Artykuły

Zawsze zaczynam od walki

- "Życie w teatrze" Mameta mógłbym grać codziennie. Traktuję ten spektakl jako podsumowanie własnej teatralnej drogi. Rejestrację momentu granicznego, w którym aktor zaczyna się zastanawiać, co miało sens w jego zawodowym życiu... Czy coś uda się w nim jeszcze naprawić? - MARIAN DZIĘDZIEL podsumowuje 40 lat na krakowskiej scenie.

Długodystansowiec z pana...

Marian Dziędziel: Zmieniali się dyrektorzy i repertuar, ale ja ciągle miałem sporo do grania Nie czułem potrzeby zmiany teatralnego adresu. Za pewne wybory - zawodowe i życiowe - sam odpowiadam: Nie mam ochoty zrzucać winy na dyrektorów i zły los. Żyję dobrym "dzisiaj" i jeszcze lepszym, jutro".

Pierwsze ważne role zagrał pan w spektaklach Jerzego Golińskiego.

- Myślę, że od Golińskiego nauczyłem się najwięcej. Jako młody człowiek spotkałem się od razu z artystą o niezwykłej inteligencji, dużych umiejętnościach zawodowych i wysokiej kulturze teatralnej. Golo jest profesjonalistą, który wymagał od aktorów profesjonalizmu. Nikomu nie pozwalał na taryfę ulgową.

Na początku był pan obsadzany głównie w klasycznym repertuarze.

- Bo takie spektakle robił Golińsk. Z tamtego okresu zapamiętałem także spektakl muzyczny: "Kulig" Józefa Wybickiego. Śpiewałem w nim: "Nadziejo / tyle razy mnie zdradziłaś / ja zawsze tęsknię za tobą". Zagrałem tyle ról, a tę pioseneczkę z "Kuligu" mógłbym śpiewać codziennie.

Niewielu widzów pamięta, że śpiewał pan w "Piwnicy pod Baranami".

- Było wesoło. Lirycznie, częściej rubasznie.

Ma pan dobry głos?

- Miałem. Może gdybym mniej palił, mógłbym coś jeszcze zaśpiewać.

Pisali dla pana Preisner, Pawluśkiewicz, Konieczny. Ale kariery w branży muzycznej pan nie zrobił.

- Nie byłem dostatecznie zdolny. Nie zostałem piosenkarzem. I dzięki Bogu.

Przez wiele lat był pan w Krakowie aktorem doskonale rozpoznawalnym,

ale raczej użytecznym, rzadko obsadzanym w głównych rolach.

- Nie były to na pewno Hamlety ani Kordiany. Drugi plan plus mnóstwo epizodów. Ale taki właśnie jest teatr.

Czy trzeba polubić bohatera (nawet negatywnego) albo chociaż próbować zrozumieć jego życiowe intuicje, żeby wiarygodnie zagrać nawet najmniejszą rolę?

- W trakcie prób z jednej strony staram się nigdy nie sprzeniewierzać literze tekstu i wizji reżysera, z drugiej próbuję poznać mechanizmy, które nakazały, bądź zabroniły mi zachować się tak, a nie inaczej. Uzbrojony w tę wiedzę wychodzę na scenę. Przed spektaklem zwykle jestem w kontrze, trochę najeżony, nieprzystępny: walczę z sobą i z rolą. W trakcie przedstawienia wszystko mija. Staję się postacią.

Któryś z tych związków szczególnie utkwił panu w pamięci?

- Mam sentyment do prawie wszystkich ról. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi - są jak dzieci. Wymagały ode mnie czułości i opieki. Lubiłem grać Nosa w ,Weselu" Wyspiańskiego w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, a w ostatnich latach także na przykład Ardaliona Iwołgina w "Idiocie" Dostojewskiego w adaptacji Barbary Sass, ale tak naprawdę każdą rolę mógłbym wymienić.

W "Łucji szalonej" Dona Nigro w reżyserii Magdaleny Piekorz zagra pan Carla Gustava Junga.

- Rola nie jest duża, ale skomplikowana. Uważnie wczytaliśmy się w tekst.

Z ostatnich lat bardzo cenię pana kreację w "Życiu w teatrze" Mameta. To spektakl, w którym udało się chyba zawrzeć dużą część prawdy o "życiu aktora w teatrze".

- Mógłbym to przedstawienie grać codziennie. Traktuję ten spektakl jako podsumowanie własnej teatralnej drogi. Rejestrację momentu granicznego, w którym aktor zaczyna się zastanawiać, co miało sens w jego zawodowym życiu... Czy coś uda się w nim jeszcze naprawić?

Ale pan prawdziwą karierę zrobił dopiero niedawna

- Jestem rozpoznawalny. Co ciekawe, widzowie polubili mnie zwłaszcza za role gangsterów. W trakcie niedawnych rodzinnych wakacji w Bieszczadach jako Franciszek Żuk "Ptasiek", szef gangu wołomińskiego z serialu "Odwróceni", byłem nieustannie zapraszany na tzw. "polskie poczęstunki". Nie odmawiałem tylko deserów (śmiech).

A przed "Odwróconymi" "Gliną", "Oficerami" i przede wszystkim "Weselem", grał pan w wielu filmach.

- Tak, ale wtedy nie było tylu kolorowych gazet, rozrywkowych seriali, nikt nie promował młodych aktorów. Pamiętam, że kiedy w 1979 roku zagrałem Aleksego w "Chamie", moje zdjęcie pojawiło się na okładce "Zielonego Sztandaru". To było wielkie wydarzenie. Potem nigdy nie miałem długich filmowych przestojów, ale też ciągle czekałem na "swoją" rolę. I doczekałem się. Przełomem było "Wesele" Smarzowskiego.

Na zdjęciu: Marian Dziędziel w "Życiu w teatrze" Mameta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji