Artykuły

Nowa fala w toruńskim teatrze

Są młodzi, dopiero skończyli studia aktorskie. Swoją karierę artystyczną zaczynają na deskach Teatru Horzycy. Przedstawiamy nowe twarze toruńskiej sceny: ALEKSANDRĘ LIS I GRZEGORZA WOSIA

Grzegorz Giedrys: To będzie wasza pierwsza stała praca po studiach. Boicie się?

Aleksandra Lis: - Nie.

Grzegorz Woś: - Nie. Wiem, że dopiero wtedy, gdy młodzi absolwenci dostaną angaż w teatrze z prawdziwym zespołem, można zweryfikować, czy ktoś się nadaje do pracy w tym zawodzie. Wielu aktorów czeka mnóstwo rozczarowań, bo w ogóle nie powinni się dostać do szkół.

Lis: - Znam wiele osób, które w trakcie studiów nie dostawały samych piątek, a teraz świetnie sobie radzą, pracują w zawodzie i wspaniale się rozwijają.

Woś: - Ci, którzy w szkole dobrze się uczyli, po prostu wykonywali wszystkie polecenia. Mogli być ulubieńcami pedagogów, ich pupilami.

A wy byliście?

Woś: - Nie za bardzo za mną przepadali. Mówili raczej, że jestem leń i obibok, który zazwyczaj odpuszcza sobie poranne zajęcia i lekcje tańca.

Lis: - Do mnie mieli stosunek najgorszy z możliwych - byłam im zupełnie obojętna.

Woś: - Ja byłem czarną owcą.

W jaki sposób zapracowałeś sobie na to miano?

Woś: - Na moim roku w Akademii Teatralnej w Warszawie było wiele osób, które dostały się do szkoły zaraz po liceum. Ja byłem od nich starszy, do tego jeszcze przez rok studiowałem na wydziale lalkarskim we Wrocławiu. A w Warszawie na początku kazali mi robić etiudy z krzesełkami, jakieś animowanie przedmiotów. Starałem się z tego wszystkiego wybrnąć żartem, bo nie chciałem robić dramaturgii wokół krzesła. Nie przepadałem też za tańcem. Może dlatego niektórzy uważali, że mam zły stosunek do sceny.

Koleżance nie pozwolili śpiewać w kościele

Czego nauczyła was szkoła?

Lis: - Elastyczności. Zajęcia w szkole teatralnej we Wrocławiu wypełniały mi cały czas. Przez 12 lat uczyłam się w szkole muzycznej, więc napięty grafik wcale mnie nie przerażał, ale dla wielu moich kolegów rytm naszej pracy był nie do wytrzymania. W szkole siedzieliśmy niekiedy siedem dni w tygodniu, od rana do wieczora. Gdy się komuś poszczęściło i dostał rolę w spektaklu, szkoła zwalniała go z zajęć, ale i tak nie zawsze.

Woś: - W Warszawie jest tak, że na pierwszym roku nie pozwalają w niczym grać. Naszej koleżance nie pozwolili nawet śpiewać w kościele.

Lis: - U nas wyglądało to tak samo.

Skąd to się bierze?

Lis: - Taka dyscyplina.

Woś: - To wynika z tradycji szkoły. Leon Schiller, słynny reżyser i pedagog, chciał, żeby studenci już od pierwszych lat przyzwyczajali się do sceny. Natomiast Aleksander Zelwerowicz, również ceniony reżyser, nie chciał, żeby uczniowie w teatrze nabierali złych nawyków. Za każdym razem, gdy otrzymywaliśmy jakąś propozycję, musieliśmy zdobyć zgodę dziekana. Z czasem łatwiej się ją dostawało.

Pozwalali wam grać w serialach?

Lis: - Tak. ATM produkuje we Wrocławiu kilka seriali. Grałam epizody. Miałam też okazję sprawdzić się na planie filmowym "Straży nocnej" Petera Greenawaya w bardzo niewielkiej rólce.

Woś: - Ja wystąpiłem w kilku odcinkach "M jak miłość", "Na wspólnej", "Na dobre i na złe" i innych serialach, których nazw już nie pamiętam.

W Warszawie podobno jest sześć tysięcy bezrobotnych aktorów.

Woś: - To pewnie prawda. Wielu moich znajomych siedzi bezczynnie, czekając na swoją szansę na castingu. Moja znajoma występuje w Teatrze Współczesnym. Sezon zaczęła od dobrej roli, ale później przez wiele miesięcy w niczym nie zagrała. Jest jeszcze reklama.

Lis: - Szybki zastrzyk gotówki.

Grałaś kiedyś w reklamie?

Lis: - Tak, ale nie zdradzę w jakiej.

Przeżyć 40 żyć w jednym

Dlaczego w ogóle zajęliście się aktorstwem?

Woś: - Nigdy nie marzyłem, żeby pracować w tym zawodzie. Ukończyłem technikum elektryczne. W międzyczasie chodziłem na warsztaty teatralne i nagle poczułem, że to chciałbym robić. Możliwe, że pracuję jako aktor dla pewnego szczególnego momentu, gdy wychodzi się na scenę mam pewność, że spektakl dobrze przygotowaliśmy, że obejrzy go ciekawa i inteligentna publiczność. Gdy występujemy, coś zaczyna iskrzyć.

Lis: - Wybrałam aktorstwo, bo pozwala przeżyć 40 żyć w jednym. Można nosić ciekawe kostiumy, poruszać się wśród fajnej scenografii, grać z fajnymi ludźmi. Ale tak zupełnie serio, do ostatniej chwili wahałam się, czy nie wybrać Akademii Muzycznej. Postawiłam na aktorstwo, bo wiedziałam, że ten zawód rozwinie mnie jako osobę.

Woś: - To zawód, który powinien sprawiać przyjemność. Nie chcę być hipokrytą. Teatr dziś nie ma tej siły, która niegdyś nakazywała tłumom robić rewolucje, do walki nikogo nie porwie, nie ma wielkiej ideologii.

Sława ma dla was jakieś znaczenie?

Woś: - W ten zawód wpisana jest jedna zasada: aktor nie istnieje bez widza. Na studiach kilka koleżanek stało się serialowymi gwiazdkami i dziś na pewno teatr im nie odpowiada, bo nie interesuje ich ten rodzaj pracy i popularności. Dziś aktorami są Janusz Gajos i bracia Mroczek. Ten pierwszy swoją sławę zawdzięcza talentowi, ci dwaj - telewizji.

Lis: - Praca w teatrze daje aktorowi satysfakcję, choć nie wiąże się ze sławą. Spektakl to dzieło zbiorowe. Na pierwszych próbach zawsze jest poszukiwanie, kombinowanie. Później powstaje scenografia, dochodzą kostiumy, muzyka. Pracuje się coraz intensywniej, nadchodzi wielkie święto - premiera, a potem gra się spektakle i zaczyna pracę nad kolejnymi projektami. Podoba mi się ten rytm.

Aktorzy wysyłają CV

Jak trafiliście do Torunia?

Woś: Moja historia jest prosta. Spektakl dyplomowy naszego roku przygotowała Iwona Kempa, dyrektor artystyczny Teatru Horzycy. Bardzo dobrze się nam pracowało. Propozycję przyjazdu do Torunia złożyła jeszcze mojej koleżance, która jednak została w Warszawie.

Lis: - Ja prawdopodobnie weszłam w skład zespołu za tę koleżankę. Skończyłam studia i szukałam pracy.

I wysłałaś CV do Torunia?

Lis: - Właśnie tak. Aktorzy wysyłają CV, ze zdjęciami, a nawet własnym demo. Kempa obejrzała moje materiały i zaprosiła mnie na rozmowę, a później do współpracy.

Woś: - Ja nie roznosiłem CV. Byłem na kilku rozmowach, ale widocznie kogoś innego chcieli. Szukają zawsze określonych typów: mały słodki blondyn, facet wysoki, łysy i barczysty, śmieszny, tragiczny. Nie potrzebują 20 takich samych osób. Jest przesyt aktorów na rynku. Co roku dochodzą młodzi absolwenci. Mój rok należał do najliczniejszych w historii szkoły.

Lis: - Ile u was było osób?

Woś: - 24.

Lis: - Jezus Maria! U nas było tylko 16 studentów.

Profesorowie kazali wszystkich pozdrowić

Spotkałem się z opinią, że Toruń dla młodego aktora to miejsce wygnania.

Woś: - Nie traktuję tego miasta jako przystanku. Wiem, że aktorzy o wiele większe możliwości mają w Warszawie. Gdy siedzą tam kilka lat, mogą poznać dyrektorów scen i reżyserów, bywają na premierach i castingach.

Jaką opinią cieszy się nasz teatr w środowisku aktorskim?

Woś: - Opowiem tak: niektórzy moi koledzy odrzucają propozycje z tzw. prowincji, mówiąc, że w niczym im to nie pomoże. Moim zdaniem, robią źle. Tylko na mniejszych scenach mogą dostać większe role. W Warszawie zaczyna się od grania halabardnika. Ja na pewno Torunia nie będę traktował jako przystanku na swojej drodze zawodowej, choć nie wykluczam, z czasem, zmiany pracy.

Lis: - Wiem, że w Teatrze Horzycy jest wielu absolwentów mojej szkoły. Profesorowie ucieszyli się na wieść, że do nich dołączę, kazali wszystkich serdecznie pozdrowić.

Czy już powoli przeprowadzacie się do Torunia?

Woś: - Ja dojeżdżam na próby z Warszawy. Dalej wynajmuję tam mieszkanie. W Toruniu na razie mam dywan.

Lis: - No, ja dorobiłam się dwóch firanek, pralki i lodówki.

A będziecie udzielać się w życiu kulturalnym poza sceną?

Woś: - Ja na bank nie będę śpiewał. Marzą mi się występy gościnne w niezależnych teatrach i filmach. Swego czasu dużo działałem w produkcjach offowych. To było wspaniałe doświadczenie. Żałuję, że na studiach jest tak mało zajęć przed kamerą.

Wchodzimy do chóru

Zagracie w "Operze żebraczej".

Lis: - W zasadzie będzie to zastępstwo. Wchodzimy do chóru zamiast dwóch aktorów, którzy już nie występują w teatrze. Funkcjonujemy w tle, ale wyzwaniem jest dla nas opanowanie 40 piosenek w dwa tygodnie, a do najłatwiejszych nie należą.

Woś: - Ale już w październiku zaczną się próby do kameralnego spektaklu na cztery osoby. Wcielę się w jedną z ról.

Lis: - Moim debiutem scenicznym będzie rola lalki Barbie w najnowszej sztuce - baśni Michała Walczaka. Zapowiada się duży, multimedialny spektakl, bardzo współczesny i bardzo niebajkowy.

Teraz też zaczną się wami interesować krytycy.

Woś: - Z tą krytyką to jest dziwna sprawa. Występowałem kiedyś w bardzo trudnym spektaklu. Multimedia, bogate światło i dźwięk. Nawet niektórzy aktorzy nie wiedzieli, o co chodzi w tekście. Pewna młoda krytyczka zaczęła doczytywać się w nim odniesień do kultury antycznej i kultu Dionizosa. W materiałach promujących ten spektakl reżyser mówił o tych inspiracjach. Ona to żywcem przepisała. Zapewne w ogóle nie zrozumiała tego przedstawienia.

Lis: - Bezpośrednio z krytyką zetknęłam się tylko raz, na festiwalu szkół teatralnych w Łodzi. Bawił mnie sposób, w jaki młodzi krytycy się określali. Operowali albo ironią, albo złośliwym żartem, starali się być neutralni lub entuzjastyczni. Jak zły glina i dobry glina. Znany scenariusz.

Dyrekcja traktuje was jako zapowiedź odmłodzenia toruńskiego teatru. To dla was chyba duże zobowiązanie?

Woś: - Pierwsze słyszę. Chociaż tu rzeczywiście nie ma zbyt wielu młodych aktorów. Mamy wielką szansę i chcemy ją wykorzystać.

Lis: - Nie zawiedziemy.

***

Kim są

Grzegorz Woś. Rocznik 1981. Pochodzi z Jedliny Zdrój pod Wałbrzychem. Absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie.

Aleksandra Lis. Rocznik 1984. Pochodzi z Koszalina. Ukończyła wydział aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji