Artykuły

Lepiej nie być artystą

"Łucja szalona" w reż. Magdaleny Piekorz w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Artysta to indywiduum podejrzane, egoistyczne i niezdolne do ludzkich uczuć. Lepiej więc nie być artystą, a zwłaszcza artystą genialnym. Lepiej się też do takich nie zbliżać, a jeżeli - to na bezpieczną odległość teatralnej rampy.

Takie wnioski płyną nieprzerwanym strumieniem z "Łucji szalonej" Dona Nigro, które to dzieło przybliżyła widzom Magdalena Piekorz. Don Nigro, pochodzący z Ohio autor licznych sztuk (od 130 do 200 - jak podają różne źródła), z pewną ironią i wyrozumiałością jednocześnie patrzy na sławniejszych kolegów: Joyce'a i Becketta, których uczynił bohaterami swego dramatu. Tak dręczyli siebie i otoczenie, a rezultaty, patrzcie państwo - dyskusyjne: Joyce napisał niedużo (choć obszernie), Beckett więcej, za to krótko. No i - jak można się zorientować z przytaczanych w sztuce fragmencików twórczości Joyce'a - dość głupio i niezrozumiale. Widz, który być może tłumi w sobie poczucie winy, że nigdy nie przebrnął przez "Ulissesa", może odetchnąć z ulgą. Słusznie nie przebrnął. Beckettowi udało się wyśliznąć demaskacyjnym potrzebom Dona Nigro z tej prostej przyczyny, że zaczął tworzyć po zakończeniu akcji sztuki.

A co z tytułową bohaterką, Łucją Joyce, córką geniusza? Przyczyny jej choroby psychicznej autor objaśnia prosto: po pierwsze, odziedziczyła osobowość taty, ale nie jego talent, więc szaleństwa nie przekuła w sztukę, a po drugie - kochała się nieszczęśliwie w Becketcie. O tej pierwszej przyczynie mówi się w sztuce kilkakrotnie, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, ta druga rozwijana jest scenicznie. Widzimy więc nieszczęsną Łucję, rzucającą się na Becketta, wymuszającą na nim podstępem oświadczyny, napadającą nań znienacka w barze. A Beckett? No cóż, nie dość, że niezdolny do uczuć, to jeszcze uważa, że miłości nie ma wcale, tylko cierpienie. No i cierpi biedny, również w scenach wizyjnych (rozgrywających się na pomoście za pleksiglasową ścianą), gdzie przeważnie siedzi na wózku inwalidzkim, w ciemnych okularach - jak Hamm w "Końcówce". Bo w dramacie Dona Nigro nie tylko sztuka wpływa na życie, ale i z życia (artysty) wprost rodzi się sztuka.

"Łucja szalona" opiera się na faktach. Fakty się, owszem, zgadzają, ale co z tego? Nigro nie miał zapewne czasu (trudno się dziwić przy takiej produkcji), aby spróbować wejść głębiej w relacje między bohaterami. Albo też nie odczuwał takiej potrzeby - to, co zrobił, wystarczyło na gładką sztuczkę w sam raz na miły wieczór z tymi wariatami artystami, którzy coś tam piszą, dostają nawet Nobla, ale i tak ich nikt rozsądny nie czyta.

Reżyserka i aktorzy potraktowali dramat z uczuciem godnym lepszego obiektu, starali się, żeby było i lekko, i poważnie, i nawet metaforycznie. Ale ten papierowy mieszczański teatrzyk nie był w stanie dać więcej niż płaską komedyjkę rodzinną pożenioną z równie płaskim dramacikiem i okraszoną tzw. błyskotliwymi dialogami. Najlepiej wypadła Anna Tomaszewska, grająca Norę Joyce, kobietę rozsądną, chłodną i ironiczną. Krzysztof Zawadzki wyglądał jak żywy młody Samuel Beckett i - w skromnych ramach wyznaczonych przez autora - zagrał dobrze. Choć szkoda, że nie udało mu się tych ram przekroczyć, co czasami z kolei udawało się Tomaszewskiej. Krzysztof Kolberger był dość nijakim, choć podobnym - zwłaszcza w ubiorze - do pierwowzoru Joyce'em. Barbara Kurzaj (Łucja) zagrała po prostu ekscentryczną pannę, którą najwyraźniej bawi sprawianie kłopotów sobie i otoczeniu.

Reżyserka ambitnie starała się, aby dramat Nigro nie utonął w realizmie. Jednak środki, jakich w tym celu użyła, okazały się skromniutkie i monotonne. Aktorzy demonstrowali pewien dystans do postaci, co zamiast wieloznaczności i wielopoziomowości narracji zaowocowało nudą. A scenograf, chcąc uzyskać abstrakcyjną przestrzeń laboratorium, zaprojektował scenografię przegadaną i tautologiczną. Białą klatkę z białą kanapą, białymi schodami i białą wnęką, zapisanymi ręcznym pismem (pewnie Joyce'a). I białym drzewkiem zwisającym koroną w dół, z kartkami rękopisu nadzianymi na gałęzie. Bohaterowie zostali napisani, opisani, zawieszeni i zamordowani autorskim i teatralnym gadulstwem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji