Gazetowy teatr
"Pani Bóg Halina" w reż. Marii Spiss w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.
Przy moim łóżku piętrzą się stosy książek. Wstyd się przyznać, ale brakuje mi czasu, żeby przeczytać wszystko, co mnie interesuje. Bezradnie przekładam stosik z miejsca na miejsce, zastanawiam się, za co wezmę się najpierw, co odłożę na później. I nagle w ręce wpada mi wydany przez Muzę "Stary człowiek i morze" Hemingwaya. Ale gdy chcę go przekartkować, okazuje się, że to mp3 z nagranym tekstem. Mogę iść ulicą i jej posłuchać, mogę jechać samochodem i wrzucić sobie Hemingwaya do odtwarzacza. Myślałam do tej pory, że tego typu wydawnictwa powstają wyłącznie dla ludzi mających kłopoty ze wzrokiem. Otóż nie, to książki dla ludzi zapracowanych, którzy nie mają czasu na składanie liter.
Co to ma wspólnego z ostatnią premierą w Starym Teatrze? Otóż twórcy spektaklu, zatytułowanego "Pani Bóg Halina", poszli jeszcze dalej. Nadążając za duchem czasu postanowili nie wystawiać dramatu, ale zastąpić go reportażem. Bynajmniej nie reportażem literackim, ale społecznym, poruszającym opisany na wszystkie możliwe sposoby problem, jakim są sekty. Marek Miller pracowicie rozpisał tekst swojego reportażu na głosy, a Maria Spiss go wystawiła.
Aktorzy zasiedli na scenie, na której scenograf Łukasz Błażejewski ustawił, tak jak na widowni, rzędy krzeseł. Zrobił to oczywiście po to, byśmy przypadkiem nie zapomnieli, że przedstawienie jest nie tylko dla nas, ale i o nas. Wyławiani punktowym reflektorem, niemal w ogóle się nie ruszający aktorzy, przez półtorej godziny opowiadali o swoich przeżyciach w sekcie. Jedni robili to lepiej, drudzy gorzej. Jedni wciągali swoją historią, tak jak grający smarującego się ekskrementami szaleńca Jerzy Święch, czy wcielający się w słynnego Bogdana Kacmajora Mieczysław Grąbka. Inni sprawiali, że nad naiwnością ich postaci można było się tylko z politowaniem uśmiechnąć. Zbigniew Ruciński, niczym dziennikarz albo psychoterapeuta prowadzący grupę wsparcia, pilnie ich wypytywał o przeżycia związane z kontaktami z guru, a oni snuli kolejne historie. No i w zasadzie nic więcej z tych opowieści nie wynikało, oprócz tego - o czym wiedzą wszyscy - że sekty są złe, a trafiający do nich ludzie to osoby z problemami, które zwyczajnie są robione w konia.
Żeby dojść do takich wniosków naprawdę wystarczy wziąć pierwszą z brzegu gazetę. Została wymyślona właśnie po to, by ludzie otrzymywali niezbędne informacje, a następnie wyrzucali je do kosza. No, chyba że niebawem codzienne wydania dla zabieganych będą nagrywane na mp3. Wtedy rzeczywiście umiejętność czytania nie będzie już potrzebna, tym bardziej, że - jak widać - dłuższe dziennikarskie formy są już wystawiane w teatrze. Tylko czy gazeta naprawdę może zastąpić na scenie literaturę?