Trwanie
- Ty, patrz, ale fajne wiatraki! - To nie wiatraki, wasza wysokość, to szyby.
Michał Walczak "Kopalnia"
Szyby. Pośród górzystego krajobrazu wyłania się miasto. Istniejące od kilku stuleci, rozległe, umościło się wśród otaczających je wzniesień, szare, przykryte, niczym wspomnieniem, pyłem z kopalni. Nieczynnych. Nad miastem górują dziwaczne, anachroniczne konstrukcje, wspomnienie dawnej świetności - martwe szyby. Wysokie niczym wieża Eiffla przypominają o dawnych wyczynach inżynierskich. Te szyby jednak nie przyciągają rzeszy turystów, są smutnym wspomnieniem po dobrze płatnej pracy i lepszym życiu w gorszym ustroju. Nieczynne szyby przestały być symbolem górniczego losu. Drżą rozchwianą konstrukcją na wietrze i czekają końca, chwiejąc się nad zastygłym w zdumieniu nad swym losem miastem zrodzonym z kopalni.
Opowieść własna
Wszelkie podobieństwo do miejsc i zdarzeń rzeczywistych jest najzupełniej nieprzypadkowe. Jeśli ktoś zechce się domyślić w tym opisie Wałbrzycha, uczyni słusznie, gdyż to Wałbrzych właśnie posłużył za pretekst do napisania dramatu o mieście tkwiącym w bezruchu i oczekującym na wstrząs, który je obudzi. O ludziach, którzy albo czekają na tajemniczego wybawcę - tego, który pozwoli im uciec, zrealizować marzenia, wyrwać się z bezruchu - albo próbują szukać rozwiązania na własną rękę tu i teraz. O ludziach, którzy nie pogodzili się z brakiem zajęcia i uczciwie - choć nielegalnie - pracują. Ten dramat - diagnoza został napisany z pozycji człowieka z zewnątrz, obcego, ale później diagnozę przefiltrowano przez doświadczenia tych, którzy żyją w mieście od lat, którzy na własne oczy widzieli przemiany, choć nigdy nie pracowali na dole.
Jeśli jednak ktoś ujrzy w "Kopalni" jakieś inne miasto, innych ludzi, to również się nie pomyli, bo takie studium trwania można przeprowadzić w wielu miejscach. Dramat o nieruchomym oczekiwaniu na Godota, Boga, Sponsora może powstać wszędzie. Studium ludzkiej bezsilności nie musi się rodzić z obserwacji konkretnej ulicy, konkretnego miejsca. Przeciwnie: igraszki losu z człowieczymi marzeniami nieustannie wracają w dramaturgii. Ale dramatyczny konflikt oglądany przez okno, wyczytany w gazecie czy wysnuty w rozmowie z byłym górnikiem może rozbudzić pragnienie, by historię o oczekiwaniu opowiedzieć raz jeszcze. Tym bardziej że ów stan zawieszenia i w teatrze staje się coraz bardziej odczuwalny.
Oczekiwanie w teatrze ma różne wymiary. Nic nie dorówna emocjom oczekiwania na premierę. Teatr wałbrzyski w ostatnich dwóch sezonach stoi prapremierami. Komentowanie rzeczywistości za pomocą ogranych dramatów kanonicznych przestało tutaj wystarczać. Nastąpiła próba wprowadzenia na scenę nowości. Nie chodzi tu, rzecz jasna, o szczególnie przełomową tematykę, bo na niezmienność ludzkiej natury sztuka poradzić nic nie może - ale raczej o nowe spojrzenie na nasz wycinek rzeczywistości. Naturalną konsekwencją tego przetwarzania zjawisk prawdziwych w twórcze metafory stała się paląca potrzeba stworzenia opowieści własnej.
Teatr jest specyficznym punktem obserwacyjnym. Żyje na wpół życiem ulicy, odbijając problemy szczególnie żywe w danym momencie, w drugiej połowie zaś stanowi zamkniętą enklawę, w której rzeczywistość się przekształca. Obserwacja z tego miejsca jest o tyle wnikliwsza, że nie determinuje jej przywiązanie do miejsca.
Przeciwnie, artyści-wędrowcy spoglądają na to, co dookoła, niejako z zewnątrz, szukają nowych rozwiązań, nie przywiązując się do tradycji lokalnych. Stąd już tylko krok do chęci posiadania rzeczy niepowtarzalnej, wynikającej z miejsca, w którym przyszło teatr tworzyć.
Tutaj także, jak w każdym innym miejscu ludzie chcą normalnie żyć.
I właściwie trudno się im dziwić. Ostatecznie nie chcą niczego nadzwyczajnego. Okazuje się bowiem, że ciężka, niebezpieczna i na ogół nie bardzo lubiana praca jest gwarancją godnego życia. Banał? Oczywiście. Nie na darmo przyszłych byłych górników uczono, że "bez pracy nie ma kołaczy". Istotnie. Nie ma. Nie ma także obiadu, odzieży, nie ma uregulowanych rachunków, dobrodziejstw cywilizacyjnych na raty, nie ma lekarstw na nabyte w lepszych czasach choroby, nie ma na podręczniki dla dzieci, które rosną na bezrobotnych. Jest na tanie wino. Ale też nie zawsze.
Cała chwiejna stabilizacja zapadła się pod ziemię. Jak każde tąpnięcie mroziło grozą tych, co przeżyli, tych, co zostali, tych, co raz jeszcze mieli szczęście - tak zamknięcie kopalni pozostawiło w stanie oszołomienia wszystkich, którzy stracili źródło utrzymania. Okazało się bowiem, że miasto nie może żyć bez kopalni. Jej brak jest stokroć niebezpieczniejszy dla życia niż wszelkie podziemne zagrożenia.
Nikt nie chce przecież niczego za darmo. Za ciężką pracę dawano przyzwoite wynagrodzenie, pozwalające żyć. Bez kopalni nie ma życia. Ludzie chcą pracować i żyć spokojnie, bez obaw o jutrzejszy obiad i dzisiejszy rachunek za gaz.
Dziury w ziemi
Michał Walczak umie ukazywać problemy niezupełnie wprost. Celność metafor i odrealnianie zjawisk chronią go przed trudnym do uniknięcia przy pisaniu "na zamówienie" wyraźnym odnoszeniem się do rzeczywistych miejsc i zjawisk. Poza tym jest obserwatorem zewnętrznym, oglądającym miasto z dystansu. Aby Wałbrzych mógł stać się bohaterem czy raczej inspiracją do napisania sztuki, niezbędne jednak było osobiste dotknięcie wałbrzyskiej ziemi. Walczak deptał zatem po krzywych chodnikach i zapuszczał się na tereny podziurawione biedaszybami. Rozmawiał z kopaczami, którzy niekoniecznie darzą artystów - i to ze stolicy - atencją. Dał się zarazić miastem.
Biedaszyby. Stare jak górnictwo, zawsze towarzyszące wydobyciu. Te obecne tym się różnią od dziewiętnastowiecznych, że nie są chałupniczą konkurencją kopalni. Kopalnia zamknięta. Nie wszyscy chcą bezczynnie czekać na jakieś rozwiązanie, które pewnie przyjdzie, tylko nie wiadomo, kiedy i za czyją sprawą. Są ludzie, których bezczynność zmęczyła do tego stopnia, że z determinacją ruszyli do biedaszybów. Bez sprzętu, bez pewności, że ta właśnie szychta nie jest ostatnia. Tak odrodził się tu przemysł wydobywczy. Absurd? Wcale nie. Kopanie zaczyna przybierać formy coraz bardziej zorganizowane. Proszę, jak łatwo się tworzy - odtwarza - historię!
Nic więc dziwnego, że dramat pisany dla wałbrzyskiego teatru wyłaniać się zaczął właśnie spod powierzchni. Z pierwotnej impresji o życiu biedaszybów, z niemal groteskowego opisu podziemnego państewka, zrodziła się znacznie ciekawsza refleksja. Nie od razu. Pierwsza wersja tekstu stanowiła syntezę tego nadmiaru wrażeń, jakie Walczakowi w Wałbrzychu ofiarowano. Powstał obraz podziemnego miasta i ryjących w nim ludzi oglądanych przez naukowców kosmicznego pochodzenia. Zdesperowany autor wezwał bowiem na pomoc niejakich Sigmę i Pi, aby pomogli mu ogarnąć natłok informacji. Ten absurdalny, pierwszy obraz był potrzebny, aby ustalić właściwy kierunek poszukiwań. Tu włączyli się bezpośrednio do pracy nad tekstem inicjator przedsięwzięcia, dyrektor wałbrzyskiego teatru, Piotr Kruszczyński i reżyserka Maja Kleczewska. Nastąpiła pierwsza z wielu weryfikacji tekstu, który od tego momentu tak naprawdę pisać się zaczął (przynajmniej w ogólnych zarysach) na próbach. Kopacze i turyści stali się ludźmi z krwi i kości, wciąż nieco rozpływając się w aurze niezwykłości.
A potem w dowcipach na temat biedaszybów zaczęło coś zgrzytać. Nic dziwnego. Co my, zamknięci w szklanej kuli kultury, wiemy o tym szczególnym obszarze tak zwanych nizin społecznych?
Biedaszyby to nie ekstremalny sport, to raczej ekstremalny sposób na życie. Na przeżycie. Jeśli się skończył zasiłek, oszczędności, pracy nie ma, a człowiek nie chce kraść, to zaczyna kopać. Mówi się, że to kradzież, a przynajmniej rabunkowa eksploatacja wbrew zasadom gospodarki i ekologii. Być może, ale biedagórnikom pozwala nie tylko na zaspokojenie elementarnych potrzeb , lecz także na zachowanie cienia godności. Oczywiście, godność wobec głodu jest bardzo chwiejna, nie można jednak nikogo ganić za to, że z wielkim wysiłkiem i narażeniem życia zdobywa utrzymanie. Zbieraniem jagód zastąpić się tego nie da.
Biedaszyby stały się punktem wyjścia scenariusza. Miejscem zaczepienia myśli, linią startu dla behawiorystycznych badań nad miastem i jego mieszkańcami. Opis rzeczywistości nie mógł się oczywiście przerodzić w dramat, bo tragedii nie można przerobić na tragedię. Z drugiej zaś strony obserwacja zjawisk ("wrzucanych" autorowi w dużych i trudnych do jednorazowego przyswojenia dawkach) musiała kierować jego uwagę na sprawy ogólniejsze. Do rzeczywistości, która nas otacza - jakkolwiek byłaby zła - można się jakoś przyzwyczaić. Wstrząs przeżywany codziennie przestaje budzić emocje. Konieczne więc było wyabstrahowanie z rzeczywistości tego, co najbardziej uniwersalne, i tylko zabarwienie tego, co się wyłoni, kolorytem lokalnym. Skoro trwać w bezwolnym oczekiwaniu można wszędzie, niech postaci sceniczne trwają w ruinach zamkniętej kopalni.
Zapomnieć i iść spać
Pojawiają się zatem dramatis personae. Z nieco sztucznych i cokolwiek komicznych scenek wyłania się przekrój miejskiej społeczności w stanie zawieszenia. W warsztatowej niemal pracy na próbach, gdzie każdy zainteresowany stara się próbować nadać "swojej" postaci odrobinę własnych przemyśleń i obserwacji, wyłania się obraz miasta trwającego z przyzwyczajenia i także z przyzwyczajenia czekającego na odgórne rozwiązanie. Nie mówi się tu o problemach obcych, o pokrętnych drogach myśli ludzkiej, nie ma zawiłej fabuły. Mówi się tu o czymś, czego dotknąć można, jeśli się tylko wyciągnie rękę. A jednak nie jest to opis rzeczywistości. Nikt tak naprawdę nie chce oglądać siebie na scenie. Przez rozmowy i analizy obraz miasta przekształca się i wzbogaca. Z próby na próbę tekst ewoluuje, przybiera nową postać. Opinie, życzenia i wnioski uczestników eksperymentu zmieniają bieg wydarzeń i indywidualizują postaci. Tych ostatnich jest zresztą coraz więcej. Wyimaginowana społeczność rozrasta się i konstytuuje. Sumujące się doświadczenia uczestników pozwalają na uformowanie nowej, nieprawdziwie prawdziwej historii o - już nie moim czy twoim - mieście. Autor zaś musi bacznie śledzić wymykające się spod kontroli postaci i zamykać je w obrębie opowieści, którą tworzy. Mówiąc krótko, postaci znalazły autora i mogą z nim pertraktować o swoje losy i o losy miasta.
Co zatem można powiedzieć o autorstwie "Kopalni"! Czy jest ono zbiorowe? Nie. Dramat zdecydowanie pisze Michał Walczak. Konsekwentnie dyscyplinuje rozpływające się wątki i wymyśla zaskakujące puenty. Nadaje przy tym wszystkim osobom dramatu piętno czy może raczej znak firmowy, narzucając im charakterystyczny język, pełen inwersji i powtórzeń, język o specyficznym rytmie. Jego udział w próbach staje się w zasadzie dalszym ciągiem pracy "terenowej", kontynuacją zbierania materiału. Bo jednak - choć mocno odrealniony - dramat pozostaje w ścisłym związku z Wałbrzychem, jego zamkniętymi kopalniami i otwartymi biedaszybami.
Nie pozwól, by zapomniano
Nie można żyć jedynie wspomnieniami - choć nie można też wypierać ich całkowicie ze świadomości. Kopalnia stanowiła centrum małego świata i uzasadniała jego istnienie. Nie można przez zalanie szybów wedrzeć się oczyszczającym strumieniem z krynicy zapomnienia do ludzkich umysłów. W opuszczonej łaźni wydeptane w kamieniu ścieżki zdają się jedynym świadectwem, że kiedyś tętniło tu życie, biło czarne serce. Kopalnia stała się muzeum, smutnym i niszczejącym, dającym świadectwo mizerii i gospodarki, i kultury.