Artykuły

Zapach orchidei

W pewnym małym mia­steczku, w którym żyje się głównie życiem innych, na­przeciw cnotliwej gospodyni proboszcza zamieszkała nie stroniąca od doczesnych uciech rozwódka. Nie sądzę, aby Eustachy Rylski znał historię wojny, którą toczyły obie pa­nie dostarczając na wiele mie­sięcy rozrywki sąsiadom. Przywołuje, ją jedynie jako dowód niezwykłego upodoba­nia losu do stawiania nas w sytuacjach paradoksalnych. W takich właśnie okolicznościach prezes szacownego stowarzy­szenia tworzy swoje filozo­ficzne opus magnum. Mury ekskluzywnej willi w elegan­ckiej dzielnicy nie chronią go jednak przed piekielnymi wrzaskami, niedwuznacznie wskazującymi na charakter towarzyskich spotkań u gos­podarza sąsiedniej posesji. Sąsiad prezesa nie należy do wstydliwych, a jego goście nie zamierzają ukrywać swoich wdzięków pod zwałami wy­kwintnej konfekcji. Sytuacja w kraju jest szczególna. Zbli­ża się czas podsumowań. Sto­warzyszenie, któremu przewodzi prezes, jest narodowe, chrześcijańskie i... zdecydowa­ne nie dać się osadzić na dzie­jowej mieliźnie. "Wiatr histo­rii" wieje jednak dość silnie i to ze strony przeciwnej do oficjalnego kierunku podróży. Oznacza to żeglugę dość nie­bezpieczną, na szczęście pre­zes ma opinię zręcznego dy­plomaty. W decydującym mo­mencie między dymy kadzi­deł i papierosowe chmury wznoszące się na zebraniach ku czci "Ojczyzny wszystkich Polaków" wkrada się fascy­nujący, wyrafinowany zapach orchidei, ślad ziemskiego ra­ju, krainy pogodzonych inten­cji...

Zanim na Eustachego Rylskiego spłynie fala oburzenia za szarganie świętości, frywolne traktowanie honoru Pola­ka i katolika - warto skon­statować fakt, że "Zapach or­chidei", to komedia, arty­styczny pastisz napuszonego tonu martyrologicznych obchodów, prześcigania się w skła­daniu dowodów lojalności, gorliwego wyświęcania prze­szłości. Z zapału egzorcystów tropiących resztki czerwonego ducha zniewalającego zdrową jaźń narodu dworować u nas niepodobna. Stąd zdezorien­towanie, jakie wywołać musi temat zastrzeżony dla piew­ców narodowej legendy - umieszczony w kontekście do­tąd niespotykanym. I chyba tak być musi, bo Eustachy Rylski i Kazimierz Kutz wo­dzą na pokuszenie polskie, na­rodowe chciejstwo, nieuleczal­ną mitomanię, kołtuństwo ro­dem z zatęchłego zaścianka, niebieskie królestwo pozorów, w którym moralność oznacza umiejętny kamuflaż na uży­tek innych "sprawiedliwych". Od tych narodowych "cnót" zbawić nas może wciąż nie­osiągalny dystans i niemniej egzotyczne poczucie humoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji