Artykuły

Przypadek pewnego przewodniczącego

"...tylu ludzi strasznie ocze­kuje w życiu szczęścia i do śmierci nie potrafi go za­znać. A przecież szczęściem może być suma chwil, które dają zadowolenie, suma przy­jemności" - te słowa wy­powiedziane w jednym z wy­wiadów przed 4 laty przez Eustachego Rylskiego można by uznać za motto jego sztu­ki "Zapach wistarii" ukończonej przed rokiem. E. Rylski wszedł do polskiej lite­ratury współczesnej, rzec by można, kuchennymi drzwiami - jeśli do talentu i sukcesu wiodą jakiekolwiek drzwi frontowe. Nie "bywał", nie "zapowiadał się dobrze". De­biutował tuż przed czter­dziestką opowiadaniami "Po­wrót" i "Stankiewicz", na­stępnie wydał zbiór "tylko chłód", później przyszły sce­nariusze i dramaty. Od ra­zu zyskał uznanie wydaw­ców, pochlebne oceny kryty­ki i zainteresowanie czytel­ników. Bo z racji wybranej drogi - najpierw pożyć, coś poznać i zobaczyć, później "opowiadać" - jego pisar­stwo wyróżnia pewna "nor­malność" w najszlachetniej­szym znaczeniu tego słowa, tzn. prostota, komunikatyw­ność, ale i wrażliwość, i po­czucie humoru.

To ostatnie jest bez wąt­pienia wielkim atutem "Za­pachu wistarii". W telewi­zyjnej inscenizacji (pewnie ze względu na trudności ze sprowadzeniem tego rzadkie­go u nas kwiatu) zmieniono tytuł na "Zapach orchidei".

"Ciepłą" jeszcze sztukę (druk w listopadowym "Dialogu") wziął na warsztat w Krako­wie sam Kazimierz Kutz, a już on ma rękę do dobrych tekstów.

Jak każdy dobry dramat, rozgrywa się "Zapach orchi­dei" na kilku poziomach. Pierwszy to zapewne "sztu­ka z kluczem" - opowieść o losie przewodniczącego pew­nego stowarzyszenia katolic­kiego. Innym zostawmy roz­ważania, kogo uosabiają po­stacie posła Bindera czy na­der patriotycznej działaczki, pani Hollman, choć skojarze­nia są tu dość oczywiste. Mniejsza o pierwowzór. Rylski tyle brawurowo, co bez­litośnie wykpiwa całą tę "polityczkę" uprawianą przez organizację, to lawirowanie między komunistyczną wła­dzą (rzecz dzieje się w 1988 r.) a Kościołem. Autor z wiel­kim wyczuciem parodiuje zwłaszcza język i sposób my­ślenia działaczy - cały ten patriotyczno-narodowy szta­faż. W sposób bardzo bru­talny (by nie powiedzieć, wy­uzdany) sprowadza swojego bohatera, przewodniczącego Morawieckiego - poprzez ukazane w pełnej krasie uro­ki panienki lżejszych obycza­jów, alkohol, a i marihuanę - na ziemię.

Ale na tę warstwę ironiczno-parodystyczną nakła­da się, jakby całkiem natu­ralnie, poważny problem gra­nic ludzkiego hedonizmu. Rylski zajmuje tu skrajne stanowisko wynikające zapewnego rodzaju zakłamane­go poświęcenia, ascezy, skro­mności, pokory. Ale czy do końca ma rację..

Kazimierz Kutz precyzyj­nie ukazuje te różne piętra w swoim spektaklu. Kiedy ma on być dosłowny, kon­kretny, pokazuje nam wszy­stko niemal z dokładnością dokumentalisty. Ale im bli­żej finału (bardzo zresztą za­skakującego i niejednoznacz­nego), wszystko coraz bar­dziej staje się umowne.

W "Zapachu orchidei" ko­lejną smakowitą rolę w TV zagrał Jan Peszek jako prze­wodniczący Morawiecki, zwła­szcza w sekwencji zebrania stowarzyszenia, kiedy jest "obecny nieobecny". Ale rów­nie dobrą partię rozgrywa Anna Majcher jako Jolka. Jest zwłaszcza na początku, perfekcyjnie bezczelna i "na luzie". To rzadki przypadek w naszym teatrze, aby u ak­torki uroda szła w parze z poczuciem humoru, bo bez niego nie dałoby się Jolki tak zagrać. W bardzo waż­ną postać bohaterskiego stry­ja świetnie wcielił się Igor Śmiałowski nadając Ksaweremu wymiar niemal meta­fizyczny. A są przecież jesz­cze role Ewy Kolasińskiej, Krzysztofa Globisza, Ewy Ciepieli, Jana Frycza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji