bajka (frag.)
Bajka Pokolenia Porno - takie skojarzenia miałem, oglądając sztukę "Made in Poland", napisaną i wyreżyserowaną przez Przemysława Wojcieszka w legnickim Teatrze im. Modrzejewskiej. Odniosła ona niekwestionowane zwycięstwo podczas "Interpretacji". Wojcieszek otrzymał Laur Konrada - głosowało na niego aż czterech z sześciu jurorów (Maciej Englert, Grzegorz Jarzyna, Władysław Kowalski i Wojciech Marczewski). Prócz tego przyznano mu nagrodę dziennikarzy. Akcja dramatu dzieje się - niejako zgodnie z tendencjami wyartykułowanymi w antologii Pokolenie Porno - w trudnym środowisku, w tym przypadku na blokowisku. Wiele elementów wydaje się żywcem przejętych z rejonów, do których przyzwyczaił nas hasłowo pojmowany "nowy brutalizm". Są więc narkotyki, przemoc, rozpad rodziny, pijaństwo, rynsztokowe słownictwo, no i nie dające się zracjonalizować "ogólne wkurwienie" głównego bohatera - Bogusia (Eryk Lubos). Tyle że dramat Wojcieszka w przedziwny sposób - trudno to nazwać inaczej - robi fikołka. Bo, gdy patrzymy na perypetie Bogusia, nie tylko czujemy, że uwierają nas trudne problemy współczesności, ale też pogodnie się uśmiechamy. Okazuje się, że nawet mimo "brutalistycznych" okoliczności można się szczęśliwie zakochać, można rozmawiać o Bogu i ludziach (poważnie, choć rozmowy te bywają niezwykle śmieszne). Zaś "wkurwienie" jest raczej wyrazem bezradności wrażliwego, chcącego naprawić świat, młodego człowieka. Na dodatek wszystko kończy się dobrze (choć racjonalnie rzecz biorąc, nie powinno - ale takie są prawa bajki).
"Madein Poland" było grane nie w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego, lecz w pomieszczeniach Szybu Wilson w pobliżu Nikiszowca (robotniczego osiedla, zbudowanego jako całościowe założenie urbanistyczne obok Kopalni Wieczorek w latach 1904-06). W Legnicy spektakl grany jest na blokowisku, w dzielnicy Piekary. Z założenia jest to więc przedstawienie, mające wpisywać się w przestrzeń i w środowisko, z którego wywodzą się bohaterowie dramatu.
Widzowie czekają na rozpoczęcie przedstawienia przed salą. Nagle zbliża się chłopak, podpala kubeł ze śmieciami, prowokuje i kłóci się z mieszkańcami (w tym przypadku "familoka" a nie, jak w Legnicy - bloku), którzy wyglądają z okien. Wreszcie zaczyna demolować samochody - rozbijając szyby i karoserie. Krzyczy, że oto rozpoczyna rewolucję. Na czole wytatuował sobie napis "Fuck off". Ta demonstracja frustracji pozostałaby tylko potwierdzeniem stereotypu, że młodzież z marginesu realizuje się jedynie w destrukcji, gdyby nie to, że z biegiem akcji (dalsza część spektaklu rozgrywa się już w sali) Boguś okazuje się fajnym, wrażliwym chłopakiem, pełnym pasji i sprzeczności. Kocha swoją matkę, zakochał się też od pierwszego wejrzenia w dziewczynie z osiedla. Trzeba jeszcze dodać, że do niedawna był ministrantem. Teraz szuka mistrza - dyskusja między księdzem i wyrzuconym ze szkoły nauczycielem polskiego (alkoholikiem) staje się swoistym starciem o wybór drogi dla Bogusia.
Jednoosobowa rewolucja, skierowana przeciw wszystkiemu i wszystkim, kończy się sporymi problemami. Boguś zniszczył samochód, który przejęło od dłużnika troje bezwzględnych windykatorów. Jeśli nie zwróci w ciągu doby niewyobrażalnie wysokiej kwoty, windykatorzy go zabiją (wygląda na to, że mówią serio). Boguś próbuje handlować narkotykami - ale nie przynosi to spodziewanych dochodów, bo chyba Boguś niezbyt do tego się nadaje. Za zdobyte przez matkę niewielkie pieniądze (które nie pokryłyby nawet drobnej części "długu") kupuje sukienkę dziewczynie, w której się zakochał - pierwsza miłość jest przecież najważniejsza. I tak wszystko się przeplata, i dobre i złe.
Boguś budzi sympatię, choć na pewno aniołem nie jest. Ale przecież taka niekonsekwencja i, wydawałoby się, wykluczające się czyny, są jednak dosyć powszechne. W grze aktorów także - jak i w tej sztuce - mieszają się sprzeczne komunikaty: umowność obok cielesnej dosad ności, pusta scena i prawdziwe samochody.
Ciekawe jest w "Madein Poland" aktorstwo - cały zespół pracuje na wspólny sukces. Na prawie pustej scenie każdy fałsz byłby natychmiast dostrzeżony. Gra wymaga więc od aktorów pełnej determinacji: niektóre sceny przedstawiane są bardzo dosadnie - gdy Boguś jest bity i kopany, czy gdy wyrzucają z wózka inwalidę, nie czuje się w tym umowności.
Pisałem, że to bajka, gdyż spiętrzenie nieprawdopodobieństw, zwłaszcza na końcu spektaklu, jest ogromne (windykatorzy nagle odjeżdżają, pojawia się Monika, Boguś oświadcza się jej w obecności księdza i nauczyciela, na następny dzień wyznaczono ślub). Autor i reżyser jest jednak tego świadomy. Bajki są potrzebne. Wojcieszek bardzo wyraźnie wskazał na zagubienie bohatera, ale i na poszukiwanie sensu i celu życia. Na poszukiwanie miłości i możliwość budowania szczęścia nawet w kalekich czasach i kalekim społeczeństwie. Wojcieszek powiedział podczas spotkania po spektaklu, że kończący przedstawienie ślub jest swoistą nagrodą dla Bogusia. Pomyślałem: "czemu nie, życie też czasem niespodziewanie nagradza".