Artykuły

Pogromcą serc niewieścich nie jestem

- W teatrze zagrałem wspaniałe role, za które dostawałem nagrody. A film traktowałem jak dodatek. I gdzieś tak po siedmiu latach zorientowałem się, że jednak zagrałem aż w 50 filmach. To był dla mnie szok - mówi CEZARY KOSIŃSKI, aktor TR Warszawa.

Pana kariera rozwija się powoli, ale równomiernie. To los tak chce, czy to pan tak nią steruje?

- Wyznam teraz całą prawdę. Szczerze jak na spowiedzi. Jestem aktorem od dziesięciu lat. I od razu, po skończeniu szkoły teatralnej, poszedłem do teatru. Tam zagrałem wspaniałe role, za które dostawałem nagrody. A film traktowałem jak dodatek. I gdzieś tak po siedmiu latach zorientowałem się, że jednak zagrałem aż w 50 filmach. To był dla mnie szok. Nigdy nie narzekałem na brak pracy. Ale też nigdy nie narzekałem na jej nadmiar. Starałem się tak układać swoje życie zawodowe, żeby ono nie było ważniejsze od prywatnego.

Tak mi się wydaje, że amantem pan nie jest. Tylko aktorem charakterystycznym...

- W szkole mówiono mi, że te śmieszne, komediowe sprawy mam już opanowane. Tylko teraz muszę się nauczyć grać rzeczy poważne. I to był straszny problem. Pamiętam egzamin u profesora Jana Englerta. Graliśmy "Sceny z życia małżeńskiego" Bergmana. I ja właśnie rozwodziłem się z żoną, to znaczy grana przeze mnie postać rozwodziła się. Scena jest taka - ona wchodzi i pyta, jak się czuję. A ja odpowiadam - mam katar. No i cała widownia pęka ze śmiechu. Ja jestem przerażony. Bo wydaje mi się, że powiedziałem to najpoważniej jak umiałem. I bardzo długo się z tym męczyłem. Nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero na trzecim roku, kiedy moje frustracje sięgnęły apogeum, zapytałem profesora Englerta - co ja właściwie będę grać? A on mi powiedział: spokojnie, możesz zagrać wszystko. I to mnie naprawdę uspokoiło. Dziś już nie zastanawiam się nad tym, czy jestem aktorem charakterystycznym czy nie. Staram się skupić na temacie. A tak na dobrą sprawę - czy w życiu dzielimy ludzi na amantów charakterystycznych? Przecież najbardziej poważnemu i przystojnemu zdarzy się powiedzieć coś śmiesznego. I najbardziej śmiesznemu zdarza się być lirycznym, wzruszającym. I zdarza się, że zakocha się w nim jakaś kobieta. Ale oczywiście zgadzam się z panią, że pogromcą serc niewieścich nie jestem.

Ja tego nie powiedziałam...

- Nigdy nie miałem takiej potrzeby ani problemu z tym, że kobiety na mój widok nie mdleją.

To żeby już tak całkiem lekko nie było - w serialu "Na dobre i na złe" też pan nie miał szczęścia w miłości.

- Nie wiem, może już jak się na mnie patrzy, to widać, że z tego będzie jakieś nieszczęście (śmieje się). Ale to prawda, że w serialu tak układano scenariusz, żeby te moje wątki z kobietami były liczne i jeszcze niefortunnie się kończyły. Zdradzę jednak, że opuściłem już ten serial. Przynajmniej na jakiś czas. Pięć lat grania to i tak bardzo długo.

To ten lekarz, który zostawił pracę?

- To ten lekarz, który wyjechał do Anglii. Za kobietą. I nie wiadomo, czy wróci.

Dlaczego pan poprowadził teleturniej "Wielki poker"? Z jednej strony ma pan idealistyczne podejście do zawodu. Tu teatr, tam nie dać się zamknąć w serialowej szufladzie. A z drugiej teleturniej. Dla kasy?

- Jak szczerze, to szczerze. Decyzję podjąłem natychmiast. Ta propozycja zbiegła się w czasie z moim odejściem z serialu. I trochę się przestraszyłem tego,że może zostanę bez niczego. Rzeczywiście, ten finansowy aspekt jest bardzo ważny. Ale jest też coś innego. Staram się robić rzeczy, których jeszcze nie robiłem. Dlatego wziąłem ostatnio udział w dubbingu nowego filmu Disneya, który wkrótce wejdzie na ekrany. Dubbingowałem jedną z postaci w filmie "Ratatuj". Mój bohater nazywa się Linguini.

Ale wróćmy do teleturnieju.

- Ja czuję spory lęk przed występami na żywo. Przed prowadzeniem jakiejś gali, czy innej imprezy, która wymaga od prowadzącego spontaniczności, błyskotliwości...

Grażyną Torbicką nie mógł by pan być?

- Mam za krótkie włosy, po pierwsze. A po drugie, nie jestem aż takim amantem, jak już pani zauważyła.

Nie daruje mi pan tego.

- No i trudno pani Grażynie Torbickiej dorównać. Mógłbym peany na jej cześć wygłaszać. Bo jest osobą, którą cenię za profesjonalizm, błyskotliwość, spontaniczność, umiejętność zachowania się niemal w każdej sytuacji. A ja zawsze odczuwałem w sobie brak takich cech. Chciałem jednak spróbować. Nagrania tego teleturnieju były dla mnie ogromnym sprawdzianem. I okupiłem go stresem. Bo to po pierwsze duża widownia, a po drugie uczestnicy teleturnieju, którzy grali naprawdę o duże pieniądze. Dlatego uważałem, żeby przede wszystkim ich nie skrzywdzić. Być błyskotliwym, ale nie chamskim. Żeby panować nad sytuacją, ale ich nie przytłaczać. To było duże wyzwanie. I muszę przyznać, że mi się spodobało. Tak bardzo, że wziąłem udział w drugiej serii. Ale nie wiem, czy jak zadzwonią po raz kolejny, odpowiem pozytywnie. Nie wiem. Zobaczymy, co się wydarzy w moim życiu zawodowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji