Artykuły

W komediowym klimacie

VII przegląd Komedie lata w Teatrze Na Woli w Warszawie podsumowuje Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Jestem mile zaskoczona repertuarowym doborem przedstawień w ramach VII już przeglądu "Komedie lata", odbywającego się rokrocznie w sierpniu z inicjatywy poprzedniego, nieżyjącego już dyrektora Teatru na Woli Bogdana Augustyniaka.

Zaskoczona jestem, dlatego że w żadnym z prezentowanych spektakli nie wystąpiły tak modne dziś i wręcz obowiązujące, można powiedzieć, w ramach poprawności obyczajowo-politycznej elementy, jak: poniżanie godności człowieka i degradacja osoby ludzkiej, promocja nurtów niszczących kulturę, rozmaite dewiacje mające uchodzić za wzór normalności, wreszcie atak na Kościół i ośmieszanie wiernych. Tego wszystkiego tu nie było. To cieszy i chwała za to organizatorom. Okazuje się, że można jednak tworzyć dziś teatr bez wymienionych elementów i że takie spektakle cieszą się ogromnym zainteresowaniem publiczności. Pełna sala na każdym przedstawieniu jest tego niezbitym dowodem.

W ramach przeglądu zaprezentowano sześć przedstawień. O trzech ("Krzywa wieża", "Pomału, a jeszcze raz", "Kamienie w kieszeniach") pisałam już tydzień temu, dziś zatem o trzech następnych: "Biznes", "C'est la vie" i "Dar z nieba". Wprawdzie żaden z tych spektakli nie wywołał huraganowego śmiechu na widowni, ale bywały sceny bardzo śmieszne. Prawdę mówiąc, napisanie dziś dobrej komedii trafiającej w poczucie humoru publiczności teatralnej, i to do tego stopnia, by wywołać u niej właśnie ów "huraganowy" śmiech, to rzecz niezwykle trudna.

Chyba najwięcej śmiechu wzbudził kabaretowy spektakl "C'est la vie" z białostockiego Teatru Dramatycznego. Reżyser przedstawienia Piotr Dąbrowski swój scenariusz zbudował na minidramatach Henri-Pierre'a Cami, francuskiego humorysty-surrealisty z lat 30. Spektakl składa się z krótkich scenek teatralnych, tematyka każdej z nich jest inna i niewiele ma wspólnego z pozostałymi, a tym, co łączy wszystkie, jest założony nonsens, absurd, gra słów i tzw. czarny humor.

Całość zaś to pastiszowo przetworzone znane w literaturze i w ogóle w kulturze motywy, wątki, żarty, skecze, opowiastki, jak choćby ta o Czerwonym Kapturku, który tutaj występuje jako Zielony Kapturek, bo Czerwonego wilk już zjadł. Ale Zielony jest nieporównanie sprytniejszy od swego poprzednika i nie zada słynnego pytania, na które wilk niecierpliwie czeka: "Dlaczego masz takie duże zęby?". Mało tego, dziewczyna jest tak atrakcyjna i pewna siebie, że skołowany wilk traci głowę. Jest też scenka o Wilhelmie Tellu, który założył fabrykę produkującą alkohol z jabłek i fatalnie na tym wyszedł. Jest słynny pierwszy tenor niemowa udający, że śpiewa, podczas gdy głos puszczał z płyt. Nie brakuje scenek makabresek, jak ta z tureckim połykaczem szabel, którego ukarano, wsadzając go na pal, ale cóż to za kara dla połykacza szabli itd., itd.

Poszczególne scenki przedziela kurtynka odsłaniana i zasłaniana z odpowiednim komentarzem. Całość spina tzw. klamra inscenizacyjna: rzecz rozpoczyna się przy sarkofagu, z którego wydobywa się postać w czarnej pelerynie grająca na trąbce, po chwili tych postaci przybywa więcej, a na finał znowu pojawia się ów trębacz niby wykonujący solo na trąbce i schodzi do sarkofagu, wszak to czarny humor. Tego typu humor aż skłania do przesadnego gestu, do rysowania nadzwyczaj grubą kreską postaci tak, by wyróżniały się w krótkich przecież formach, ale - poza kilkoma scenkami szytymi dość grubymi nićmi - aktorzy (Agnieszka Możejko, Arleta Godziszewska, Krzysztof Ławniczak, Piotr Półtorak, Karol Smaczny i Marek Tyszkiewicz) nie przekraczają owej granicy, za którą byłby już tylko żart prymitywny. Jest tu dobra, adekwatna do charakteru spektaklu muzyka Jerzego Chruścińskiego i utrzymane w klimacie piosenki autorstwa Andrzeja Jacobsona.

Z kolei przywieziony z Teatru Ludowego w Nowej Hucie "Biznes" [na zdjęciu] Johna Chapmana i Jeremy'ego Lloyda w reżyserii Jerzego Fedorowicza to typowa farsa będąca właściwie samograjem. Ma wszystko, co należy do gatunku farsy: jest intryga, są nagłe zwroty akcji, zapętlone sytuacje, rozmaite perypetie, puenty, no i oczywiście odpowiedni bohaterowie. Odpowiedni - to znaczy zabawni. Oto dwaj biznesmeni Stanley (Tadeusz Łomnicki) i Norman (Krzysztof Górecki) przyjechali z angielskiej prowincji do Londynu, by dokonać sprzedaży firmy transportowej, którą wspólnie prowadzą. Zarezerwowali apartament w luksusowym hotelu dla swoich kontrahentów, Szweda Svena (Jacek Wojciechowski) i Niemca Kurta (Jacek Joniec), z którymi mają się tu spotkać, by podpisać kontrakt. Nieporozumienie goni nieporozumienie, zabawne sytuacje gonią inne zabawne sytuacje, istne qui pro quo raz po raz puentowane. Przy okazji zderzenie różnych typów charakterologicznych, co aktorzy zręcznie prezentują zarówno gestem, spojrzeniem, sposobem mówienia, intonacją głosu, mimiką, jak i czymkolwiek innym. Ale niczego nie ma tu za dużo, o nadekspresji nie ma mowy, na szczęście. Reżyser przypilnował, by humor narysowany był dość finezyjnie i nie trącił trywialnością.

Na zakończenie "Komedii lata" Teatr Wybrzeże z Gdańska pokazał "Dar z nieba" Alana Ayckbourna w reżyserii Tomasza Obary. Sztuka wprawdzie dość sprawnie napisana, ale niewysokich lotów. To jedna ze słabszych komedii tego autora. Za to przedstawienie ma jedną doskonałą rolę i kilka dobrych. Ta najlepsza rola należy do Joanny Bogackiej grającej Arabellę, matkę głównego bohatera Justina (dobra rola Piotra Łukawskiego). Joanna Bogacka jest tu rewelacyjna; rola opracowana do najmniejszego detalu. Jest przezabawna i urocza w tej przezabawności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji