Artykuły

U Wajdy gram moją prababcię

- Trzeba umieć pracować ze swoimi emocjami. Oczywiście mocno przeżyłam "Katyń". Ale nie było to tak, jak kiedy w Teatrze Telewizji grałam dziewczynę chorą na schizofrenię. Gdy skończyliśmy, cztery dni dochodziłam do siebie jak po ciężkiej chorobie - mówi MAJA OSTASZEWSKA, aktorka TR Warszawa.

Choć szkołę aktorską skończyła zaledwie 10 lał temu, już uznawana jest za jedną z najlepszych polskich aktorek. Teraz zagrała główną rolę w "Katyniu" Andrzeja Wajdy.

Zagrać główną rolę w filmie Andrzeja Wajdy! Czy to jest spełnienie Pani aktorskich marzeń?

- Myślę, że dla każdego z aktorów praca z panem Andrzejem Wajdą jest czymś niezwykłym. Wychowałam się na jego filmach. "Panny z Wilka", "Wesele" czy "Ziemia obiecana" to dla mnie filmy kultowe. Rodzice pokazali mi je, gdy byłam małą dziewczynką. Rola w "Katyniu" jest jedną z najważniejszych, jakie w ogóle trafiły mi się w życiu! Zwłaszcza że temat filmu jest mi szczególnie bliski. W Katyniu zginaj mój pradziadek.

Czy Andrzej Wajda o tym wcześniej wiedział?!

- Dowiedział się dopiero wtedy, kiedy już dostałam tę rolę i zaczęliśmy o niej rozmawiać.

To niezwykły zbieg okoliczności, że właśnie prawnuczka jednego z zamordowanych oficerów znalazła się w obsadzie filmu! W Pani domu często mówiło się o zbrodni katyńskiej? Bez lęku?

- Ojciec opowiadał często o prababci, która do końca życia nie umiała pogodzić się z tym, co się stało. W katyńskich mogiłach odnaleziono dokumenty, które były dowodem na to, że pradziadek został zamordowany, a ona ciągle miała nadzieję, że może jednak żyje, że jego dokumenty znalazły się w mogile przez przypadek, że może pradziadek jest gdzieś w łagrze i jeszcze wróci. To było niezwykłe, gdy pan Andrzej powiedział mi, o jaką postać mu chodzi!

Okazało się, że miała Pani zagrać własną prababcię!

- A co jeszcze bardziej niesamowite, postawa rotmistrzowej Anny jest zbliżona do postawy pierwowzoru rotmistrzowej z filmu - mamy pana Andrzeja. W filmie jest kilka typów kobiet, które w różny sposób radzą sobie z tragedią katyńską, a w szczególności z katyńskim kłamstwem. Bo przecież nie tylko sam mord był dramatem, ale i fakt, że później zatajono prawdę. Skoro wersje zdarzeń są tak sprzeczne, trudno uwierzyć w którąkolwiek. Więc rotmistrzowa Anna żyje z ogromną wiarą i nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Siłę, żeby to wszystko przetrwać, daje jej dziecko. Córeczka. Tak jak mojej prababci, która została sama z zaledwie kilkuletnią wtedy mamą mojego ojca. Gdzieś głęboko w sercu właśnie prababci dedykuję tę rolę. I mojemu tacie. Mam nadzieję, że ich nie zawiodę. Mam też nadzieję, że nie rozczarowałam pana Andrzeja.

Jak przygotowywała się Pani do tej roli?

- Dużo rozmawialiśmy o sprawie katyńskiej. Także z bratem pana Andrzeja, który odwiedzał nas na planie i sporo opowiadał o mamie - bardzo mnie wspierał. Oglądaliśmy też wstrząsające filmy propagandowe - jeden sowiecki, drugi niemiecki. Te same zdjęcia, a skrajnie różne komentarze. Jedni mówili, że taki rodzaj strzału w tył głowy był typowy dla Sowietów. A w drugim filmie, który oglądaliśmy za chwilę - że to było typowe dla Niemców. I te zeznania zastraszonych świadków. Potem jeszcze obejrzałam dokument "Las katyński" Marcela Łozińskiego. Coraz lepiej uzmysławiałam sobie, co czuła moja prababcia. Zwłaszcza że wciąż powracałam do tego tematu w rozmowach z moich ojcem. Po raz pierwszy w życiu uczestniczyłam w projekcie, który porusza tak ważny temat w historii Polski.

I to w wykonaniu mistrza Wajdy. Przyjrzała się Pani, jak pracuje?

- Zachwycała mnie jego dbałość o szczegół! Grałam w starych przedwojennych sukienkach. Któregoś dnia Magda Biedrzycka, która robiła kostiumy, przyniosła mi medalik na łańcuszku, zresztą będący jej rodzinną pamiątką. Pan Andrzej zaczął się głośno zastanawiać, czy ten łańcuszek powinien być cieńszy czy grubszy. To było niezwykłe obserwować, jak pracuje! Patrzył na kadry, jakby to były obrazy. A my, aktorzy, musieliśmy się w nie wpisać.

Rozumiem, że momentami miała Pani wrażenie, że kręcicie dokument.

- W tym filmie jest bardzo wiele wątków wziętych z życia. Jest na przykład poruszająca scena, kiedy Anna szuka męża. W pewnym momencie jej córeczka spostrzegła płaszcz, obie myślą, że ktoś jest nim okryty. Podbiegają, a pod spodem figura Chrystusa. Grając, byłam przekonana, że to fikcja. Jakież było moje zdumienie, kiedy się dowiedziałam, że to fakt opisany w dziennikach.

Udało się to pokazać bez patosu?

- Na tym nam szczególnie zależało!

Myśli Pani, że historia katyńska opisana w filmie Wajdy zainteresuje dzisiaj młodszą widownię, kogoś za granicą?

- Młodzi niewiele dziś wiedzą o Katyniu i film powinni obejrzeć. A historia, którą opowiadamy, ma wymiar uniwersalny. I dziś o tragediach, które dzieją się w Afryce czy Tybecie, świat milczy, bo z powodów politycznych czy gospodarczych wygodnie jest milczeć. Amerykanom, Anglikom niewygodnie było ujawniać prawdę o Katyniu...

Pani tak głęboko weszła w cały ten świat Tak mocno to przeżyła. A przecież kręcąc film, spodziewała się Pani dziecka.

- Żartowałam sobie nawet z panem Andrzejem, że Franio powinien być wymieniony w napisach. A mówiąc serio, są reżyserzy, którzy wchodząc głęboko w świat przedstawiony, doprowadzają aktora do stanów niebezpiecznych. Ale pan Andrzej Wajda na pewno do nich nie należy. Profesjonalizm aktora polega właśnie na tym, żeby wchodzić w rolę tylko na tyle, na ile to potrzebne. Trzeba umieć pracować ze swoimi emocjami. Oczywiście mocno przeżyłam "Katyń". Ale nie było to tak, jak kiedy w Teatrze Telewizji grałam dziewczynę chorą na schizofrenię. Gdy skończyliśmy, cztery dni dochodziłam do siebie jak po ciężkiej chorobie. Na planie "Katynia" mieliśmy pełen komfort pracy, a po dniu zdjęciowym był czas, by odreagować. A jak już prawie kończyłam ten film, zaczął się nowy rozdział w moim życiu.

Gratuluję! To rozdział pod tytułem macierzyństwo. Jest Pani szczęśliwa?

- Bardzo. Przyjście dziecka na świat to prawdziwy cud.

Nie żal Pani straconych ról?

- Jest we mnie spokój. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że dojrzałam do macierzyństwa. Jest upragnione. Czuję, że jestem gotowa na nie i wszystkie jego konsekwencje.

Kiedy planuje Pani wrócić do pracy?

- Na razie jeszcze potrzebujemy z Franiem pobyć ze sobą. Może za parę miesięcy wrócę do teatru - zagranie wieczornego spektaklu chyba nie będzie dziecku przeszkadzało. Ale o nowych przedsięwzięciach jeszcze nie mam co myśleć, wychodzenie z domu dwa razy dziennie na próbę na razie nie wchodzi w grę. Praca jest moją pasją, więc oczywiście do niej wrócę, ale teraz chcę nacieszyć się czasem z synkiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji