Artykuły

Wielki triumf mierności

"Pułapka na myszy" w reż. Olgi Lipińskiej w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Olga Koehler w Dzienniku.

Jedną z najstraszliwszych rzeczy, jaka może się przydarzyć reżyserowi, jest stworzenie albo nieśmiesznej komedii, albo nudnego kryminału. Oldze Lipińskiej udało się dokonać tych obydwu rzeczy naraz. Głównym plusem jej "Pułapki na myszy" (na podstawie powieści Agathy Christie) jest to, że nie trwała długo. Udało się uniknąć przerwy i uciec na świeże powietrze.

Fabuła sama w sobie jest prosta, wręcz niewinna. Oto mamy odcięty od świata przez śnieg motel, morderstwo. No i dochodzenie, kto jest kim naprawdę, a przede wszystkim: kto zabił i kto zostanie zabity. Teoretycznie na scenie powinny pojawić się pełnokrwiste i ekscentryczne postacie. Dla reżysera taki spektakl to pole do popisu, możliwość zaprezentowania swojej inteligencji, nerwu, żartu i błyskotliwości. Wydawało się, że nic nie może zaszwankować. Właśnie: wydawało się.

U Lipińskiej szwankowało aktorstwo, dialogi były drętwe, zachowania dziwaczne, a dykcja marna. Interpretacja - nieco kosmiczna: brak bowiem we wszystkich zachowaniach postaci najmniejszej logiki - za to dużo tu afektacji, sztucznych gestów, modulowanego głosu. Jako że trendy jest teraz eksponowanie homoseksualizmu, ów wątek też musiał się pojawić. Zupełnie nie wiadomo po co.

Bo przecież Agathy Christie raczej nie zaprzątała taka czy inna orientacja seksualna bohaterów: na ogół raczej interesowało ją morderstwo, zagadka i akcja. A tego w krakowskim teatrze jest jak na lekarstwo.

Podobnie jak humoru. Dowcipna - w założeniu - miała być np. muzyka: od "Trzech ślepych myszek" grywanych jednym palcem na fortepianie, po fragmenty "Czarodziejskiego fletu" Mozarta. Niestety, jakoś na tyle wtopiła się w tło, że trudno było ją zauważyć - nieco jak w knajpie, gdzie gra jakaś muzyka, ale nie sposób zauważyć jaka, przez co staje się zupełnie bezbarwna. Krótko mówiąc: wielki triumf mierności. Jeśli zamiarem było stworzenie klimatu Anglii lat 20., 30. etc., to raczej się nie powiodło.

Najtoporniejszym jednak - a obawiam się, że najistotniejszym według planu - elementem były gagi. Miały być lekkie, frywolne i wdzięczne, a wyszły ciężkie, ograne i nudnawe. Upadki, zderzenia, wskakiwanie na stół, wielkie bzikowanie, wszystko to już było - na ogół w kreskówkach na Cartoon Network. Być może wszystko to było urocze i śmieszne, ale jakoś śmiech na sali - tak istotny podczas przedstawień z założenia zabawnych - był wymuszony.

Krótko mówiąc, spektaklu Lipińskiej nie polecam widzom o wyrobionych gustach estetycznych. To przedstawienie dla dzieci. A myślę tu o publiczności od 7 do 12 lat - o podstawówce. Wówczas wypchany kot, miny i morderstwo będą ciekawe, śmieszne, słowem: fajne. Aluzje do homoseksualizmu będą na pewno na tyle subtelne, że staną się dla zainteresowanej jakże żywą akcją widowni niewidoczne. Cóż, szkoda tylko, że brak wybuchów i kolorowych światełek

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji