Artykuły

Uciekłem przed warunkami

- Naturą teatru jest, że operuje symbolem, uruchamia wyobraźnię. Nie przepadam za filmem w teatrze i odwrotnie. Moim zdaniem weryzm czy voyeuryzm w teatrze jest brakiem szacunku dla inteligencji widza - mówi ANDRZEJ ZIELIŃSKI, aktor Teatru współczesnego w Warszawie.

ALEKSANDRA REMBOWSKA Czy pracując nad rolą Fomy Fomicza w spektaklu "Wasza Ekscelencja", od początku zakładałeś tak radykalną aktorską metamorfozę?

ANDRZEJ ZIELIŃSKI Iza Cywińska chciała, by Foma był zupełnie "nie-Zieliński", by mnie zdecydowanie zmienić zewnętrznie. Peruka wykonana przez charakteryzatorkę Teatru Współczesnego spełniła wszystkie moje oczekiwania. Podczas pierwszej przymiarki, kiedy włożyłem perukę na głowę, wiedziałem już, że to jest to. Dzięki peruce postać ostatecznie "ułożyła się" we mnie. Zresztą zazwyczaj dobry kostium, jakiś charakterystyczny znak, bardzo pomagają aktorowi. Kiedy zobaczę się w kostiumie, wyobrażenie o postaci może się dopełnić, często wątpliwości się wyjaśniają. Wystarczy na przykład włożyć mundur, a już jesteś usztywniony, zaczynasz chodzić inaczej. Za fizycznością często podąża psychika. Fizyczność postaci jest dla mnie bardzo ważna. Mam jednak często problem z przyklejeniem czegokolwiek do twarzy. To rodzaj fobii. Twarz mam ruchliwą, a przyklejone wąsy czy broda ją unieruchamiają. Trzeba je co chwila poprawiać, przyklejać na nowo. Koszmar. Nie tak dawno, jakiś czas po zakończeniu zdjęć do spektaklu Teatru Telewizji w reżyserii Tomka Wiszniewskiego, gdzie właśnie miałem przyklejone wąsy, budziłem się w nocy i zrywałem nerwowo to, czego już dawno na twarzy nie miałem.

Ale charakteryzacja Fomy, peruka z glacanem, nie uwierała mnie. Zresztą nie ma tu poza ową peruką żadnego specjalnego makijażu. Trochę cienia pod oczami. Trzeba tylko wyrównać kolor między skórą a glacanem.

REMBOWSKA Ten rodzaj aktorskiej metamorfozy, z którą mamy do czynienia w przypadku Fomy, należy dziś raczej do rzadkości.

JANUSZ MAJCHEREK Jeszcze chyba tylko Zbigniew Zapasiewicz sięga do podobnych środków... Obserwujemy odwrót od aktorstwa transformacyjnego.

ZIELIŃSKI Może i tak. Zresztą kiedy w teatrach wystawia się dziś przede wszystkim sztuki współczesne albo uwspółcześnioną klasykę, trudno oczekiwać od aktorów, by dorabiali sobie łysinę lub doklejali wąsy. Wielu, jeśli nie większość, reżyserów teatralnych i filmowych obsadza aktorów "po warunkach" zewnętrznych, jako tak zwane typy, a co gorsza, często również biorąc za klucz "prywatną" psychikę aktora. To jest moim zdaniem duży błąd, bo ludzie (w tym aktorzy) raczej skrywają swoje naturalne predyspozycje psychiczne - to naturalny odruch. Nie oceniam tego, ale takie zasady zabijają, jak to nazwałeś, aktorstwo transformacyjne.

Dla mnie charakteryzacja Fomy była czymś oczywistym. Gdybym wyszedł tak po prostu, dopiero byłbym śmieszny. Swoją drogą, do tej pory nigdy nie czułem się tak zmieniony. Wiem od ludzi, którzy nie kupili programu do przedstawienia, że przez dłuższy czas nie mogli mnie rozpoznać.

MAJCHEREK Przedstawienie we Współczesnym jest mocno sformalizowane. W konsekwencji także i Twoja rola wydaje się sformalizowana...

ZIELIŃSKI Tak, Foma występuje przecież w określonej roli przed innymi bohaterami. Coś udaje, coś przedstawia. To się tłumaczy w rysunku postaci - w jej wystudiowanym geście, postawie, kroku, sposobie mówienia, fest to rygor prowadzonej gry, który wymuszają okoliczności.

Styl reżyserii Izy Cywińskiej polega między innymi na operowaniu mocnym znakiem teatralnym. To może się podobać lub nie. Mnie to odpowiada i myślę, że Foma znalazł w tym świecie swoje miejsce.

MAJCHEREK Czy z rolą Fomy wiązało się jakieś nowe zadanie aktorskie, czy była ona tylko ogniwem w ciągu innych Twoich ról?

ZIELIŃSKI Chyba nie, choć może zabrzmi to nieskromnie. Podszedłem do tej roli jak do każdej innej. Dużo czasu spędziliśmy nad adaptacją. Trochę zmian wprowadziliśmy w stosunku do opowiadania Dostojewskiego. Chyba trochę za szybko weszliśmy na scenę i potem musieliśmy znów wrócić do intelektualnych rozmów i rozstrzygnięć dotyczących wnętrza, myślenia postaci. Etap peruki i kostiumu to okres ostatnich dwóch, trzech tygodni przed premierą. Choć na dopasowanie kostiumu pozornie nie zostaje zbyt wiele czasu, to jednak przecież nie kostium tu jest najważniejszy. Umiem szybko się do niego dostosować, a on jeszcze zdąży mnie zainspirować, pobudzić wyobraźnię. Dzisiaj młodzi aktorzy, zaraz po szkole, myślą o zewnętrznych cechach swoich postaci: o tym, czy ma ona kuleć, czy ma czkawkę, a może krzywą gębę. Gdy tak naprawdę wszystko zaczyna się od pytania: co?, a nie: jak? Włożenie butów czy płaszcza nic nie da, jeśli nie będziesz wiedział, w jakiej sprawie się wypowiadasz. Potrzebna jest charakteryzacja wewnętrzna, a dopiero później zewnętrzna. Kolejność musi być zachowana.

Od pierwszego roku Szkoły Teatralnej w Krakowie grałem postacie charakterystyczne. Dostałem nagrodę za Tobiasza Czkawkę, którego zagrałem w dyplomie. Potem wszystko, co robiłem, było tworzone, może trochę nieświadomie, wbrew warunkom. Chciałem przed nimi uciec. Gdy masz metr osiemdziesiąt parę wzrostu, jesteś szczupły, nie kulejesz, to w kółko grasz Wacławów i innych podobnych amantów. Chyba że trafisz na kogoś, kto zobaczy w tobie inne możliwości.

Ale tak naprawdę to wbrew warunkom zagrałem dopiero rolę Lilka we "Wniebowstąpieniu" Konwickiego w reżyserii Macieja Englerta. Od paru sezonów, będąc w Teatrze Współczesnym, dostaję role, jakie tylko można sobie wymarzyć - skrajnie różne. Na marginesie tylko powiem, że w teatrze, wbrew niektórym opiniom, musi panować rozmaitość repertuarowa. O tym często się zapomina. Chcąc utrzymać widza w teatrze, dyrektor musi zapewnić różny repertuar. Muszą znaleźć się w nim rzeczy prostsze po to, by później widz, trochę z rozpędu, przyszedł na coś bardziej skomplikowanego i się nie przestraszył. Widza trzeba sobie wychować i przygotować do odbioru bardziej ambitnych sztuk. W przeciwnym razie w teatrze może powiać pustką. Z tego, co wiem, dzieje się tak dzisiaj w wielu teatrach.

REMBOWSKA Przedstawienie Izabelli Cywińskiej "Wasza Ekscelencja" ma niewątpliwie wymowę polityczną. Z Twoich wypowiedzi cytowanych w innych wywiadach wynika, że teatr polityczny raczej Cię nie interesuje...

ZIELIŃSKI Czy tego chcemy czy nie, tekst Dostojewskiego jest polityczny. Jego wymowa zależy też oczywiście od tego, w jakim czasie i rzeczywistości zostanie zrealizowany. Uważam, że świetnie się złożyło, iż nasze przedstawienie trafiło do repertuaru właśnie w takiej, a nie innej sytuacji polityczno-społecznej i że jest czytane. To strzał w dziesiątkę. Nie machamy flagą, a jednak wszystko jest jasne.

Nie interesuje mnie natomiast kabaret polityczny. Widzowie są w moim przekonaniu na tyle inteligentni, że nie trzeba im teatru, w którym w skali jeden do jednego będzie się mówić o tym, co za oknem. Rozumiem, że teatr ma być aktualny i nawiązywać do rzeczywistości, ale nie dosłownie. Naturą teatru jest, że operuje symbolem, uruchamia wyobraźnię. Nie przepadam za filmem w teatrze i odwrotnie. Moim zdaniem weryzm czy voyeuryzm w teatrze jest brakiem szacunku dla inteligencji widza.

Do Teatru Współczesnego przychodzą wnikliwe, interesujące recenzje od przygodnych widzów. Niekoniecznie pochwalne, za to głęboko analityczne, przemyślane, świadczące o wrażliwości i otwartości widzów.

MAJCHEREK Chcieliśmy Cię zapytać o kolejne etapy Twojej aktorskiej drogi. Nie zawsze było tak dobrze, jak dziś...

ZIELIŃSKI Teatr nie interesował mnie od początku. Nie wiedziałem, co robić w życiu i nawet w pewnym momencie złożyłem papiery do szkoły oficerskiej, chcąc się uniezależnić od rodziny. Ktoś mi powiedział o Szkole Teatralnej w Krakowie. Z Tarnowa pojechałem tam, by dowiedzieć się, o co w tej szkole właściwie chodzi. Spotkałem przypadkowo Jerzego Swięcha, który namówił mnie, żebym zdawał, choćby tylko na próbę, by przekonać się, jak wyglądają egzaminy, czego się spodziewać. Gdy za pierwszym razem się nie dostałem, zaangażowałem się jako maszynista do teatru w Tarnowie, gdzie też zagrałem kozę w "Pastorałce". W następnym roku dostałem się do PWST, już ze świadomością, że na pewno chcę tam studiować. Kolejny etap to uciekanie przed szkołą, w której było i chyba nadal jest, w moim przekonaniu, za dużo zajęć. Człowiek, zamknięty dzień i noc w murach szkoły, nie ma szansy na rozwój w innych miejscach, na spotkania, poznawanie innych ludzi. A przecież bez tego nie da się uprawiać zawodu aktora. A więc uciekałem z zajęć, na przykład do kina...

Po szkole zaangażowałem się na dwa lata do Teatru im. Juliusza Słowackiego. Pamiętam, gdy jako Wysocki w "Nocy Listopadowej", w mundurze typu new romantic, wyskakiwałem z szablą, rano, na dużą, pustą scenę teatru, gdzie na widowni niespełna trzy rzędy zajmowali jacyś znudzeni licealiści. A ja krzyczałem do nich: "Hej, bracia, dzieci, żołnierze, za broń, za broń, za broń...". Czułem niestety, że to wszystko nie ma za bardzo sensu...

Początkowo chciałem zostać w Krakowie, jednak po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że nie wytrzymam tu z moim temperamentem. Trudno było mi się odnaleźć w tym spowolnionym życiu miasta, w tym splinie, nastroju pełnym melancholii. Trafiłem do wojska. Nie od razu po szkole, bo się broniłem. Grałem w serialu "Dorastanie", nie chciałem też tracić innych propozycji, które dostawałem. To były dwa roczniki, które akurat w tamtym czasie trafiły do wojska. Potem ustrój się zmienił i już nie brano. O moim pokoleniu mówiło się, że jest stracone. Stan wojenny, bezczynność, wojsko - to było udziałem moim i wielu moich kolegów.

Potem przyjechałem do Warszawy. Chciałem się zaangażować, ale nie miałem w sobie przebojowości. W Warszawie znałem tylko Artura Barcisia i Tomka Dedka. Zadzwoniłem do Artura, żeby się dowiedzieć, czy jest jakaś szansa na angaż do Teatru Ateneum. Artur najpierw powiedział, że nie ma miejsca, ale potem zadzwonił jeszcze raz i w końcu umówiłem się na rozmowę do dyrektora Warmińskiego. Dyrektor zapytał mnie, czy śpiewam, a ja przecież nienawidzę śpiewać, więc szczerze wyznałem, że nie bardzo. Mimo wszystko już po siedmiu minutach rozmowy byłem przyjęty.

Etap w Teatrze Ateneum trwał długo i był dosyć trudny. Grałem parę niedużych rólek. Potem do Ateneum przyszła Agnieszka Glińska z "Korowodem" Schnitzlera i "Opowieściami lasku wiedeńskiego" Horvatha, w których zagrałem większe role. Kiiedy robiła "Bambini di Praga" we Współczesnym, także zaproponowała mi rolę. Już wcześniej nosiłem się z myślą, żeby coś w swoim życiu zmienić, ale zmiany jakoś ciężko mi przychodzą. Kiedy więc przyszedłem na rozmowę do Macieja Englerta, z radością przyjąłem od niego propozycję etatu i planów repertuarowych związanych ze mną. Te plany spełniły się w dwustu procentach. Dziś patrzę na przeszłość spokojnie, z dystansem. Mogę sobie na to pozwolić, gdyż po pierwsze czuję się spełniony jako aktor, a po drugie mam się z czego utrzymać. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy recenzenci teatralni, przeciwni angażowaniu się aktorów do seriali i reklam, aktor nie żywi się trawą. W tym miejscu przypomina mi się wywiad z Michaelem Caine'em, aktorem, który zapytany o role w świetnych i kiepskich filmach odpowiedział, że on po prostu kocha sztukę. Zaintrygowany dziennikarz, nie widząc związku między pytaniem a odpowiedzią artysty, dalej drążył. Aktor zaś wskazał na wiszące na ścianie obrazy: "Widzisz tego Picassa - to jest jeden gówniany film, widzisz tego Gauguina - to jest drugi gówniany film...".

Uważam, że nie można gardzić widzami. Każda widownia jest dobra. Nie ma widowni lepszej czy gorszej. Aktor nie powinien zamykać się w jednym kręgu.

Ostatnio największą przyjemność sprawiła mi wypowiedź jednego z krytyków, który określił rolę Fomy mianem szczęśliwego etapu w karierze długodystansowca. Tak, rzeczywiście osiągnięcie jednego spektakularnego efektu może nie jest proste, ale też nie jest bardzo trudne. Natomiast działania prowadzone metodą małych kroczków przynoszą zdecydowanie większą satysfakcję.

REMBOWSKA A Twoje autorytety?

ZIELIŃSKI Miałem w swoim życiu parę spotkań, które zaważyły na owym biegu na długi dystans. Przez lata obserwowałem z kulis wchodzącego na scenę Jurka Kamasa - wszystko miał dopracowane, najmniejszy ruch. W Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie spotkałem Jurka Przystupę - maszynistę, dziś kierownika technicznego tego teatru. Imponował mi wszystkim: posturą, zdecydowaniem. Kiedy zdałem do Szkoły Teatralnej, dostałem od niego w prezencie "Podróże Guliwera" Jonathana Swifta. To było coś!

W Krakowie nie mogłem oderwać oczu od Jerzego Treli, Krzysztofa Globisza,)ana Frycza. Długo czułem się niedojrzały. Dzięki tamtym ludziom otworzyła mi się głowa na wiele rzeczy. Dziś są moimi kolegami i każde spotkanie z nimi na scenie sprawia mi dziką przyjemność.

Myślę, że dobrze jest mieć autorytety, choć jednocześnie trzeba uważać, by nie stracić pewności siebie, zaufania do własnego zdania. W końcu chyba jednak nabrałem pewności do własnych racji. Spełniły się moje tęsknoty, marzenia...

Na zdjęciu: Andrzej Zieliński z Wojciechem Pszoniakiem w spektaklu "Wasza Ekscelencja" w Teatrze Współczesnym w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji