Artykuły

Głos mam po mamie

- Po zagraniu w Hamburgu choćby Kleopatry w "Juliuszu Cezarze", kiedy przy koloraturowej arii musiałam chodzić na czworakach, ubrana w bieliznę i podwiązki z seks shopu, jestem gotowa na każde aktorskie wyzwanie - mówi Aleksandra Kurzak w Rzeczpospolitej.

Rz: Festiwal w Salzburgu to ważne wydarzenie czy kolejny przystanek w podróżach po świecie? Aleksandra Kurzak: Ostatnimi czasy śpiewałam na szczególnie ważnych scenach, w Metropolitan w Nowym Jorku czy Covent Garden w Londynie, ale każdy artysta marzy, żeby wystąpić w Salzburgu. Miałam czas, żeby się przygotować. Zaproponowano mi udział w premierze "Uprowadzenia z seraju" w 2005 roku, odmówiłam, gdyż kolidowało to z terminami debiutu w Covent Garden, potem zrezygnowałam z dwóch innych mozartowskich ról, na jedną z nich nie dostałam urlopu z Opery w Hamburgu. W zeszłym roku dokonałam wstępnego przetarcia występem na koncercie popołudniowym. - Co będzie dalej? - Padły różne propozycje, ale na najbliższe dwa lata terminy mam już zajęte w Covent Garden. W grę wchodzi dopiero festiwal w 2010 roku, za wcześnie mówić o konkretach. - Cztery sezony na etacie w Hamburgu wspomina pani jako jako ciężką harówkę czy świetne zajęcia wprowadzające do zawodu? - W sumie spędziłam tam sześć lat, bo dodać trzeba dwa lata w studiu przy operze, w którym od początku angażowano nas na scenę. Oczywiście graliśmy epizody, ale już w pierwszym roku dostałam nagłe zastępstwo jako Gilda w "Rigoletcie".

Nie czuje pani, że sukcesy zbyt łatwo przychodzą?

Wszystko dzieje się szybko, w wieku 27 lat zadebiutowałam w Metropolitan w Nowym Jorku, cztery lata po studiach! Moje 30. urodziny wypadły między przedstawieniami "Wolnego strzelca" w Salzburgu. Ale te wydarzenia poprzedził czas intensywnej pracy. Moją nauczycielką była mama, nie miałam lekcji jak inni dwa razy w tygodniu, lecz codziennie, pozostawałam pod jej nieustanną kontrolą. I nadal z mamą przygotowuję nowe role. Ona jest dla mnie wzorem: tyle lat na scenie, a jej głos wciąż zachowuje świeżość. Rzadko można znaleźć śpiewaczkę, która przeszłaby tak bogatą drogę - od Królowej Nocy po Aidę. Też chcę jak najdłużej śpiewać, to w końcu mój zawód.

Rok temu zdecydowała się pani na niezależność, by robić to, co najbardziej panią interesuje?

Stały związek z jednym teatrem przeszkadza w karierze. A po zagraniu w Hamburgu choćby Kleopatry w "Juliuszu Cezarze", kiedy przy koloraturowej arii musiałam chodzić na czworakach, ubrana w bieliznę i podwiązki z seks shopu, jestem gotowa na każde aktorskie wyzwanie. Niedawno występowałam we Francji i ze zdumieniem uświadomiłam sobie, że można jedynie stać na scenie i śpiewać, a też powstanie ładny spektakl.

Jako dziecko podpatrywała pani mamę?

Wychowywałam się za kulisami, a niemal co wieczór byłam na przedstawieniu. W Niemczech sporo nauczyłam się od reżyserów, ale też i wysłuchałam wielu komplementów. Słynny Peter Konwitschny powiedział, że na scenie czuję się jak ryba w wodzie, nie trzeba mi niczego objaśniać. Nigdy też nie chciałam statystować w przedstawieniach. Gdy zaczęłam grać na skrzypcach, zrozumiałam, że w tym fachu występ jest jego naturalną częścią.

Może zawsze chciała być pani gwiazdą.

Może. Gdybym dziś dostawała tylko małe role, zrezygnowałabym ze śpiewania. Potrzebuję dużych wyzwań, one mnie mobilizują. Wydaje mi się, że im trudniejsza rola, tym jestem lepsza. Na szczęście uczę się szybko, lata ćwiczeń na skrzypcach procentują.

Pani dom jest we Wrocławiu?

Był i będzie, tam są rodzice. Niedawno założyłam też własną firmę, co ułatwi mi rozliczenia podatkowe. Sześć lat mieszkałam, co prawda, w Hamburgu, ale wróciłam tuż przed Salzburgiem. Po festiwalu wpadnę na tydzień, a potem ruszam do Palermo. Trochę ze strachem myślę o nieustannych podróżach w najbliższych latach.

To są koszty kariery.

Na pewno. Dopóki trwają próby, żyję w napięciu, ale ono opada po pierwszym przedstawieniu. Przychodzi zmęczenie i samotne życie gdzieś w świecie zaczyna dokuczać.

***

Stara opera jak thriller

W salzburskiej inscenizacji "Wolnego strzelca" Carla Marii von Webera z 1821 r. Falk Richter niewiele zachował z romantycznego charakteru. Opowieść o człowieku zawierającym pakt z szatanem reżyser zamienił w thriller inspirowany "Miasteczkiem Twin Peaks" Davida Lyncha: też chciał pokazać spokojną osadę i obok w lesie czające się zło. Satanistyczny obrzęd o północy teatralnie wypadł efektownie, ale w dziele Webera zabrakło tworzywa, by każdą postać - jak u Lyncha - obdarzyć tajemnicą. Miał ją czarny charakter Kaspar (dobry amerykański bas John Relyea), ale dwie niemieckie gwiazdy Petra Maria Schnitzer i Peter Seiffert w tradycyjny, posągowy sposób potraktowały Agatę i Maksa. Życia spektaklowi dodała Aleksandra Kurzak jako żywiołowa i pełna swobody Anusia oraz Markus Stenz prowadzący Wiedeńskich Filharmoników. Muzyczną perełką była pieśń strzelców w wykonaniu chóru wiedeńskiej Staatsoper.

***

Sylwetka

CÓRKA I UCZENNICA swojej mamy, śpiewaczki Jolanty Żmurko.

W 1998 ROKU w wieku 21 lat wygrała Konkurs Moniuszkowski, w latach 2003 - 2006 solistka Opery w Hamburgu.

ROLE w następnych dwóch sezonach to m.in. Gilda w "Rigoletcie", Zerbinetta w "Ariadnie na Naxos" (Metropolitan, Nowy Jork), Zuzanna w "Weselu Figara", "Matilda di Shabran" i "Lulu" (Covent Garden, Londyn).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji