Artykuły

Poeta przeczuć

Jeremi Przybora, poeta gentelman, współtwórca legendarnego Kabaretu Starszych Panów, przewodnik po świecie elegancji i dobrych manier, dopiero dzięki musicalowi "Piotruś Pan" uświadomił nam, że zawsze był artystą "dzieckiem podszytym".

Piotrusiu Panie!, Czyś ty pan

czy chłopiec z krain gwiezdnych?

Dlaczego wprawiasz mnie w ten stan

tajemny i bolesny?

Piotrusiu Panie, twoja twarz

jest przecież twarzą dziecka

Kim jesteś, że w spojrzeniu masz,

moc co jest czarodziejska

Sugestię o tym, że jest "dzieckiem podszyty" sam zainteresowany przyjmował z tajemniczym uśmiechem. - W oczy nikt mi tego nie powiedział... Oczywiście, nie czuję się tym dotknięty. Mam nadzieję, że to nie przytyk do mojego podeszłego wieku i objawów zdziecinnienia - przyznał mi tuż przed premierą. - Dziecka przybywa w człowieku na starość nie tylko w ten sposób. Dzieciństwo w starych oczach nabiera ostrości.

Musical "Piotruś Pan" okazał się ostatnim mocnym akordem niezwykłej twórczości Jeremiego Przybory. Przypomniał twórcę, który miał, być może nawet podświadomą, zdolność obserwacji rzeczywistości i nadawania jej wymiaru poetyckiego. - To, co robił - mówi Maria Wasowska - porównałabym do pracy jubilera, bo to niezwykle misterna i precyzyjna robota.

Przybora urodził się w Warszawie w rodzinie o tradycjach ziemiańskich. Przyszedł na świat w domu, a nie w szpitalu czy klinice, bo - jak przyznaje w swych memuarach - w tamtych czasach damy rodziły dokładnie w miejscu poczęcia dziecka, czyli we własnych sypialniach. Imię Jeremi wybrał mu ojciec, zapalony czytelnik sienkiewiczowskiej "Trylogii". Państwo Przyborowie uznali, że ponieważ patronem ich syna stał się nie żaden święty, lecz okrutny magnat Jeremi Wiśniowiecki, by ułatwić księdzu uroczystość chrztu, należy dać dziecku na drugie Stanisław.

Dzieło Henryka Sienkiewicza było zresztą nie tylko ulubioną lekturą rodziców Jeremiego Przybory, ale i jego samego. Wspominał o tym w jednym z wywiadów dla "Rzeczpospolitej":

- Kiedy trochę podrosłem i już zaczynałem czytać, ale jeszcze wolałem słuchać, moją ulubioną, rozkosznie długą baśnią stała się "Trylogia". Czytała mi ją na głos starsza o siedem lat siostra Halina w takim tempie, w jakim tylko ja jeden z całej rodziny byłem w stanie ją zrozumieć. Ubóstwiałem szybkość, z jaką dostarczała mi informacji o losach bohaterów, zaspokajając "adekwatnie" moją rozpędzoną ciekawość. Tempo lektury słabło przy takich scenach, jak śmierć Podbipięty, bo przerywały ją wtedy szlochy lektorki i ryki zrozpaczonego słuchacza.

Jeremi Przybora ukończył słynne Gimnazjum im. Mikołaja Reja w Warszawie i nie krył wcale, że mimo wspaniałych pedagogów nauka była dla niego straszliwą nudą. Nauczyciel języka polskiego najwyraźniej dostrzegł w nim talent literacki i wysoko cenił jego wypracowania. Sam Przybora usposobienia rymotwórcze wprawdzie odkrył w sobie dość wcześnie, z pisania wierszy wyleczył go jednak młody poeta Juliusz Krzyżewski, który bardzo krytycznie ocenił wówczas jego utwory. Po ukończeniu Gimnazjum Reja studiował na Akademii Nauk Politycznych, w Szkole Głównej Handlowej oraz na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Warszawskiego.

Swą przygodę z radiem rozpoczął od 1937 roku. Wygrał konkurs na spikera. Uprawianie tego zawodu pozwoliło mu na - jak przyznawał - całkiem dostatnie życie. Właśnie w radiu spotkał Jerzego Wasowskiego.

- Poznali się jeszcze podczas działań wojennych - wspomina Maria Wasowska. - W radiu obaj wykazywali duże zainteresowanie jazzem. Po każdym dyżurze Jeremi wpadał do Jerzego, który jako inżynier akustyk puszczał mu najnowsze nagrania. Rozdzieliła ich wojna.

Po wojnie Jeremi Przybora zaczął współpracę z rozgłośnią bydgoską. Tam dyrektor Tadeusz Kański usłyszawszy jego zabawne wierszyki tworzone dla koleżanek i kolegów namówił do pisania tekstów radiowych. Złożyły się one na cykl audycji satyrycznych "Pokrzywy nad Brdą".

- Bardzo podobała mi się satyryczna twórczość Jeremiego i jako dyrektor ds. artystycznych w Polskim Radiu postanowiłem go ściągnąć do Warszawy - wspomina Władysław Kopaliński. - Pomyślałem, że mógłby tu właśnie tworzyć utwory w podobnym tonie. Zaproponowałem mu współpracę z Antonim Marianowiczem oraz Kazimierzem Wajdą, pamiętnym Szczepkiem z "Wesołej lwowskiej fali". Odbyło się wprawdzie kilka spotkań, ale ze współpracy nic nie wyszło. Okazało się, że nie da się połączyć ze sobą takich indywidualności. Szczęśliwym trafem udało mi się jednak namówić do współpracy z radiem Jerzego Wasowskiego.

- Dla mojej, nazwijmy to twórczości, było to najważniejsze spotkanie w życiu - wspominał Jeremi Przybora. - I myślę, że kiedy mój wzrok błądzący po obcych na ogół twarzach w hallu studia radiowego trafił na dobrze mu znane oblicze wysokiego, szczupłego bruneta, to Parka przędąca nić mojego żywota zaczęła nucić jedną z tych cudownych melodii, które Jerzy Wasowski, wówczas młodzieniec o bujnej, przedwcześnie posiwiałej czuprynie niebawem tworzyć miał dla moich tekstów.

Ich pierwsze wspólne dzieło - radiowy Kabaret Eterek - nazwany został po latach "najszerszym uśmiechem radia czasów stalinowskich". Bohaterami byli: wymyślona przez Marianowicza wdowa Eufemia (do tej roli pozyskano Irenę Kwiatkowską, wówczas już podziwianą przez Gałczyńskiego gwiazdę kabaretu Siedem Kotów), grany przez Andrzeja Mularczyka profesor Pęduszko, czyli śmieszny Staruszek (do tego typu postaci Jeremi Przybora miał zawsze słabość) oraz nierozwijający się ani fizycznie, ani umysłowo chłoptaś Mundzio (w tej roli wystąpił Tadeusz Fijewski).

W 1958 roku pierwszy raz pojawił się w telewizji słynny Kabaret Starszych Panów. W siermiężnej epoce Władysława Gomułki dzięki Jeremiemu Przyborze i Jerzemu Wasowskiemu Polacy byli świadkami salonowego humoru, dobrych manier, elegancji. Pisano, że Starsi Panowie łączyli absurdalny surrealistyczny humor z delikatną poezję, ironię z liryką. Zwracano uwagę, że finezja tekstów zyskiwała sojusznika w znakomitych kreacjach aktorskich Ireny Kwiatkowskiej, Kaliny Jędrusik, Barbary Krafftówny, Mieczysława Czechowicza, Edwarda Dziewońskiego, Wiesława Gołasa, Wiesława Michnikowskiego.

- Jeremi, co nie jest cechą typową dla satyryków, miał wspaniałe poczucie humoru, słynął też z roztargnienia - mówi Wiesław Michnikowski. - Na jego temat krąży również wiele zabawnych anegdot. Jedna z nich opowiada, jak w czasie zimy stulecia spieszył się na jakieś nagranie, więc musiał szybko odśnieżyć samochód. Kiedy to uczynił, zorientował się, że pomylił pojazdy, a ponieważ był dobrze wychowany i chciał to miejsce zostawić w stanie nienaruszonym, odśnieżony pojazd przysypał ponownie śniegiem i zajął się swoim samochodem zaparkowanym po drugiej stronie ulicy.

- Pierwszy raz zetknęłam się z twórczością Jeremiego, kiedy miałam 9 lat. Był rok 1958 i początek Kabaretu Starszych Panów - opowiada Magda Umer. - Zrobił on na mnie takie wrażenie, że do dziś uważam go za najważniejsze wydarzenie artystyczne w moim życiu. Znalazłam się w świecie, w którym chciałabym pozostać na zawsze. Tam wszystko było w najlepszym gatunku: poezja, poczucie humoru, dystans do świata i cudowne w nim zagubienie. Spojrzenie na rzeczywistość krytyczne, ale bez nienawiści. Jeremi zawsze przyglądał się ludziom z wielką wyrozumiałością i to jest mi bardzo bliskie.

- Kabaret Starszych Panów nie bardzo podobał się władzy, choć go tolerowała - wspomina Maria Wasowska. - Ekipa Gomułki chciała zdjąć go z anteny, bo całość wydawała się zbyt elitarna. A elitarny był przede wszystkim kostium. W kabarecie pojawiła się wprawdzie hrabina, ale przecież nie wszyscy ci, w których żyłach płynie błękitna krew, wyginęli w czasie wojny.

- W Kabarecie Starszych Panów niby nie mówiło się o polityce, a jednak nikt tak dowcipnie nie podsumowywał paranoi poprzedniego systemu jak Jeremi, pisząc na przykład "Kino nieczynne - ekran w pralni" albo "Załamałem się dopiero w kolejce po jajka, kiedy kazano mi przynieść własne skorupki" - mówi Magda Umer.

- To przeciwstawienie żakietowo-cylindrowego stylu w chwili, gdy dopiero wyszliśmy z waciaków, nie było świadomą manifestacją - zauważył Jeremi Przybora w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". - To również było intuicyjne. Kostium zrodził się z tęsknoty, żeby wyglądać elegancko, bo ostatnio byliśmy elegancko ubrani w 1939 roku. Strój rzutował na nasz sposób bycia, zachowanie. Stworzył w Kabarecie atmosferę elegancji i wytworności.

Kabaret Starszych Panów zakończył swą działalność w 1965 roku w chwili, gdy cieszył się wielkim zainteresowaniem widzów.

- To była decyzja Jerzego - wspomina Maria Wasowska. - Uważał, że trzeba odejść u szczytu powodzenia, a nie czekać, aż widzowie poczują przesyt. Jeremi nie był chyba do końca przekonany, czy należało zakończyć działalność kabaretu na 16 programach. Zastanawiał się, czy nie warto dociągnąć do dwudziestki, a ostatni kabaret nagrać 10 lat po premierze pierwszego, czyli w 1968 roku. Nie wydaje mi się, by Jeremi był człowiekiem przesądnym, ale wiem, że lubi okrągłe liczby i Jerzy mu trochę w tych kalkulacjach namieszał.

Rozwiązanie Kabaretu Starszych Panów nie przerwało współpracy Przybory z Wasowskim. Razem pracowali przy programie "Divertimento". Potem Jeremi Przybora otworzył w TVP swój Teatr Nieduży, który prezentował sztuki pełne finezyjnego humoru.

Starsi Panowie Dwaj ku uciesze widzów stworzyli potem Kabaret Jeszcze Starszych Panów.

- Wiem, jaka panuje opinia o prezesie Macieju Szczepańskim. Nie będę jednak ukrywać, że był wielkim miłośnikiem Kabaretu Starszych Panów - opowiada Maria Wasowska. - I to właśnie on zaproponował stworzenie Kabaretu Jeszcze Starszych Panów. Ani Jerzy, ani Jeremi nie rwali się do tego pomysłu. Zrozumieli jednak, że jest to jedyny sposób, by ocalić od zapomnienia pierwsze odcinki Kabaretu, które nie zostały zapisane na taśmie.

Starsi Panowie od początku cieszyli się wielkim szacunkiem wśród aktorów i piosenkarzy. Móc zaśpiewać ich piosenki to była nobilitacja.

- "Walc Embarras" uważam za szczególny dar od losu, jedno z tych bajkowych zdarzeń, jakie czasem trafiają się w życiu - przyznaje dziś Irena Santor. - Usłyszałam go pierwszy raz w Kabarecie Starszych Panów w wykonaniu Barbary Krafftówny. Piękny utwór - pomyślałam, ale ja zaśpiewałabym go zupełnie inaczej. Krafftówna potraktowała "Embarras", jako leciutki walczyk. Ja marzyłam, by zaśpiewać go pełną frazą. Następnego dnia Władysław Szpilman zadzwonił do mnie z radia i zaproponował... nagranie "Walca Embarras" - pomyślałam wtedy, że cuda się zdarzają. Potem wystąpiłam z nim w Sopocie, gdzie utwór został obsypany nagrodami. Od obu panów dostałam wówczas ogromny kosz kwiatów. Nigdy jednak nie miałam śmiałości poprosić ich o kolejną piosenkę, czego do dziś nie mogę sobie darować. Zwłaszcza że, jak mówiła mi pani Maria Wasowska, obaj byli otwarci na tę współpracę.

Mile zaskoczona propozycją współpracy z Przyborą i Wasowskim była też Hanna Banaszak.

- Panów Wasowskiego i Przyborę poznałam w sposób niezwykle zaszczytny - przyznaje. - Kiedy byłam początkującą piosenkarką, dostałam od pana Wasowskiego liścik z pytaniem, czy nie zechciałabym przyjąć utworu "Panienka z temperamentem", który napisali z myślą o mnie. To był szok. Oczywiście, że chciałam. Przecież jako dziecko wychowałam się na ich Kabarecie i nigdy nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że w którymś momencie będziemy mieli okazję razem pracować. Zachwyciłam się tą propozycją i nasza współpraca ośmieliła mnie na tyle, by po roku czy dwóch zapytać obu panów, czy nie chcieliby napisać dla mnie czegoś więcej. Tak powstało sześć kolejnych utworów.

Ostatnim akordem współpracy okazał się recital, w którym pojawiła się wstrząsająca piosenka "Pejzaż bez Ciebie".

- Kiedy zakończyłam nagranie recitalu piosenek panów Wasowskiego i Przybory, zauważyłam, że największe wrażenie na panu Jeremim zrobił "Pejzaż bez Ciebie" - mówi Hanna Banaszak. - Po rejestracji telewizyjnej programu przyznał, że ze wszystkich jego piosenek ta właśnie jest wyjątkowa, bo jak powiedział, jest to pierwsza liryka tego rodzaju, która wyszła spod jego pióra. Zastanowiły mnie te słowa. Spojrzałam na utwór przez pryzmat zawartych w nim emocji. Tekst opowiadał oczywiście wyraźnie o relacjach kobiety i mężczyzny. Jeremi Przybora pisał go jednak wtedy, gdy pan Wasowski był już mocno chory i nie mógł uczestniczyć w nagraniu. Oba te uczucia narastającej samotności spotęgowały się w poecie w sposób szczególny. Po śmierci Jerzego Wasowskiego koncert mu poświęcony miał właśnie tytuł "Pejzaż bez Ciebie".

- Jeremi był poetą przeczuć. W tym kontekście można właśnie rozpatrywać utwór "Pejzaż bez Ciebie". Podczas realizacji telewizyjnej Jerzy był już po drugim zawale i można było spodziewać się wszystkiego - opowiada Maria Wasowska. - Ale te przeczucia dotyczyły przecież także innych osób. Piosenka "Jesienna dziewczyna" tak naprawdę była o jego największej miłości - Alicji Wirth. Choć utwór powstał jeszcze nim oboje się poznali.

Wisława Szymborska w "Lekturach nadobowiązkowych" zauważyła, że piosenek Przybory nie da się wykonywać histerycznie. "Żadnego egzystencjalnego wycia i łamania krzeseł. Żadnego - co teraz w modzie - strojenia przeokropnych min, jakby między śpiewaniem a ostrym atakiem ślepej kiszki różnicy nie było. Otóż u Przybory ta różnica występuje bardzo wyraźnie".

Kiedy przed trzema laty zapytałem Jeremiego Przyborę, jak ocenia styl młodzieży, odpowiedział z troską:

- Bardzo lubię młodzieżową modę, ale oczywiście - na młodzieży, a nie na brzuchatych, niechlujnych rodakach po trzydziestce i niemłodych rodaczkach (legginsy!). Ta moda to jest autentyczne wyzwolenie młodych spod dominacji starych, po których jeszcze moje pokolenie donaszało starą garderobę, a jeżeli nawet stać kogoś było na nową, to też była ona szyta na modłę stroju starych. Ale i w modzie młodzieżowej, jak w każdej innej, obowiązuje wrażliwość na styl, kolor, sposób noszenia, czyli - elegancja, po prostu. To, co mnie dzieli od młodzieży, to nie moda, a na pewno - rock, który uważam za muzyczną odmianę dyktatury proletariatu.

Cztery lata temu Jeremi Przybora, który zawsze podkreślał, że pisanie niepoważne to jego hobby, zdecydował się na wydanie pamiętników pod przewrotnym tytułem "Przymknięte oko opaczności".

- Te wspomnienia nie s takie całkiem poważne, podobnie jak to bywa z życiem, w którym na szczęście nie brak momentów rozweselających - zastrzegł się autor. - Zwłaszcza kiedy się na nie patrzy z perspektywy mojego wieku... Zanim zabrałem się do książki, miałem za sobą dwa wywiady-rzeki, oba przeprowadzone ze mną przed kamerami telewizyjnymi przez Magdę Umer.

To właśnie Magdzie Umer pierwszy raz powiedział o swoim stosunku do wiary.

- Jestem człowiekiem niewierzącym. To znaczy wierzę w całkowitą nicość, po naszym zniknięciu z tego świata. Moje stosunki z religią od początku były bardzo niefortunne. Trafiłem na księży, którzy wręcz zniechęcili mnie do religii. Jako człowiek skryty i bardzo wstydliwy nie mogłem też zaakceptować instytucji spowiedzi. Kto wie, czy nie mam potrzeby wiary, ale ja po prostu nie wierzę, nie potrafię.

- Jeremi mówił wprawdzie, że nie wierzy w Boga, ale na całe szczęście Bóg wierzył w niego - mówi dziś Magda Umer. - Obdarzył go jak mało kogo wielkim talentem, niezwykłą osobowością, wspaniałą żoną i pięknym życiem.

- Jeremiego poznałem jednak dzięki Magdzie Umer - wyznaje Seweryn Krajewski. - Pełen obaw zaproponowałem mu napisanie czterech utworów do pierwszej płyty z planowanego cyklu "Opowieści muzyczne". Z piątki autorów Jeremi oddał mi wiersze najszybciej. Były to już zupełnie inne utwory niż te z Kabaretu Starszych Panów, choć pozostała w nich nutka melancholii, która tak pięknie splatała się z odrobiną żartu. I żal za tą jedną jedyną wielką miłością, żoną Alicją, która odeszła kilka lat przed nim.

Piszę

a choć styl mam podły

ja do Ciebie modły

w moim liście ślę

Piszę

zdania nie najlepsze

A ty nie podeprzesz

nie pocieszysz mnie

Piszę jak do Eurydyki

jak wiersz do muzyki

która brzmi gdy jesz

Piszę

choć nie wyślę listu

Gdy zabraknie mi słów

mnie zabraknie też

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji