Artykuły

Kubuś akrobata

"Kubuś Fatalista i jego pan" w reż. Andrzeja Marii Marczewskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Trudno się dziwić, że teatr kocha "Kubusia Fatalistę i jego pana", choć utwór nie był pisany dla potrzeb sceny. Jego szkatułkowa kompozycja i nerw dramatyczny poszczególnych opowieści aż się proszą jednak o rozpisanie na role i obrazy. Z powiastką Denisa Diderota jest jednak pewien kłopot, który przybiera na sile wraz z dystansem dzielącym współczesność od daty powstania utworu. Kubuś był postacią symboliczną i powstał w konkretnej rzeczywistości. Oświeceniowy bunt uczonych i artystów polegał przecież głównie na manifestowaniu swobody myśli i uczynku, pozostającej w opozycji do absolutyzmu ówczesnej władzy. Słowo libertyn znaczyło wtedy tyle co "wolny", ale i "niebezpieczny". Kubuś, z pozoru lekkoduch i świszczypała, uosabiał niezniszczalną wiarę Diderota w to, że prawdziwie wolnego człowieka nie zmienią ani obowiązujące obyczaje, ani nakazy władzy, a co najwyżej - jego własne decyzje. Fatalizm bohatera jest poglądem w oczywisty sposób przewrotnym. Nie przypadkiem słynną maksymę "tak było zapisane" Kubuś wygłasza zawsze po złamaniu przez siebie norm, a nie przed podjęciem decyzji.

Z głęboko filozoficznej i - bądźmy szczerzy - wciąż aktualnej wymowy utworu Denisa Diderota niewiele zostało w przedstawieniu Teatru Zagłębia w Sosnowcu, gdzie "Kubusia Fatalistę i jego pana" wyreżyserował Andrzej Maria Marczewski. Skupił się on na jednej tylko, bardzo zewnętrznej warstwie tekstu, czyli na samej akcji. Przedstawienie zmienia się więc w zlepek etiud, przypominających popisy wędrownych kuglarzy. sprzed wieków, którzy sztuczkami, pantomimą i popisami akrobatycznymi odgrywają obrazy z czyjegoś życia. Postacie, powyjmowane z kontekstu epoki, grają jakby poza czasem, w umownej przestrzeni, ale ten inscenizacyjny eklektyzm na zdrowie spektaklowi nie wychodzi. Jest po prostu kolejnym chwytem, do znudzenia powtarzanym przez współczesnych polskich reżyserów, którzy uparli się uniwersalizm prezentowanych treści zaznaczać mieszaniem kostiumów i poetyk. Ostatecznie, można by było przyjąć i ten kształt widowiska, gdyby reżyser (i adaptator jednocześnie) stworzył widowisko żywe, pulsujące żartem, choćby i dosadnym, zaskakujące rozwiązaniami scenicznymi czy grą słów i skojarzeń. Mieliśmy już takie przedstawienia na scenie Teatru Zagłębia (niezapomniany "Dekameron"), ale tym razem powstała rzecz długa, nudnawa i bardzo mało pomysłowa. Ni to "lektura w obrazkach", ni to teatr w teatrze, ni to opowieść o samostanowieniu każdej ludzkiej istoty.,.

Nie ma w tym winy aktorów. Tylko oni, chyba wiedzeni teatralnym instynktem, ratują ów dziwny spektakl, którego sens ginie w interpretacyjnej mgle. Z tej mgły wyłaniają się jedynie "monodramy" poszczególnych aktorów; przede wszystkim Piotra Zawadzkiego jako Kubusia oraz Marii Bieńkowskiej, Krystyny Gawrońskiej i Ewy Leśniak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji