Artykuły

Raz gra się rozdzierające dramaty, za moment puszcza do widza oko

Po premierze Play Strindberg w reż. Tadeusza Bradeckiego w Starym Teatrze w Krakowie pisze Joanna Targoń.

Aktorzy zagrali marnie, reżyser nie zrobił nic, autor się też nie popisał. Trwa to półtorej godziny i jest to czas stracony

Po co odgrzebano nie najlepszą sztukę Dürrenmatta, modną trzydzieści parę lat temu? Może dlatego, że wtedy odniosła duży sukces i była materiałem na popis aktorski. W sławnym przedstawieniu Andrzeja Wajdy z 1970 roku zagrali Krafftówna, Łomnicki i Łapicki. Popisali się nad podziw, a publiczność pchała się drzwiami i oknami. Co prawda, niektórzy krytycy narzekali, ale kto by się przejmował wydziwianiami zgryźliwych intelektualistów, nierozumiejących prawdziwych potrzeb widowni.

Pamięta się więc w teatrach, że "Play Strindberg" to samograj i pewny sukces. Taka pamięć lubi, jak to pamięć, płatać złośliwe figle. W Starym Teatrze śmiałkowie mogą właśnie obcować z rezultatami tych figli, czyli ze spektaklem Tadeusza Bradeckiego z Elżbietą Karkoszką, Edwardem Linde-Lubaszenką i Aleksandrem Fabisiakiem w rolach głównych (i jedynych).

Dürrenmatt napisał na nowo "Taniec śmierci" Strindberga, bo sztuka wydawała mu się nienowoczesna. Podkręcił ją, zdynamizował, podzielił na rundy jak na bokserskim meczu. Swoje zamiary określił tak: "z tragedii mieszczańskiego małżeństwa powstała komedia o tragediach mieszczańskiego małżeństwa". Z tej piętrowej konstrukcji w spektaklu Bradeckiego pozostało niewiele. Czy jest ona ciekawa, to już inna sprawa. Kierownictwo teatru, reżyser i aktorzy uznali ją za interesującą, skoro sztukę wystawiono.

Wystawiono, ale reżyser nie mógł się zdecydować, co właściwie ma z tym dziełem zrobić - raz gra się rozdzierające dramaty, za moment puszcza do widza oko, a w następnej chwili stara się go rozbawić. Żaden z tych składników nie jest jednak przekonujący, co więcej, podstawową materią spektaklu jest nudna, ślamazarna nieporadność. Żeby choć aktorzy bezwstydnie popisywali się swym kunsztem, żeby grali od kulisy do kulisy; może wtedy nie byłoby lepiej, ale za to żywiej.

Choć sceny-rundy są krótkie, brakuje w nich napięcia, puenty, często brakuje też tematu. Aktorzy wydają się bowiem niezbyt zorientowani, po co właściwie wychodzą na scenę. Reżyser też niezbyt się orientuje, co robi, po co , dlaczego i dla kogo. Zdezorientowana publiczność reaguje głównie na tzw. życiowe prawdy o małżeństwie, które czasem padają ze sceny. No tak, w każdym związku rodzi się nienawiść. No tak. Mają rację. I na tym przyjemności oglądania "Play Strindberg" się wyczerpują.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji