Artykuły

To są fajne kawałki

- Przeboje Czerwonych Gitar odkurzone, odświeżone, bo śpiewane przez ludzi młodych, debiutantów. Dlaczego uznał pan, że to dobry pomysł na przedstawienie muzyczne?

- Pomysł nie był mój. Wpadł na niego producent Marek Szpendowski i do mnie zwrócił się z propozycją jego realizacji. Zapoznałem się ze wstępnym projektem i pomyślałem, że mógłbym się do tego przymierzyć. Dane miałem takie: żeby pogodzić piosenki Czerwonych Gitar z laureatami "Drogi do gwiazd". Rozszerzenie obsady o ośmiu aktorów i ośmiu tancerzy to już była moja inicjatywa. Sam fakt, że pomysł przyjąłem, świadczy o tym, że wzbudził moje zainteresowanie, natomiast co z tego wyjdzie, nie wiedziałem.

- Wiedział pan jednak, w co się pakuje, bo z czym jak nie muzycznymi przedstawieniami kojarzy się Andrzej Strzelecki?

- No, owszem, zajmuję się tym od 25 lat. I teraz, już po stworzeniu musicalu, przygotowuję teatr telewizji z udziałem czołówki polskich aktorów, m. in. Gustawa Holoubka, Zbigniewa Zapasiewicza, i to będzie przedstawienie śpiewane. Ja to lubię, to mnie interesuje.

- Próby do "Kwiatów we włosach" w podwarszawskim Ojcówku trwały ponad trzy miesiące. W show-biznesie o debiutantach mówi się "surowy materiał, wymaga solidnej obróbki". Ciężko było?

- Dla mnie to nie była zupełnie nowa sytuacja. Pracuję w szkole teatralnej ze studentami, więc z punktu widzenia zawodowego są to także ludzie jeszcze "surowi", nie ukształtowani. W przypadku "Kwiatów we włosach" najpierw odbył się casting. Przesłuchaliśmy około 200 osób i wybraliśmy grupę, która - jak nam się wydawało - spełnia nasze oczekiwania. Byłoby gorzej, gdybym obsadę miał narzuconą z góry, ale na szczęście miałem możliwość wyboru i z tego skorzystałem. A ci moi wybrańcy, poza tym, że są młodzi, potrafią śpiewać i mają dużo pozytywnej energii, zwietrzyli w tym przedsięwzięciu swoją szansę. Mimo że to są amatorzy, pracowałem z nimi tak, jak pracowałbym z każdym innym zespołem profesjonalnym. Traktowałem ich po prostu poważnie, jak partnerów i oni też poważnie do tej pracy podeszli.

- A zawodowcy? Nie mieli żadnych oporów, by stanąć na scenie w towarzystwie żółtodziobów?

- Na szczęście, aktorzy, którym zaproponowałem współpracę, zgodzili się. A to rzeczywiście dość rzadki wypadek, żeby osoby z dorobkiem, z nazwiskami zechciały posłużyć jako pretekst, jako pomost do pomocy młodym ludziom, zupełnie anonimowym.

- Czy wśród tych nowicjuszy ma pan faworytów i wróży im wielką karierę?

- To, co się z tymi młodymi ludźmi będzie działo później, zależy od tylu różnych okoliczności, że przepowiadanie komuś z nich kariery byłoby dzisiaj wróżeniem z fusów. Może niektórzy z nich zostaną wkrótce ulubieńcami tłumów, czego im życzę, ale może się też okazać, że musical, który wspólnie zrobiliśmy, będzie ich jedyną przygodą artystyczną. Licho wie, jak to będzie. Potencjalnie mają oni różne możliwości, swemu szczęściu już trochę pomogli, bo zgłosili się do programu "Droga do gwiazd", bardzo pomógł im TVN, decydując się na wyprodukowanie musicalu. Oni są młodzi i paru rzeczy nie wiedzą. Nie wiedzą na przykład, że w dobie recesji powstanie przedsięwzięcia tak dużego i tak kosztownego jest zdarzeniem niebagatelnym. Oni znaleźli w tym wielką radość, nie mieli poczucia, że jest zadanie do wykonania, więc trzeba tylko zapieprzać.

- Od premiery "Kwiatów we włosach" minął już ponad miesiąc, odbyła się w Międzyzdrojach, 20 lipca.

- Tak i emocje były ogromne, zresztą jak przy każdej premierze. Zżerała nas ciekawość, co wyjdzie ze skonfrontowania naszej pracy z publicznością, sprawdzenia, czy te trzy miesiące prób zostały dobrze wykorzystane, czy to, co zrobiliśmy, po prostu się spodoba. To miała być informacja bardzo istotna nie tylko

dla tych młodych ludzi, ale dla wszystkich, którzy przy tym musicalu pracowali. Każda premiera obarczona jest pytaniem, jak to będzie, ale i nadzieją, że będzie w porządku. Dziś mogę powiedzieć, że ci młodzi ludzie zachowali się profesjonalnie, bo... mieli tremę, a tylko kompletny amator nie ma tremy, bo nie ma poczucia odpowiedzialności.

- W teatrze mówi się, że spektakl zawsze się zmienia, każde przedstawienie jest trochę inne. "Kwiaty we włosach" też się zmieniają?

- Konstrukcja oczywiście pozostaje niezmienna, ale w każdym spektaklu elementem twórczym jest także publiczność. I o tyle te przedstawienia się różnią. Poza tym my mamy dublowaną obsadę, więc i w tym sensie za każdym razem nasze widowisko jest inne. Ale jedno pozostaje niezmienne, jesteśmy po bodaj dziesięciu przedstawieniach i wszystkie zostały przyjęte bardzo dobrze.

- Piosenki Seweryna Krajewskiego, Krzysztofa Klenczona kiedyś śpiewała cała Polska. Pan też?

- Jasne, Czerwone Gitary to jest także fragment mojej młodości. Dzisiaj z przyjemnością konstatuję fakt, że te przeboje, które znam z mojej prehistorii, brzmią świeżo. Kiedy Magda Umer odświeżyła u mnie, w Teatrze Rampa, piosenki Przybory i Wasowskiego, na to widowisko przyszło pokolenie, które nie miało prawa tych piosenek znać i dopiero je odkryło. I tak też, myślę, będzie teraz z przebojami Czerwonych Gitar. To, że w naszym musicalu śpiewają je młodzi ludzie, sprawia - mam nadzieję - że następuje taka transmisja ponadczasowa, że one łączą pokolenia. I obserwuję, że na "Kwiaty we włosach" przychodzą młodzi ludzie, w moim wieku i trochę młodsi i wszyscy odnajdują tam coś dla siebie. Jedni odbywają sentymentalną podróż, drudzy dokonują odkrycia, że kiedyś były takie fajne kawałki. Cieszę się, że to się udało.

- "Metro", musical Janusza Józefowicza, jest już kultowy, ma na koncie setki przedstawień, tysiące fanów. Ma pan nadzieję, że "Kwiaty we włosach" odniosą podobny sukces?

- Korespondencja między tymi widowiskami jest nikła, jedyne, co je łączy, to Ojcówek. Oba musicale tam właśnie były przygotowywane. Żywot przedstawienia zależy od różnych splotów okoliczności. Nie wiem, jak długo będą grane "Kwiaty we włosach", w końcu nikt nie robi przedstawienia po to, żeby bić rekordy, bo to nie jest żadna motywacja. Być może po jednym sezonie z powodów organizacyjnych czy z powodu kosztów, może się okazać, że nasz musical zaczyna kuleć. Ja oczywiście uważam, że udało się stworzyć rzecz, która wytrzymuje próbę czasu, tak mi się wydaje. A jak będzie, zobaczymy.

- Parę osób, które wystąpiły w, ,Metrze" zrobiło jednak także solowe kariery.

- "Metro" rzeczywiście wypromowało grupę amatorów, ludzi, którzy, jak się okazało, są w stanie uprawiać ten gatunek - musical - w sposób profesjonalny. I to może też nas łączy, tylko że skala zdarzenia jest nieporównanie inna. Myśmy

pracowali trzy miesiące, przygotowania do premiery "Metra" trwały znacznie dłużej, chyba cztery razy tyle. Cel był też trochę inny. Nam chodziło o to, żeby w udany sposób zagospodarować talenty tych młodych ludzi, odkrytych przez stację TVN w "Drodze do gwiazd".

- Telewizje chętnie organizują dziś takie spędy, których ideą jest odkrywanie młodych zdolnych. I te programy cieszą się ogromną popularnością. Ale pojawiają się też głosy, że takie ogólnonarodowe castingi dla młodzieży to mamienie jej wizją łatwej kariery, której wielu z tych młodych ludzi nigdy nie zrobi.

- Karierę zrobi ten, kogo połknie rynek. Czasem to nie do końca jest zależne od talentu, bo okazuje się, że na rynku jest akurat zapotrzebowanie na ten typ faceta, ten typ kobitki, ten typ wokalu. I nagle taka osoba na estradzie zafunkcjonuje niepomiernie lepiej niż kłoś wybitnie utalentowany, kto jednak nie trafił w swoją lukę. W show-biznesie takie rzeczy się zdarzają. Termin przydatności do spożycia, przynajmniej na razie, nie jest trwały, czasem kariera kończy się po sezonie, czasem trwa dłużej. Na razie wystarczy, żeby ktoś pomyślał sobie, że na takim młodym talencie może zarobić parę groszy. Nie ma nic złego w takim myśleniu pod warunkiem, że za nim idzie inwestycja w tę młodą osobę. Dopóki to nie jest sytuacja obowiązkowa, to okej. Na to trzeba patrzeć jak na system tworzenia szans, ale szans działających w obie strony. Młodzi utalentowani ludzie mają okazję się pokazać, a ja - widz - mam okazję ich poznać.

- Pański musical w Opolu zadebiutuje za kilka dni, ale dla pana nasze miasto nie jest białą plamą na mapie?

- Ja nawet myślę, że mam miejsce na cmentarzu w Opolu, w alei zasłużonych, bo jestem z tym miastem trwale związany przez festiwal, wiele razy na nim bywałem i pracowałem. Dlatego, choć jest mi dziś niezręcznie zachwalać "Kwiaty we włosach", bo ja to widowisko stworzyłem, mogę opolanom obiecać, że z tego, com widział w innych amfiteatrach, jeśli przyjdą na nasz musical, nie będzie to czas stracony, a będzie to, mam nadzieję, fajna zabawa.

Widowisko "Kwiaty we włosach", Opole, amfiteatr, 30 sierpnia o godz. 20.00. Scenariusz i reżyseria: Andrzej Strzelecki

Kierownictwo muzyczne: Marek Stefankiewicz

Scenografia: Jacek Kukieła

Choreografia: Ryan Francois

Oprócz 12 debiutantów występują.: Anna Sennik, Tomasz Stockinger, Wiktor Zborowski, Elżbieta Zającówna, Hanna Śleszyńska, Robert Rozmus, Piotr Gąsowski, aktorzy Teatru Rampa. Patronat medialny nad tym wydarzeniem objęta "Nowa Trybuna Opolska".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji