Artykuły

Jak zechcą, to mnie znajdą

- Nigdy nie piłem z nikim wódki, aby załatwić pracę. Wierzyłem, że nawet będąc z dala od Warszawy, dam sobie radę, bo w każdej chwili mogłem dojechać na plan filmu czy serialu. Wierzyłem, że jak mnie zechcą, to znajdą - mówi WITOLD DĘBICKI, aktor Teatru Nowego w Poznaniu.

Na przełomie lat 70. i 80. jeździł z kabaretem "60 minut na godzinę". Tańczył, śpiewał, mówił monologi. Kiedy zadzwonił do niego Zygmunt Hübner z propozycją pracy w jego teatrze, pomyślał, że to kawał któregoś z kolegów. Niebawem stał się jednym z najbardziej docenianych aktorów polskiego kina. Rozmowa z Witoldem Dębickim (na zdjęciu):

Większość aktorów robi wszystko, aby znaleźć się w stolicy, w centrum show-biznesu. Pan wyjechał z Warszawy w 1988 roku. Na co Pan liczył?

- To były czasy tzw. przekształceń w Polsce i polskiej kulturze. Nie kręciło się filmów, a jeśli już, to niewiele. W telewizji nic się nie działo. Poza tym teatr mi się "przejadł". Uważałem, że to farba, tektura i klej! Wysiłek duży, a pieniądze żadne. I wtedy dostałem od dyrektor Izy Cywińskiej propozycję zrobienia zastępstw w dwóch spektaklach Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. To było coś nowego. Teatr i twórczość Wiśniewskiego fascynowała mnie od zawsze. Dwa, nęciła perspektywa częstych wyjazdów z teatrem za granicę. Stad ten Poznań.

Zostałby Pan na stałe w Poznaniu, gdyby nie poznał Pan tam swojej żony?

- Na pewno nie! Ale spotkałem Marysię i... miałem dodatkowy imperatyw. Uważam, że wyszło mi to na dobre. W stolicy miałem za dużo "wesołych" przyjaciół, z którymi spędzałem wiele czasu w SPATiF-ie i z czasem chyba bym się rozpadł. Być może jakiś głos mi powiedział: Wyjedź! Tutaj padniesz!!!.

Nie padł Pan. Co więcej, uniknął Pan również katastrofy lotniczej. Jakiś glos?

- To niesamowite. Był 1987 rok, mój przyjaciel Piotr Garlicki, który był wówczas w USA, zaprosił mnie do siebie. Wykupiłem bilet czeskich linii lotniczych na 8 maja do Pragi, gdzie miałem przesiadkę do Nowego Jorku. Ale dwa tygodnie przed wylotem zadzwonił do mnie Piotr, żebym "przebukował" bilet na 9 maja na polskie linie, bo w piątek, ósmego on pracuje, a w sobotę ma wolne i będzie mógł mnie odebrać z lotniska. Powiedziałem ok., ale z lenistwa tego nie zrobiłem. W Nowym Jorku, przy śniadaniu włączamy telewizor i słyszymy komunikat: Samolot polskich linii lotniczych rozbił się 9 maja w Kabatach. Serce nam zamarło. Upiliśmy się mocno...

Wielu aktorów, aby załatwić sobie rolę, wypijało "morze" wódki z reżyserami. Pan gra niemal w każdej produkcji. Czy stosował Pan również tę metodę?

- Nigdy nie piłem z nikim wódki, aby załatwić pracę! Wierzyłem, że nawet będąc z dala od Warszawy, dam sobie radę, bo w każdej chwili mogłem dojechać na plan filmu czy serialu. Wierzyłem, że jak mnie zechcą - to znajdą.

A może tajemnica tkwi również w tym, że nigdy nie stawia Pan wygórowanych wymagań finansowych, gra w filmach debiutantów, studentów?

- Moje wymagania finansowe są na właściwym poziomie. Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym wymyślić horrendalną stawkę, za dzień zdjęciowy, skoro wiem, że produkcji na to nie stać. To samo dotyczy filmów debiutanckich, czy szkolnych etiud filmowych. Czasami nie ma się z tego żadnych pieniędzy, ale liczy się satysfakcja, że komuś młodemu pomagasz. Tak jak Andrzej Konic, który zaangażował mnie do jednej z pierwszych moich głównych ról w filmie "Broda", odcinku serialu "Najważniejszy dzień życia". Wierzył, że ja to zrobię najlepiej.

Mógłby Pan teraz wrócić do Warszawy i żyć w komforcie, a nie męczyć się dojazdami. Nadal ma Pan tu mieszkanie.

- Faktycznie kusiło mnie, aby tu wrócić, bo ma Pani rację, że te dojazdy bywają uciążliwe. Pokonuję ponad trzysta kilometrów i więcej. Kusiło mnie, ale Marysia ma w Poznaniu ojca w podeszłym wieku, powinna się nim opiekować. Wybudowaliśmy dwupoziomowe mieszkanie, okopaliśmy się "różnościami" i tak żyjemy. Nie ukrywam jednak, że zawsze miałem świadomość, iż pieniądze - nie bójmy się tego słowa - zarabia się w centrum, nie poza. Naturalnie, inaczej się podróżuje, mając 20 lat mniej.

Słyszałam, że został Pan zaproszony do udziału w programie "Jak Oni śpiewają" i odmówił Pan. Czy to znaczy, że w ogóle nie popiera Pan takich programów?

- Odmówiłem kategorycznie, ponieważ nie jestem kamikadze. Może gdybym miał 30 lat mniej? Wtedy, kto wie? Nie udzielam się również w talk-showach. Showman skacze na główkę bez znieczulenia, jego goście starają się mu dorównać, tylko problem w tym, że gościom nie zawsze wychodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji