Artykuły

Czekamy na poprawiny

"Wesele" w reż. Rudolfa Zioły w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Regina Gowarzewska-Griessgraber w Dzienniku Zachodnim.

Zaproszony na wesele Chochoł mówi "co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach". Każdy więc ma prawo interpretować Wyspiańskiego, jak mu w duszy gra. Po pierwsze więc można wyrzucić samego Chochoła, słowami którego przemówi Poeta, w finale jako jedyny wybity z transu. Rycerza Czarnego przerobić na powstańca warszawskiego, najlepiej samego Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, a Wernyhorę upozować na starego wiarusa. Hetmanowi dać twarz współczesnych polityków, a Upiorowi - ubecką mordę. Okrasić całość piosenkami, od "Helokania" po propagandę PRL. Cóż, to przecież nasze, polskie widma i upiory. Tak własne, wrośnięte w naszą świadomość, ciągle wychylające swoje łby z kolejnych czarnych teczek i martyrologicznych wypominań. Można też zasiać nienawiść pomiędzy wszystkimi gośćmi na weselu, którzy nawet najczulszą kwestię wykrzyczą sobie w twarz. Będą biegać, rzucać krzesłami. Takie polskie piekiełko.

Podczas premiery "Wesela" w katowickim Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego ów ton nienawiści początkowo frapuje, potem nuży. Podobnie z hałasem, który tworzą nie tylko krzyki, ale też ogłuszająco głośno puszczana muzyka typu "klezmer jazz" (sam gatunek w sobie bardzo lubię zaznaczam).

Odniosłam wrażenie, że reżyser Rudolf Zioło z pełną świadomością odzierał aktorów i ich postacie z emocji. Kobietom dodatkowo odebrał wdzięk, przestawiając akcent na bardziej pierwotne instynkty, a biednej Racheli (mimo kunsztu aktorskiego Anny Kadulskiej i emanującego uroku uroku, którego nie da się wykasować) próbował zabrać już nawet kobiecość. Może więc gdy spadnie weselne napięcie, trzeba pomyśleć o poprawinach. Nie muszą być huczne, ale szczęśliwe. W drugim akcie już większe zróżnicowanie uczuć targających bohaterami. Tu prawdziwa perełka: para Dziennikarz (Grzegorz Przybył) - Stańczyk (Jerzy Głybin). Ten ostatni rodem z obrazu Matejki. Ciężar wizjonerstwa i obnażania polskich grzeszków spadł na Poetę i to, trzeba podkreślić, świetna rola Artura Święsa, który stworzył najsilniejszą i najbardziej wyrazistą postać. Rodzaj artysty na wewnętrznej emigracji. Również Wiesław Sławik jako Gospodarz był motorem spektaklu, pokazując cały wachlarz stanów, od słabości przez zapał, do wielkich czynów, po ogłupienie. Jego przeciwieństwem jest porywczy Czepiec (Andrzej Warcaba), który wszędzie szuka zwady, a w swojej gwałtowności jest kwintesencją tego, że "chłop potęgą jest i basta".

Jedna rzecz nie dawała mi tylko podczas premiery spokoju. Otóż wielkość dramatu Wyspiańskiego polega na tym, że stworzył ponadczasowy portret Polaków, bezinteresownej zawiści, głupoty, niekompetencji i słomianego zapału. Tak prawdziwy, że mimo upływu czasu aktualny. Nic w nim nie trzeba zmieniać, ulepszać. Wystarczy zaufać widzowi. Cóż, tak właśnie w mojej duszy gra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji