Artykuły

Sny w Warszawie, czyli Romeo i Julia

Osoby: Romeo - Krzysztof Rymszewicz z Człopy, Julia - Zosia Nowakowska z Kościana. Recz dzieje się w Warszawie, w teatrze Studio Buffo.

PROLOG

Przed dwoma tygodniami w teatrze Studio Buffo odbyła się premiera najnowszego musicalu w reżyserii Janusza Józefowicza, z muzyką Janusza Stokłosy - "Romeo i Julia, czyli sny w Weronie". To uwspółcześniona wersja nieśmiertelnej tragedii Williama Szekspira. Role umierających z miłości kochanków zagrali: 16-letnia Zosia Nowakowska z Kościana i 17-letni Krzysztof Rymszewicz z Człopy (koło Piły). Do musicalu trafili z castingu, który odbył się pod koniec czerwca w Poznaniu. Zostali wybrani z ponad trzech tysięcy młodych ludzi.

Jacy są Krzysztof i Zosia?

AKT PIERWSZY

Wchodzi Krzysztof. Szczupły, niewysoki blondyn. Włosy postawione na żel. Ubrany w bluzę od dresu. Z nieco nieśmiałym i ujmującym uśmiechem. Niebieskooki. Patrzy i słucha uważnie.

Krzysztof (głosem, w którym można się zakochać): Zosia zaraz przyjdzie. Kończy jeszcze pisać test.

Jaki test?

- Psychologiczny. Sprawdzają, czy jesteśmy zdolni do pracy i takie tam...

Czyli testują nie tylko głosy?

- No tak, w tym tygodniu mieliśmy też badania, ja m.in. EKG, żeby sprawdzić, czy w spektaklu mogę skakać z wysokości. A Julię testowano, czy nie mają lęku wysokości i mogą się wychylać w scenie balkonowej.

Ile jest Julii?

- Cztery, do kilku obsad. A Romeo jest jeszcze jeden. O, siedzi tam, razem z Benwolio [postać dramatu - przyp. red.].

Wskazuje nastolatków konsumujących obiad w restauracji Studio Buffo.

Wasze życie zmieniło się całkowicie?

- Trochę za szybko się to wszystko dzieje...

Wbiega Zosia. Wiotka, delikatna, energiczna. Bluzka w paski, spodnie bojówki. Roześmiana. Spontaniczna.

Zosia: Za szybko? Nie... Jest fajnie. Pewnie, że tęskni się za bliskimi, bo mieszkamy teraz sami, zmieniła się szkoła, znajomi, wszystko. Ale tu jest tak ciekawie, tyle się dzieje, takie są różnorodne dni!

Na początku był casting. Zgłosiliście się, bo...

Krzysztof: Do mnie zadzwoniła nauczycielka z podstawówki i powiedziała, że muszę pojechać. Wcześniej słyszałem o tych castingach, ale nie zamierzałem podchodzić, bo byłem przekonany, że nie mam szans.

Dlaczego? Masz przecież świetny głos.

Krzysztof: Pewnie nie dość wierzyłem w siebie...

Zosia: Ja dostałam się rzutem na taśmę, bo skończyły się już castingi na Julię i był tylko jeszcze jeden w Poznaniu, ale na Romea! Moja pani od śpiewu powiedziała: "Jedź. Zadzwoń do Buffo, zapytaj, czy można, i jedź". W Buffo powiedzieli, że mogę przyjechać i że nie mają jeszcze wybranej Julii. Byłam sama wśród kandydatów na Romea.

Kiedy dowiedzieliście się, że Was wybrano?

Zosia: Jakoś po tygodniu. Byliśmy akurat z Krzysiem na tym samym konkursie piosenki w Chodzieży i oboje dostaliśmy telefon...

Krzysztof:... że mamy się pakować, bo za dwa dni zaczynają się warsztaty. Zażartowaliśmy sobie wtedy w Chodzieży, że jeszcze zagramy razem premierę.

Zosia: A ja na początku płakałam i nie chciałam jechać do Warszawy. Strasznie się bałam przeprowadzki do dużego miasta. I byłam zła na rodziców, bo to oni mnie na ten casting zawieźli.

AKT DRUGI

W tle pojawia się sceneria Ojcówka pod Warszawą, gdzie przez cały lipiec i sierpień blisko 60 kandydatów na Romea i Julię szkolilo się na warsztatach i przechodziło przez kolejne sita eliminacji

Czuliście od razu, że się spodobaliście?

Krzysztof: Nie. Nawet gdy pojechałem na warsztaty, to z myślą, że pewnie odpadnę w następnych selekcjach. Podejrzewam, że nawet miałem odpaść, ale pracowałem tam ciężko i sporo błędów udało mi się poprawić.

Jak wyglądały te "selekcje"?

- Józefowicz słuchał, jak śpiewamy. Opowiadaliśmy o sobie. I co jakiś czas odjeżdżały kolejne osoby. Trochę jak w "Big Brother".

Była ostra rywalizacja?

Zosia: Była. Różnie to wyglądało, czasem nieprzyjemnie, gdy niektórzy cieszyli się, że komuś się nie udaje. Albo że ktoś wpadł na czymś, za co można było wylecieć z warsztatów.

A za co można było wylecieć?

Krzysztof: Np. za picie alkoholu...

Zosia: Ojcówek to była taka szkoła przetrwania. Mieszkaliśmy na odludziu, dookoła był las, do sklepu 4 kilometry. Nie było można robić nic innego, tylko pracować. Było ciężko. Ale i fajnie, bo ostatecznie wszyscy się bardzo zżyli.

Krzysztof: Wydaje mi się, że w Ojcówku pan Józefowicz wymagał od nas zbyt wiele. Jakby chciał sprawdzić, na ile jesteśmy odporni.

Zosia: Trudne były zadania aktorskie, bo nie mieliśmy o nich pojęcia. Ciężko było np. płakać na zawołanie. Ale myślę, że Józefowicz chciał nas maksymalnie otworzyć i sprawdzić nasz charakter, czy potem damy radę, bo to jest jednak stresująca praca. Jeden chłopak sam zrezygnował, bo nie mógł wytrzymać napięcia. Ale wszyscy mieli chyba w Ojcówku takie chwile załamania.

AKT TRZECI

Z Ojcówka akcja przenosi się znów do Warszawy. Nad głowami zaczyna się unosić duch premiery. Zostały ostatecznie cztery Julie i dwóch Romeów. Jeśli powiecie, że nie rywalizujecie ze sobą o miejsce w pierwszej obsadzie, to nie uwierzę.

Zosia: Wiadomo, że rywalizacja jest, ale moim zdaniem teraz te relacje między nami są bardzo pozytywne, zdrowe. No, chyba że o czymś nie wiem (śmieje się).

Zosiu, a kiedy dowiedziałaś się, że to Ty zagrasz premierę?

- O godz. 23 poprzedniego dnia. Pierwszą przedpremierę grała Marta Moszczyńska, drugą ja. Po tej drugiej Józefowicz kazał nam zaśpiewać jeszcze po jednej piosence. Przerwał mi po trzech wersach i powiedział: "Zosia i Krzyś jutro grają, dziękuję".

Co czułaś?

- Cieszyłam się, ale miałam też obawy, bo to było jednak wszystko dla nas bardzo świeże. Próby trwały zaledwie dwa tygodnie! Nawet dla profesjonalnych aktorów to była jakaś trudność, a dla nas, amatorów, to wydawało się momentami niemożliwe. Szalone!

Ale udało się. Recenzje były dobre. Mieliście tremę?

Zosia: Józefowicz kiedyś powiedział: "Dla tych młodych ludzi próby są takim stresem, że występ jest już relaksem". I coś w tym jest.

Próby są rzeczywiście tak ciężkie?

- Kiedyś, gdy miałam pretensje do mojej pani od śpiewu, że jest za ostra, to mówiła mi: "Jakbyś do Józefowicza trafiła, to dopiero zobaczyłabyś, co to znaczy ostry nauczyciel". Ale podobno Józefowicz łagodnieje z wiekiem. I to chyba prawda, bo na mnie nakrzyczał tylko raz. Jest bardzo wymagający, ale myślę, że to dla nas tylko dobrze. Józefowicz to w ogóle niezwykła osoba.

Krzysztof: Ma sto pomysłów na sekundę.

Zosia: I ma takie przyciąganie, taką energię w sobie. Gdy coś nam pokazuje, angażuje się w to maksymalnie i zaraża emocjami.

AKT CZWARTY

Która scena jest najtrudniejsza?

Krzysztof: Chyba zakochania...

Jak ona wygląda w musicalu?

Zosia: Jest po balu. A my stoimy i rozmawiamy w deszczu. I to jest taka rozmowa, która właściwie nie jest rozmową, ale próbą porozumienia się.

Krzysztof: Tak, takie oszołomienie, nie wiemy, co się z nami dzieje. Gdy mówię: "A więc Julię... kocham?", to z takim znakiem zapytania, bo czuję, że rodzi się coś niepojętego. I to jest trudno zagrać.

Zosia: Chyba najtrudniej zagrać miłość.

Pewnie powiecie, że nic mi do tego. Ale zapytam: byliście już zakochani?

Oboje uśmiechają się

Zosia: Tak...

Krzysztof: Ja powiedziałbym: zauroczenie...

To aktualny stan?

Zosia, śmieje się i krzyżuje palce na znak, że więcej nie powie. A Krzysztof potakuje.

Nie "grozi" Wam, że grając zakochanych - zakochacie się w sobie?

Znów uśmiechy i półsłówka, które trudno zinterpretować...

Krzysztof: Powiem tyle, że najlepiej mi się gra z Zosią. Gdy ona śpiewa albo gra, to napędza mnie energią.

AKT PIĄTY

Warszawa. Zosia i Krzyś przeprowadzili się do stolicy na początku września. Mieszkają - wraz z innymi nastolatkami zaangażowanymi do musicalu - w samodzielnych mieszkaniach, po trzy, cztery osoby. Przenieśli się do warszawskich szkół.

Jak Wam się żyje w Warszawie?

Krzysztof: Na początku poruszaliśmy się jedną ulicą, żeby tylko trafić do teatru. Teraz orientujemy się lepiej. Ale Warszawa jest takim bardzo szalonym miastem. Wszystko tu robi się w pośpiechu, ci ludzie ciągle gdzieś gonią. Ja nie byłem przyzwyczajony wcześniej do takiego życia.

Zosia: Przechodzimy tu przyspieszony kurs dojrzewania. Żyjemy samodzielnie, bez rodziców. Moja mama nie może się przyzwyczaić, że mnie nie ma w domu, dzwoni do mnie codziennie, tęskni, denerwuje się, gdzie chodzę, muszę jej wszystko opowiadać.

Jak godzicie teatr ze szkołą?

Zosia: Jest ciężko. Przed premierą nie byliśmy w szkole prawie przez miesiąc i teraz musimy nadrobić zaległości.

Myślicie o tym, jak to wszystko potoczy się dalej?

Krzysztof: Na razie występy i trasy są zaplanowane do grudnia przyszłego roku.

Zosia: Ale nigdy nie wiadomo, zawsze można stąd odjechać, nawet jutro. Ja na razie nie myślę dalej. Chcę się doskonalić i cieszyć tym, co jest teraz. A jest pięknie. Nam się nie chce wychodzić z Buffo. Aż nas wyganiają: "Idźcie już do domu!". Mamy też być wdrażani do innych spektakli w Buffo, m.in. do "Metra".

Krzysztof: Albo gdy ktoś do nas mówi: "No, to teraz zostaniecie gwiazdami". Nie lubię tego określenia. I mam nadzieję, że nigdy nie poczuję się gwiazdą. Najważniejsze, żeby zostać sobą w tym wszystkim. Żeby nie zwariować.

Jesteście szczęśliwi?

Zosia: Bardzo.

Krzysztof: Wiem, że spotkało mnie wielkie szczęście, bo pracuję z ludźmi, z jakimi zawsze chciałem, i robię to, co kocham, a niewielu ma taką szansę. Do mnie dopiero niedawno zaczęło docierać, co tak naprawdę nam się przydarzyło.

Zosia: Myślę, że my jeszcze sobie do końca nie zdajemy z tego sprawy.

Krzysztof: Tak, chyba jeszcze nie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji