Artykuły

Nie szukam sławy

- To że grywam różne postacie, oznacza, że potrafię odnaleźć się w różnorodnym repertuarze, co - nieskromnie mówiąc - chyba dobrze o mnie świadczy- mówi SŁAWOMIR KOŁAKOWSKI, aktor Teatru Polskiego w Szczecinie.

Rozmowa ze Sławomirem Kołakowskim, aktorem Teatru Polskiego w Szczecinie

Przeczytałam, że z wykształcenia jest pan lalkarzem.

- Tak, absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, wydziału we Wrocławiu.

Zdecydował się pan na tę szkołę rozmyślnie, czy - jak u wielu kolegów po fachu - był to sposób na przeczekanie do kolejnych egzaminów na wydział aktorski?

- Zacznijmy od tego, że wcale nie chciałem być aktorem (śmiech). Zdawałem na prawo do Torunia i poległem na unii polsko-litewskiej. Siedziałem w domu i zastanawiałem się, co dalej. Wtedy zadzwonił pan Jacek Jokiel z Sopotu, proponując udział w realizowanym w Opaleniu koło Kwidzyna projekcie Teatralnego Studia Eksperymentalnego. Jeszcze w liceum byłem na obozie aktorskim, organizowanym przez warszawską PWST. Osobom uczestniczącym w tym obozie zaproponowano wyjazd do Opalenia. Projekt był niesamowity, ponieważ mogliśmy realizować się w każdej dziedzinie sztuki. Jeśli ktoś na przykład pasjonował się malarstwem, umożliwiano mu poznanie tej dziedziny. Jeden z wykładowców zaproponował mi pracę w teatrze lalkowym w Słupsku, a tam przekonano mnie do zdawania do szkoły teatralnej. Najpierw próbowałem dostać się do Łodzi. Byłem święcie przekonany, że zostanę przyjęty. Kiedy nie wyczytano mojego nazwiska wśród osób przechodzących do drugiego etapu, w pierwszej chwili pomyślałem, że to pomyłka (śmiech). Tak mnie wtedy zeźlili, że poczułem zew aktorstwa (śmiech).

I poszedł pan na wydział lalkarski.

- Tak, pociągał mnie teatr formy i teatr plastyczny, gdzie oddziałuje się na widza obrazem, muzyką, ruchem, a nie tylko słowem.

Jednak trafił pan do teatru dramatycznego...

- No tak. Na wydziałach lalkarskich przygotowuje się spektakle dyplomowe w dwóch planach - lalkowym i żywym. Wystawialiśmy "Antygonę" Sofoklesa. Na premierę przyjechał ówczesny dyrektor Teatru Polskiego w Szczecinie Zbigniew Wilkoński i zaprosił mnie do swojego zespołu.

Jest pan w Szczecinie od 1993 roku. Nigdy pana nie kusiło, by zmienić teatr?

- Sytuacja, w której aktorzy co sezon zmieniali teatr, uległa zmianie. Dawniej rotacja faktycznie była, teraz zespoły przez wiele lat utrzymują ten sam skład. Pewnie, ktoś dochodzi, ktoś odchodzi, ale to w gruncie rzeczy niewielkie ruchy. Kiedy przyjechałem do Szczecina, planowałem swój pobyt na jakieś 3-4 lata, ale później się okazało, że wyjazd nie jest taką prostą sprawą. Faktycznie - myślałem o przenosinach, kiedy mniej grałem, ale przecież zawód aktora polega na nieustannych poszukiwaniach. Zrobiłem więc wtedy w Krypcie z Tatianą Malinowską monodram "Judasz", założyliśmy ze znajomymi Teatr Prolog, współpracujący z Pogotowiem Teatralnym, nagrywałem dubbingi do bajek, prowadziłem z Bożeną Furczyk telewizyjny przewodnik po kraju "Para w Polskę"...

Nigdy nie czuł pan, że gdy mieszka pan w Szczecinie, ucieka panu - być może - szansa na coś więcej w zawodzie? Na film, telewizję, popularność?

- Nigdy moim priorytetem w tym zawodzie nie było szukanie sławy. Od czasu do czasu jeżdżę na castingi. Uważam, że aktora tworzy teatr, a nie film czy telewizja. Oczywiście, są talenty sprawdzające się we wszystkich tych dziedzinach. Dlatego trzeba się zastanowić czy chce się być na pierwszych stronach gazet, czy przede wszystkim dobrze wykonywać swoją pracę. Uważam, że nie należy się szarpać i trzeba się skupić na tym, co się ma.

Czy to nie jest pierwszy krok do bierności?

- Nie ma mowy o bierności, jeśli ma się możliwość realizacji.

Grywa pan w reklamach.

- Owszem.

To sposób zarabiania na życie?

- Tak. Jeśli za udział w reklamie dostaje się tyle, co za pół roku czy

rok pracy w teatrze, to nie ma się co za długo zastanawiać nad przyjęciem propozycji. Poza tym uważam, że reklama również może być wyzwaniem dla aktora.

Jest pan aktorem bardzo wszechstronnym. Zagrał pan Judasza i Jezusa, gra pan w dramatach, kabaretach, bajkach dla dzieci...

- Mam jeszcze do zagrania jedenastu apostołów, muszę też wziąć udział w pantomimie (śmiech). To że grywam różne postacie, oznacza, że potrafię odnaleźć się w różnorodnym repertuarze, co - nieskromnie mówiąc - chyba dobrze o mnie świadczy. Być może to zasługa teatru lalkowego, w którym rozwija się zupełnie inny rodzaj wyobraźni, przekładający się potem na pracę na scenie...

Czyli że dzięki lalkom z kogoś, kto nie chciał być aktorem, wyrósł aktor wszechstronny.

- Z niedoszłego prawnika (śmiechy.

Na szczęście dla teatru. Dziękuję za rozmowę.

Na zdjęciu: Sławomir Kołakowski w spektaklu kabaretowym

"Sufit Jonasza Kofty"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji