Artykuły

I Słodowy nie pomoże

W spektaklu "2 maja" najlepsze są przerwy. Gdy armia tech­nicznych przestawia i de­montuje gigantyczną deko­rację, Aneta Todorczuk-Perchuć (sce­niczna Agata Gołąb) na maleńkiej estradzie we foyer śpiewa polskie szla­giery z ostatniego półwiecza. Lekko, z wdziękiem, bezpretensjonalnie. Tyle dobrego da się powiedzieć o tym wie­czorze w Teatrze Narodowym.

Dużo słów

- Przy okazji tego przedstawienia skumulowały się różne moje marze­nia teatralne i tęsknoty - mówi reży­ser Agnieszka Glińska. W przedpremierowych zapowiedziach powta­rzały się mocne słowa - "metafora", "los", "historia", "Polska". Jakby wypowiadanie ich nic nie kosztowa­ło, nie wiązało się z jakąkolwiek odpowiedzialnością. Sporo miejsca poświęcono też ogromnej kamieni­cy, wzniesionej na Scenie Bogusław­skiego z 10 (a w kuluarach szeptano, że nawet 14) ton stali. Przypomina­no, że autorem dramatu jest nie byle kto, bo autor scenariuszy filmów "Pół serio" i "Ciało" oraz scenicznego hitu "Testosteron", Andrzej Saramonowicz. I jeszcze jedno - nie co dzień na afisz Teatru Narodowego trafia polska literatura współczesna, i to od razu na dużą scenę, i jeszcze... dochodzi do prapremiery. Słowem, było się czym emocjonować. Aż do premiery, bo wtedy okazało się, że król jest nagi.

No bo cóż z tego, że kamienica stoi, prawdziwa winda jeździ, a po scenie przewala się tłum 30 akto­rów? Cóż z tego, że u góry umiesz­czono ekran i - zanim rozpocznie się przedstawienie - publiczność może sobie przypomnieć, jak wyglą­dał Adam Słodowy? Kompletnie nic, bowiem aktorzy muszą odegrać jeszcze sztukę. A "2 maja" do grania się nie nadaje.

Nigdy nie byłem zwolennikiem twórczości Saramonowicza. "Pół serio" wydawało mi się serią średnio zabawnych skeczy, najsłabszą stroną topornego "Ciała" byl scenariusz, a w "Testosteronie" kończyło się na epa­towaniu wyjątkowo kiepskim sma­kiem. Sukcesy owych dziełek niewie­le mają - w moim przekonaniu - wspólnego z ich jakością. Są raczej dowodem na siłę mediów i na to jesz­cze, że Saramonowicz i jego współ­pracownicy umiejętnie się kreują. Ich prawo, ważne tylko, aby w tym wszystkim nie dać się zwariować i zachować proporcje.

Polskie "pomiędzy"

Po "2 maja" nie będzie to trudne. Zamierzenia nie były może odkryw­cze (ile razy w historiach mieszkań­ców jednego domu miał przeglądać się polski los?), ale szlachetne. Już w tytu­le autor próbował ukazywać polskie rozdarcie. Wiadomo, 2 maja jest pomiędzy. To taki niczyj czas między

komunistycznym 1 maja a rocznicą uchwalenia Konstytucji. Wybór posta­ci też nie był przypadkowy. W tej kamienicy ma mieszkać cała Polska. Byli opozycjoniści i ubecy, weteranka Powstania Warszawskiego i panienka, która w reality show uprawiała seks w jacuzzi, skorumpowany poseł i nawie­dzona artystka, prezydent miasta (Plat­forma Obywatelska) i prezes TVP (Ordynacka), i jeszcze po latach przy­były do kraju Polak z Kazachstanu. Już to zestawienie bohaterów wska­zuje jednak, że deklarowane ambicje Saramonowicza nie mają wiele wspól­nego z jego dramaturgiczną propo­zycją. Widać na pierwszy rzut oka, że wszystko, co chce nam przekazać, to gazetowo-telewizyjna publicysty­ka. Gdybyż autor "2 maja" przetwo­rzył to jakoś po swojemu, gdyby potrafił zainteresować losem postaci, być może trzy godziny w Narodo­wym, mijałyby szybciej.

Wedle założeń twórcy, "2 maja", ze względu na mozaikową kon­strukcję, miał być teatralnym odpo­wiednikiem "Na skróty". Saramono­wicz nie jest jednak Robertem Altmanem i na to samo co mistrz nie

powinien sobie pozwalać. Bo inaczej, jest tak jak w Narodowym - trzy godziny morderczej nudy, bez cienia konfliktu, dramatu, napięcia. Żal patrzeć na Annę Seniuk, której reżyserka i autor kazali przechadzać się raz jakiś czas po scenie z zacię­tą miną, a w kulminacyjnym momencie dostawać długiego ataku histerii.

Histeria po godzinach

Przykro patrzeć na Igora Przegrodzkiego, bowiem ten wielki aktor ma za zadanie grać Kresowiaka rodem z marnego komiksu. Szkoda Danuty Stenki do szeleszczącej papierem postaci żony gospodarza, rezygnują­cej ze wszelkich aspiracji. I jeszcze Teresa Budzisz-Krzyżanowska jako kobieta pamiętająca Powstanie, nie­złomna, nieskora do kompromisów. To już jest skandal, aby - z woli reży­serki i autora - obecność wielkiej aktorki na scenie sprowadzała się do wygłoszenia kilku komunałów. Wszystko to pozostawia bardzo nie­przyjemny smak na końcu języka. Wielkie ambicje i wielkie pieniądze utopiono w realizacji megalomańskich wyobrażeń. Grubymi nićmi szy­ta reżyseria i - co gorsza - komplet­nie grafomański tekst. W normalnych warunkach "2 maja" wylądowałby w koszu, u nas jest inaczej. Podobno na film chce przerobić go Andrzej Wajda. Na szczęście przy scenariuszu ma pracować Ilona Łepkowska, specja­listka od seriali. To dobry znak, bowiem każdy z odcinków "M jak miłość" o trzy klasy przewyższa sztu­kę Saramonowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji