Artykuły

Igrają z tym, co ty wiesz, a ja nie powiem

Sztuka kochania w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Scena STUw Krakowie w ocenie Pawła Głowackiego.

Zbigniew Książek jako Michalina Wisłocka - to jest mocna rzecz. Ściślej mówiąc, byłaby to mocna rzecz, ale w istocie nie jest. W ogóle nie ma tutaj żadnej sprawy do gruntownego przebadania, specjaliści od trudnych przemian chłopa w babę nic tu nie mają do roboty, Książek jako Wisłocka - nie istnieje, a fiasko niebycia Wisłocką wcale nie bierze się stąd, że dla Książka już za późno na nowe życie. Nie. Fiasko, powiedzmy - fiasko bycia sobą do końca, bierze się stąd, że Książek pisze lepiej, znacznie lepiej. Nie wiem, czy to jest dla niego komplement. Jeśli o mnie chodzi - jak najbardziej. Pamiętam... była jesień... skończyłem lekturę księgi Wisłockiej... pomyślałem, że jeszcze na mnie nie pora... pomyślałem, że lepiej iść na ryby... A po premierze wyreżyserowanej przez Krzysztofa Jasińskiego "Sztuce kochania" Książka? O czym pomyślałem? Wyznam, szczerze: nigdy nie wyznam szczerze.

I oto pierwszy walor premierowego wieczora niedzielnego w teatrze Scena STU. Chodzi o to, że tekst Książka to komedyjka. Czyli o to, że była to premiera dowcipu, zmierzch pełen śmichów-chichów dzierganych na kanwie sfer naszych intymnych, I teraz co? Czy mam się w encyklopedycznego recenzenta stoczyć i do jajcarstw Książka z jakimś lodowatym kątomierzem teatrologicznym podczołgiwoć? Błędy jego wicom wypominać? Dąsać się intelektualnie? Wydziwiać? Nosem kręcić? Gromić? Defetyzować? Frazą: Książek, proszę państwa, nie jest Fredrą - na szczyty mądrości się mam wznosić? Niechaj bożek żartu broni! Dwie damy (Anna Oberc i Beata Rybotycka) oraz dwóch dżentelmenów (Krzysztof Jędrysek i Jakub Przebindowski) przez dwie godziny igrają z tym, co ty wiesz, a ja nie powiem. Nasz wzruszający, strzelisty woal eufemizmów, w który w naszych gadkach-szmatkach codziennych spowijamy pieprzność myśli naszych - oto przedstawienie Jasińskiego! Tak, pierwszy walor to dwie godziny nie tylko jajcarstw. To dwie godziny jajcarstw - jawnych.

By sprawę ująć metaforycznie - czy uchodzi do kobity skradać się z teatrologicznym kątomierzem w garści? Nie uchodzi. Wiem, co mówię, bom minutę po premierze sam do siebie wysyczał taką oto głupotę strzelistą: Książek pisze znacznie lepiej niż Wisłocka, pisze na tyle uwodząco, że ja po jego "Sztuce kochania" wcale nie o wędkowaniu myślę, ale rysuje gorzej niż Wisłocka. Przecież tamtej zawrotnej jesieni w księdze Wisłockiej najbardziej dobijące były nie słowa, jeno malunki! Raz okiem rzucić wystarczyło, by mieć pełną jasność: niestety, chłopczyku, nie podołasz. Nie podołasz, bo, jak widać jasno na załączonych obrazkach, tutaj trzeba zawczasu siłownię zaliczyć, witaminami trza się szprycować, na gimnastykę artystyczną się zapisać, palenie rzucić, o gorzale zapomnieć i co najmniej pięć surowych jaj dziennie wprost ze skorupek wysysać. Amen. Nie podołasz, chłopczyku, bo tobie się nie chce podołać. Więc, chłopczyku, ty lepiej na ryby idź póki co.

Tak, wiedziałem, co czyniłem odrzucając fatalny kątomierz, bo w pierwszym kwadransie przedstawienia idiotycznie, gdyż właśnie kątomiersko zarzucałem Jasińskiemu i Książkowi, weteranom wiadomego kosynierstwa przecież, brak Wisłocko-Fredrowskiej jasności obrazu, klarowności rysunku, słowem - brak narracji. Zarzucałem - i kulą w płot trafiłem. Zarzucałem, ale mi przeszło. Pojąłem, że ta ich opowieść jakby stoi - gdyż ma stać. Pojąłem, że jedynym w tej opowieści ruchem jest ruch człowieka obchodzącego jeża, by tak rzec - jeża naszej niewypowiedzianej pieprzności. Kiedy ostatni raz otwartym tekstem mówiłeś o tym, co wiesz, a ja nie powiem? Kiedy ostatni raz do pierwszy raz w życiu spotkanej kobiety twego życia rzekłeś słowo naprawdę jasne? Tak jasne, że dalsze słowa były zbędne i został już tylko marsz po maśle?

Dwie damy i dwóch dżentelmenów przez dwie godziny pokazują to nasze semantyczno-stylistyczne obchodzenie jeża. A wszystko na krawędzi kiczu, na bardzo rozumnej krawędzi kiczu. Pachnie burdelem, ale pachnie z daleka, z bardzo daleka. Jasiński i Książek biorą w nawias aluminiową rurkę, przy której Oberc - że powiem coś natchnionego - odtańcowuje oberka moich marzeń. Biorą w nawias to ciepło, którym Przebindowski ciepły jest wręcz oszałamiająco, co mówię z przytupem, choć nie mam prawa o takiej ciepłocie się wypowiadać. Biorą w nawias turkusową suknię i czarne czółenka, w którym to rynsztunku Jędrysek wygląda bosko. Biorą w nawias nasze wizyty u seksuologów, te finały rodem ze znanego dowcipu: najpierw wchodzi żona, później mąż, który po wyjściu z gabinetu rzecze - niestety, kochanie, musisz umrzeć... Oni biorą w nawias nawet drugą potężną jakość przedstawienia - Beatę Rybotycką.

Wydawało mi się, że wieki całe słuchając pieśni Rybotyckiej, próbując skleić me ucho z jej przedziwnie wibrującą grdyką - znam kobietę. Nieznani. Parafrazując klasyka, oznajmiam: śpiewając, zmarnowała się pani jako aktorka! Dla mnie. Kiedy ostatni raz widziałem rolę tak delikatną, pełną lekkości i spokoju? Chyba w tej epoce hipotetycznej, kiedym pierwszy raz do kobiety mego żyda szepnął tak jasno, że później wszystko poszło po maśle. Słowem - głównie dzięki Rybotyckiej, w kilkunastu scenkach, balansujących na krawędzi kabaretu, teatru i dowcipu przy wódce, Jasiński i Książek wzięli naszą niemoc mówienia o tym, co ty wiesz, a ja na ryby chadzam, w nawias tak celny -że ja już na ryby nie pójdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji