Artykuły

Rację mają artyści (frag.)

RZADKO się zdarza w teatrze: na stojąco, owacyjnie, podziękowała publiczność artystom Państwowego Akademickiego Teatru Małego z Moskwy. Przede wszystkim - aktorom. Niewątpliwy­mi bohaterami wieczorów, głównymi ad­resatami hołdu publiczności byli: Michaił Cariow, grający Aleksandra Jegorowicza Waniuszyna w "Dzieciach Waniuszyna" Siergieja Najdionowa oraz Fadiejewa - sędziwa matka jednego z bohaterów "Wyboru" Bondariewa.

Krucha i delikatna Fadiejewa, promie­niująca od wewnątrz szlachetnością, trochę nierealna, jakby z innej epoki, z Czechowa czy Gorkiego, przeniesiona w drastyczne problemy współczesności, zagrała dramat niezrozumienia w sposób niezwykle suge­stywny i przejmujący. Michaił Cariow okazał się aktorem nie tylko legendarnym, ale i bardzo współczesnym, żywym, dow­cipnym, budującym swego bohatera - sę­dziwego ojca rodziny - nie tylko psycho­logicznie wiarygodnie, jakby z teatru rea­listycznego, ale i wielowarstwowo.

Publiczność entuzjastycznie doceniła sztukę aktorską wielkich sędziwych protagonistów. Jak zresztą całego zespołu. Z najmłodszymi, chociażby Titową, mło­dziutką aktorką, która tak pilnie i baletowo odegrała pokojówkę, jakby to była jedyna perspektywa odczuwania świata i budowania rzeczywistości.

Zostało w ten sposób wyznaczone przez publiczność jedno z kryteriów - aktor­stwo, według którego oceniano wszystkie spektakle X Festiwalu Dramaturgii Rosyj­skiej i Radzieckiej.

Krytyków interesować mogło pytanie sformułowane przez Jerzego Koeniga: "Jak kolejne roczniki w kolejnych sezonach radzą sobie z literaturą stale obecną w polskim repertuarze".

PUBLICZNOŚĆ usatysfakcjonowana została wielokrotnie. Najpierw za sprawą Marka Okopińskiego, który realizując "Sami ze wszystkimi" Aleksandra Gelmana, przedstawił Barbarę Wrzesińską i Zbigniewa Zapasiewicza w rolach Nataszy i Andrieja Gołubiew. Ponieważ sztuka jest "życia wzięta" - dojrzałe małżeństwo czyni rachunek sumienia, po tragicznym zajściu w rodzinie - przeto nie ma większych problemów z jej zro­zumieniem. Pozostaje zatem śledzenie ak­torstwa, rozmaitych jego sposobów, zmieniających się racji, którymi,aktorzy ob­darzają swoje postacie sceniczne.

Potem nagrodziła brawami zespół Tea­tru Nowego z Poznania, za "Trzy siostry" Antoniego Czechowa w reżyserii Janusza Nyczaka. Zespół, z którego trzeba wymie­nić nieomal wszystkich. Tematy i role zo­stały rozwinięte, doprowadzone do kulmi­nacji. Zabrzmiały niczym doborowy zespół solistów w znakomicie brzmiącej orkiest­rze.

Aktorzy Teatru Wybrzeże z Gdańska w "Wiśniowym sadzie" Czechowa, w re­żyserii Krzysztofa Babickiego, też otrzy­mali oklaski (Halina Winiarska, jako Raniewska, Henryk Bista - Łopachin, Sta­nisław Michalski - Gajew czy Joanna Bogacka - Waria). W spektaklu pełnym napięcia, skondensowanych emocji, ekspre­syjnych wybuchów uczuć i ludzkiego za­gubienia, zlewającego się z czarnym mro­kiem scenicznej przestrzeni, bardzo suge­stywnie i znakomicie zaprojektowanej przez Annę Rachel.

Podobała się czwórka wykonawców "Biednych ludzi" Fiodora Dostojewskiego w adaptacji i reżyserii Tadeusza Bradeckiego ze Starego Teatru z Krakowa. Mag­da Jarosz, Kazimieirz Borowiec oraz Marek Litewka i Jacek Romanowski zagrali i opowiedzieli historię miłosną z kart wcze­snej powieści Dostojewskiego, z poczuciem wewnętrznej złożoności tej pozornie skonwencjonalizowanej prozy, w której reżyser skrupulatnie dostrzegł wielką przewro­tność w operowaniu ówczesnymi stereoty­pami literackimi przez późniejszego twórcę "Zbrodni i kary". Wyrafinowana zabawa, niby najprościej przeprowadzona, jest jed­nocześnie dla znawców i historyków literatury żonglerką konwencjami litarackimi i parodią sentymentalnych stereotypów, które niosła kończąca się już wtedy powieść sentymentalna jako gatunek naj­bardziej poczytny.

Wreszcie Jan Frycza w "Małym biesie" Fiodora Sołoguba w adaptacji i reżyserii Rudolfa Zioło i Teatru im. Juliusza Sło­wackiego w Krakowie. Widziałem Jana Frycza w roli Pieriedonowa w tym spekta­klu pół roku temu. Miał dobre momenty, ale był nierówny. Jakby brakowało mu sił na całą rolę. Przez te pół roku bardzo doj­rzała w nim ta rola. Gra ją nieporów­nanie głębiej, równiej, dojrzalej. Ma po­czucie całości. Świadomie rozkłada akcen­ty. To wielka przyjemność, kiedy widać, jak młody aktor dojrzewa w roli, kiedy staje się mądrzejszy na scenie, pewniejszy swych sił. Są w tym przedstawieniu jescze dwie godne zapamiętania role: Jacka Milczanowskiego - Sasza i Aldony Grochal - Ludmiła.

Publiczność nagrodziła też ogromnymi brawami Aleksieja Kazancewa - autara sztuki "Zanim się przerwie srebrny sznur", którą w reżyserii Mikołaja Grabowskiego pokazał również zespół Teatru im. Juliusza Słowackiego z Krakowa. Sztuka wywodzą­ca się z najlepszych tradycji dramaturgii rosyjskiej, z atmosfery Antoniego Czecho­wa i Maksyma Gorkiego trafiła swą wy­obraźnią, moralnym niepokojem, pasją dociekania prawdy i najprostszych sensów ludzkiego działania, pytaniami o to, co jest "dobrem", a co "złem". Wszystko to, a tak­że niewątpliwy talent dramaturgiczny au­tora sprawiło, że sztuka zaistniała jako coś żywego, obchodzącego publiczność. Nic dziwnego, że Aleksiej Kazancew był bo­haterem ostatniego wieczoru. Można by trochę się zmartwić, że teatr nie do końca wykorzystał walory utworu. Jest on lepszy niż przedstawienie. Być może, teatr kiedyś powróci do tego autora i tej sztuki.

Krytycy teatralni też mieli swoje. Po­twierdziła się bowiem opinia, że kolejne roczniki w kolejnych sezonach coraz bar­dziej dojrzewają, robiąc przedstawienia nie tylko efektowne i przemyślane, ale w swych treściach istotne, artystycznie spójne, zawodowo profesjonalne.

BYŁ festiwal przeglądem młodych re­żyserów, pomijając oczywiście Mar­ka Okopińskiego, który od trzydziestu lat jest młody, a teraz niezwykle ak­tywny, pełen pomysłów, energii, no i od­wagi, jeśli się podjął odbudowania chwały Teatru Dramatycznego i jednocześnie pro­wadzenia Teatru Rzeczypospolitej.

Pozostali należą do grona autentycznie młodych. Tadeusz Bradecki zrealizował "Biednych ludzi" jako debiut. Rudolf Zioło "Małego biesa" jako drugie przedstawienie w życiu, Krzysztof Babicki, mimo wielu spetatakli, a więc pewnego już dorobku, jest ciągle bardzo młodym reżyserem.

"Mały bies" jest nie tylko wnikliwym studium dewiacji umysłowej, nie tylko stu­dium człowieka, ale co ważniejsze, uchwy­cony w nim został mechanizm sprawy, a więc to, co jest uniwersalnością proble­mu. Zjawisko Pieriedonowów, czy "pieriedonowszczyzmy" jest właściwością nie tylko rosyjską. Każdy może mieć w sobie swojego Pieriedonowa, własnego "biesa" który w określonych warunkach pociągnie go na samo dno ludzkiej egzystencji. Spek­takl jest moralnym ostrzeżeniem. A że adaptacja zachowuje wiele wątków z po­wieści, spektakl do końca jest pełen wew­nętrznej równowagi. Ogląda się to przed­stawienie z ogromną satysfakcją także ze względu na scenografię Andrzeja Witkowskiego i słucha, także z powodu muzyki Janusza Stokłosy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji