Artykuły

Dwuznaczny triumf Jana Klaty na Woli

Jan Klata znów odkrył coś dla siebie i rówieśników. Niegdyś we wrocławskim "Transferze" pokazał, że Stalin, Churchill i Roosevelt byli żałosnymi pajacami. Teraz, realizując w rocznicę powstania warszawskiego krótki teatralno-multimedialny spektakl "Triumf Woli", dał wyraz odrazie wywołanej odkryciem, że niemieccy oprawcy byli jednocześnie rzeźnikami i spadkobiercami kultury - pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Że paląc żywcem tysiące ciał na warszawskiej Woli i kłopocząc się deficytem naboi w stosunku do potrzeb, jednocześnie grali Beethovena na odnalezionym w ruinach fortepianie, czytali Goethego i pisali wzniosłe listy do rodzin. Ów krzyczący kontrast reżyser potrafił pokazać tak sugestywnie, że młoda widownia opuszczała salę Muzeum Powstania Warszawskiego ze stężałymi twarzami.

Czemu więc co starsi widzowie kręcili się z niechęcią na krzesłach?

Eksterminatorem Woli był niejaki generał Reinefahrt. Animując komputerowo jego twarz, reżyser wyświetlał na ekranie długie cytaty z wywiadu, który w cyklu pod zjadliwym tytułem "Co u pana słychać?" opublikował przed laty Krzysztof Kąkolewski. Reporter odwiedził uniewinnionego po wieloletnim procesie niemieckiego adwokata. W eleganckim gabinecie wysłuchał wyznań byłego kata przekonanego o swej niewinności, wypierającego z pamięci popełnioną zbrodnię i zacierającego proporcję zdarzeń, których był sprawcą lub uczestnikiem. Wywiad opatrzony był chwytami retorycznymi typu: "Po pożegnalnym uścisku dłoni poszedłem do łazienki i długo myłem ręce".

Trudno się dziwić, że tekst zrobił na Janie Klacie wrażenie. Na nas też robił - parę dziesięcioleci temu, kiedy się ukazał. Swoje też zrobiła propaganda peerelowska, wynosząc jego autora pod niebiosa. Wywiad Kąkolewskiego przerabiano w szkołach, a po zaadaptowaniu na scenę pokazywano w teatrach Warszawy, Szczecina i Elbląga.

Tyle że poza okolicznościami czysto historycznymi było jasne, po co ten cały rozgłos. Otóż władcy PRL z premedytacją podtrzymywali nienawiść do katów między innymi warszawskiej Woli. Doskonale wiedzieli, że nienawiść ta będzie cementować naród i przybliżać go do rządzących niezależnie od wszystkich nieprawości, jakich się dopuszczali. Znali niszczącą siłę społecznych resentymentów. Opowieść o wojennym mordercy, który nie dość, że nie poniósł kary, ale w dodatku żyje w warunkach, jakie mieszkańcom socjalistycznych osiedli zdawały się pałacowymi, musiała - co zrozumiałe - powodować zaciskanie zębów z wściekłości. Powodowałaby zresztą niezależnie od całej propagandowej otoczki.

Parę mądrych osób wiedziało jednak, że to zaciskanie zębów, tak pomagające "czerwonym" rządzić, na dłuższą metę potrafi być niebezpieczne. Petryfikuje urazy i niszczy szanse na ich rozładowanie. Jedną z akcji przeciwdziałających takiemu procesowi był słynny list biskupów polskich do biskupów niemieckich, jeden z najniezwyklejszych i najodważniejszych politycznych aktów XX wieku. Ów list oferujący obu narodom wspólne wybaczenie sobie "ponad podziałami", jak również idąca w ślad za nim praca umysłowa polskich elit w znacznej mierze powstrzymały odgórne hodowanie kompleksu wojennych traum. Powie ktoś, że powstrzymały aż do przesady, skoro hekatomba wojny wręcz zaczęła znikać ze społecznej pamięci, czego dowodem może być szok młodych widzów na spektaklach Klaty. Ale może jest odwrotnie? Może właśnie nadmiar komunistycznej propagandy antyniemieckiej wywołał w końcu jako kontrreakcję kompletną obojętność?

Oczywiście nie porównujmy PRL do niepodległej Polski i tamtej indoktrynacji do czegokolwiek, co mamy dziś. Aliści nie da się ukryć, że znów mamy władzę z tak rozbuchaną germanofobią, jakby wojna skończyła się wczoraj. Władzę, która z krzywd przeszłości czyni bezpośredni oręż w walce o cele dzisiejsze. I więcej, władzę operującą bez żenady kartą resentymentalną, co tylko rozbudza wzajemne zawiści. O tym klasycznie instrumentalnym traktowaniu historii zapewne nie potrafią zapomnieć starsi widzowie spektaklu Klaty, nawet jeśli są jak najdalsi od insynuowania reżyserowi funkcji propagandzisty Kaczyńskich.

Tymczasem młodzi wychodzą wstrząśnięci. Zobaczyli koszmarną zbrodnię popełnioną przez ludzi z określonego narodu i określonego kręgu kulturowego. Dosadne środki audiowizualne podbijają melanż niemieckiego bestialstwa i estetycznego wyrafinowania zarazem, wywołując oburzenie, jeśli nie coś mocniejszego. Za tą edukacją jednak nie idzie dalszy ciąg - uświadomienie, że wiedzieć, to niekoniecznie trwale nienawidzić. Znać prawdę nie znaczy rozciągać ją w czasie w nieskończoność. Zapamiętanie się w traumie historii bywa trujące, bo więzi i ogranicza. Złą przeszłość trzeba przezwyciężać, a nie hodować na pohybel wiecznym wrogom.

Byłoby pięknie, gdyby jakiś Jan anty-Klata - a może po prostu Jan Klata? - zrobił i na taki temat spektakl.

***

"Triumf Woli", inscenizacja Jan Klata,

Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji