Artykuły

Jajo nadzwyczajnej małości. Wyznania szczerego entuzjasty teatru

Po premierze wreszcie po jąłem: na ulotce reklamującej przedstawienie "Ptasie wesele" najradośniejsza jest informacja, że ptaki malowała pani Iwona Zuziak. To jest wieść szczęśliwa, bo zawsze miło wiedzieć, kto jest autorem tak cudnych malowideł, spod czyjego pędzla wyszły te olśniewające harmonią kolorów i kształtów ptasie portrety, pełne taktu, precyzji i delikatności. Gil, sikorka, sroka, gawron, wróbel, słowik, kukułka, jaskółka i co tam jeszcze chcecie. A wszystkie one jak żywe, i wszystko w nich takie jak w naturze. Dzioby, pazurki, skrzydła, szyje, pióra, oczy... Szkoda gadać, słowa raczej nie udźwigną tej maestrii, godnej dalekowschodnich malowideł na jedwabiu. Dzieła pani Zuziak są doprawdy piękne, ale najpiękniejsza w nich jest cisza. Chciałoby się rzec, że to świat pod egidą mądrego hasła: dzioby w kubeł! Tak, te ptaki nie skrzeczą, nie śpiewają, nade wszystko zaś - nie mówią...

Niestety, w życiu tak już bywa, że szczęścia nie chodzą parami. Radosna informacja z ulotki okazuje się zarazem informacją ponurą, albowiem wynika z niej również, że pani Zuziak, niestety, nie za wszystko tutaj odpowiada. Nie wszystkie ptaszki wyszły spod jej pędzla. Są, że tak powiem, dwie sikorki - pani Lucyna Mielczarek i pani Elwira Romańczuk - które samodzielnie się odmalowały i brawurowym tym gestem potwierdziły starą prawdę, że z postawą Zosi Samosi nie należy przesadzać. Obie aktorki nazywam sikorkami, gdyż grają one również role sikorek. Precyzyjnie mówiąc: pani Mielczarek gra wytrawną reporterkę radiową (tyczka mikrofonu w garści, słuchawki na uszach, magnetofon na szyi), pani Romańczuk zaś gra wytrawną omitolożkę (stare, wierne pionierki, plecak, lornetka na szyi). I teraz tak: niewiasty spotykają się na dachu, aby w cieniu starej, zardzewiałej anteny telewizyjnej, wcielając się w role najróżniejszych ptaków, przed sobą i nami odegrać długą, nikomu niepotrzebną opowieść ornitologiczną dokładnie o niczym. I gdybyż jeszcze umiały jako tako być, a to gilem, a to skowronkiem, a to sikorką bądź sową! Niestety, niewiastom kunsztu aktorskiego starcza tylko na role jakichś cudem zmartwychwstałych samic pterodaktyla. Smutne to, zwłaszcza w przedstawieniu dla dzieci. Kto uwierzy w takiego, dajmy na to, gila? Nie da się zagrać gila, grając cudem zmartwychwstałą pterodaktylicę, tak jak nie sposób udźwignąć roli Lady Makbet, gdy aktorkę stać co najwyżej na Starego Wiarusa. Jakby tego było mało, nasze sikorki epoki dinozaurów - mówią. Mówią dużo, mówią bez przerwy, mówią wręcz maniakalnie, zwłaszcza zaś - niewiedzą, co mówią. Ściśle dlatego stawiam teraz wiele kluczowych pytań, na które proszę nie odpowiadać. Dlaczego na dachu? Gila zgrilują, czy jak? O co chodzi z tym Drzewem Powitań i dlaczego Drzewo Powitań jest anteną telewizyjną? Skąd na dachu perski dywan? Jakie ma znaczenie Praptak? Dlaczego Sowa ma tylko jedno skrzydło? Jeśli wesele, to gdzie aprowizacja? Skoro są dwie cudem zmartwychwstałe pterodaktylicę, to dlaczego nie ma, dajmy na to, dojrzałej strusicy, która, że przypomnę "Miłość na Krymie" Sławomira Mrożka, mogłaby w finale znieść bardzo adekwatne jajo nadzwyczajnej małości? A w ogóle, to o co biega, drogie panie?

Przyjaciel, który zna literacki oryginał - "Ptasie wesele" Włodzimierza Dulemby - powiada, że to tekst pełen taktu, precyzji i delikatności. No i masz ci los! Pani Zuziak nie odpowiada, niestety, również za adaptację. Wracam do ulotki. Czytam, że przedstawienie miało być opowieścią "o spotkaniu z INNYM, potrzebie tolerancji i szacunku dla tradycji duchowych, konieczności stawiania sobie pytań o najistotniejsze wartości w życiu człowieka i społeczeństwa. W atrakcyjnej dla dzieci formie, posługując się elementami zabawy i dramy, artyści nawiązują kontakt z młodym widzem, rozwijają jego wrażliwość i wyobraźnię".

Przypominam sobie, jak nad sceną mętnie, niczym szare pierze nad rozprutą poduchą, wirowały strzępy literatury, przypominam to sobie - i nie wiem. Po raz kolejny nie wiem, czy finał spotkania dzieci z takim teatrem nie będzie kalką finału Mrożkowego opowiadania "Słoń". Nie mam pewności, czy płowe główki nie zaczną pić wódki, nie staną się chuliganami i nie przestaną w ogóle wierzyć w teatr. I o, gorzkości! - nie wiem, czy taki finał nie będzie ich jedyną nadzieją. Bo chyba lepiej, żeby twa pociecha nieuchronnie, ale za to długo, traciła wątrobę niż żeby na jakimś kolejnym edukacyjnym seansie Stowarzyszenia "Scena Moliere" nagle wyzionęła ducha.

Stowarzyszenie "Scena Moliere". Włodzimierz Dulemba "Ptasie wesele". Adaptacja i reżyseria Lucyna Mielczarek. Scenografia Jan Tomasz Oko. Ptaki malowała Iwona Zuziak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji