sali chodziło o to, by publiczność przez powtarzalność słów, gestów i ruchów kobiety jeszcze mocniej odczuła pustkę życia bohaterki, swego celu nie osiągnął. Brak najdrobniejszych kulminacji sprawia, że tempo siada, a na scenę wdziera się nuda. Jeśli więc, mimo wszystko, na "Zamarzniętą" patrzy się z zainteresowaniem, jest to zasługa Ewy Szykulskiej. Tylko i wyłącznie jej. Kiedy ostatnio widziałem ją na scenie? Nie pamiętam. Może w "Bombie" Kowalewskiego, ale ten teatralny humbug skutecznie wymazałem z twardego dysku. Wcześniej pojawiała się często w kinie lat 80., w rolach niewymagających szczególnych umiejętności, za to często ładnego ciała. Potem zniknęła, by na dobre wrócić w "Zamarzniętej". Jako inna aktorka, a pewnie i inny człowiek. Na twarzy Szykulskiej zostały tylko ślady dawnej urody. Zawsze zachrypnięty głos jest dzisiaj jeszcze bardziej chropawy. Takie warunki to prawdziwy sceniczny bonus. Dzięki nim nie ma mowy o imitowaniu życia. Życie z zawiedzionymi nadziejami, niespełnionymi marzeniami i wiarą mimo wszystko, nikogo nie pytając o zgodę, wdziera się do teatru i bierze go w niepodzielne władanie. Tak właśnie jest w Wytwórni Szykulska, nie mając oparcia w tekście ani reżyserze, wypełnia scenę sobą. Własnym szeptem, krzykiem, łzami, czułością i wulgarnością. Zasłużyła na ten spóźniony mocno powrót. Chciałbym zobaczyć ją następnym razem w roli na jej miarę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji