Artykuły

Śmierć na wideo

CZY WYSTAWIENIE "Młodej śmierci" w teatrze jest przejawem odwagi ze strony tego teatru? Cóż, teatralny debiut reportera, Grze­gorza Nawrockiego, może na sce­nie szokować. Właściwie powinien, to jego cel. Ale relacje ze zbrodni popełnionych przez nastolatków, opisane tu językiem wulgarnym, bo codziennym, nie wywołują oczysz­czającego, rozświetlającego od we­wnątrz, szoku. Raczej zrozumie­nie: bo świat spektaklu jest światem ulicy; a że i na scenę się dostał? Widać tak ma być. Inni widzowie, oczekujący od teatru ochrony przed światem ulicy, też nie szokiem re­agują, a niesmakiem, niechęcią. No i z brutalnego katharsis zosta­je mało. Trochę bezradności, zdzi­wienia i chichotu, gdy drastyczność scen przekracza granice odporno­ści.

Czyli pomyłka? Bo teatr nie po­winien zastępować gazet, telewizji i pedagogów? Ba, ale jeśli to wła­śnie on miałby szansę opowie­ściom okrutnym jak życie dać wy­miar żywych bolesnych pytań? Jeśli szkoła, media, rodzice nie potrafią ich zadać, może uda się coś o powszednim horrorze powiedzieć ze sceny? Sądzę, że to były powody inscenizacji tej sztuki. A jakie były sceniczne skutki tej decyzji?

"Młoda śmierć", czego autor nie kryje (patrz: podtytuł sztuki), nie jest kreacją, nie buduje metafor. To trzy znane z prasy "zapisy zbrodni". Ojcobójstwo, powieszenie dziew­czyny przez chłopaka i zatłucze­nie młotkiem matki kolegi. Lecz sceniczny dramat, choćby autor nie wiem jak się zastrzegał, zawsze będzie sztuką. A sztuka domaga się, żeby znaczyć głębiej, aby zna­leźć dla niej artystyczny wyraz. Augustynowicz próbowała tę sprzecz­ność pogodzić. Ale na chłodny reportaż miała tworzywa za wiele. Na teatr zaś - zbyt mało.

Chociaż znalazła do "Młodej śmierci" klucz, łączący sztukę z ży­ciem, ekwiwalent dla opisanej rze­czywistości - technikę wideo. Na tzw. tylnej projekcji, na ekranie w głębi pustej, czarnej sceny, cały czas mi­gocze obraz tego świata ruchomych obrazów: kina, wideoklipu, telewi­zora. To jest świat młodych. Ich es­tetyka, język. Ale rzecz w tym, iż używanie go prowadzić może i pro­wadzi tu w pułapkę: zło zyskuje dla siebie oryginalne szaty. Ma styl. Jest czymś. Własnym. Ciekawym. I kiedy na ekranie zjawia się mroczny raper (Konrad Pawicki), jego rytmiczne songi-komentarze zyskują niepoko­jącą urodę. Są bliskie wrażliwości młodego widza. Nie zmieni tego fakt, iż ociekają krwią i plugawym słow­nictwem. Ba, to właśnie stanowi ich walor, styl.

A przecież "Młoda śmierć" jest sztuką o tym, że dzisiejsze zło jest żadne, potworne właśnie przez nijakość, brak motywów, brak stylu. Ślepe i nieświadome siebie. Bo wy­rosłe z... No, właśnie z czego? Ze świata bez wartości? Tak. Ale co to znaczy? Sztuka Nawrockiego nie próbuje na to odpowiedzieć. Nie mu­si? Niby nie. Ale powinna próbować pytać. Nie pyta. Nie ma tez żadnego azylu, dla tych, którzy przed nią sta­ną. Taki zamiar? Zapewne. Ale taka bezwzględność nie znajduje wy­starczających argumentów na sce­nie. Ot, po prostu: scena się przed nią broni. Pustką o pustce mówić nie chce. No i założenie, którego so­cjologiczny aspekt jest czytelny - młodzież zostawiona sama sobie, przerażająco samotna w świecie wartości, których nie akceptuje, któ­re postrzega jako fałszywe - wy­myka się teatrowi. W swoje przeci­wieństwo zmienia. W ilustrację. A czasami w ilustrację jakby i dla efektu. Bo technika wideo, ten fil­mowy plan, zaczyna się momenta­mi podobać swoim twórcom, pano­szy stylistycznie. Sama dla siebie staje się wartością. Prawda, że w teatrze pomysł to interesujący. Da­jący możliwości sporo. Aktorzy pro­wadzą dialogi z tymi na ekranie, a oni stają się monstrualnie wielcy, rysy ich twarzy wykrzywiają się de­monicznie. Albo sceny zbrodni - tak trudne do pokazania wprost - zręcz­nie są przenoszone na drugi plan, tyle że stają się wtedy pełne filmo­wej ekspresji i przepojone estetyką koszmaru.

Augustynowicz zresztą nie ko­rzysta z ekranu konsekwentnie: raz jest on tylko zgrabnym zabiegiem formalnym, dodaje scenie głębi i czyni możliwym szybką zmianę miej­sca akcji, innym razem pełni rolę arcykomentarza, gry w głębie psy­chologiczne. Kusząc możliwościami inscenizacyjnymi prowadzi też często w fałszywym kierunku. W pierw­szej części np. ("Młoteczek do czaszeczki") na chłopca (Paweł Niczewski) odwiedzającego matkę kolegi (Joanna Matuszak) czeka nie samotna kobieta, a ekranowy wamp wielkości smoka, agresywny seksu­alnie, oblizujący ogromne usta. Chło­piec, który w tekście sztuki zabija tę kobietę dlatego, bo go "lubiła" - a więc ze strachu przed miłością, z lęku przed pustką samotności - jawi się tutaj jako otumianiony swą wła­sną, wybujałą erotyzmem wyobraź­nią. A to sprzeczne z założeniami sztuki i spektaklu.

"Młoda śmierć" powinna obudzić kontrowersje. Oby. Bo to będzie zna­czyło dyskusję. Być może o meri­tum sprawy, a nie o brzydkich sło­wach na scenie. Wtedy, może, spełni swój cel. Bo spektakl to zrobiony, na ogół, ze świadomością celu i gra­ny tak, by nie było tej gry widać (mło­dzi aktorzy są naturalni i sprawdza­ją się w tej konwencji). Zbyt się jednak plącze pomiędzy stylistyką ostrego reportażu, a poszukiwaniem rozwiązań formalnych. Przez co za­pomina, jak sądzę, o widzu. Zde­rzonym z zimnym światem zła, ze zbrodnią bez przyczyny, a pozba­wionym choćby nikłego światełka, które jeśliby mu nawet wyjść z tego mroku nie pomogło, to chociaż da­łoby znak, że jest. Gdzieś, daleko, ale jest. Jeśli jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji