Artykuły

Inteligentna prowokacja

Istnieje kilka powodów, by złamać regułę i pisać o tym przedstawieniu nie czekając na telewizyjną premierę. "Nettą" do Teatru Telewizji powraca Eustachy Rylski, au­tor najlepiej czujący i opisujący współczesną polską rze­czywistość, i Kazimierz Kutz, najważniejszy reżyser tej sceny, o którym można powiedzieć dokładnie to samo.

"Netta" nie jest spektaklem wy­bitnym, a mnie trudno uwierzyć, by jakikolwiek teatr wywoływał burzę dyskusji, niewykluczone, że po emisji ktoś zechce się obrazić. I bardzo dobrze. Wtedy teatr prze­staje być wewnętrzną sprawą arty­stów. "Netta" jest drugim spekta­klem Rylskiego i Kutza. Wcześniej pracowali razem przy "Zapachu or­chidei". Rylski nie pisze typowych sztuk. Sam twierdzi, że specyfika telewizyjnej formy dyktuje styl wi­dowiska i opowiadania historii. Tworzy też na zamówienie, wie­dząc kto zajmie się inscenizacją.

W przypadku Rylskiego literatu­ra znalazła sobie idealne medium. Jego dramaty-scenariusze odbiera­ne są przez miliony widzów, bo­wiem w atrakcyjnej formule mówią o sprawach dotyczących wszyst­kich. Można by rzec, że tematy czerpie Rylski z czołówek dzienni­ków i wnikliwej obserwacji Polski dwu ostatnich dekad. A jednak to teatr daleki od publicystyki. Idę o zakład, że telewizyjna dramatur­gia Rylskiego nie zniknie z kolej­nym powiewem wiatru historii.

Utwory Rylskiego można na­zwać dramatami postaw. W "Chłodnej jesieni" (w reż. Janu­sza Zaorskiego) badał koegzystencję sztuki z władzą. W pytaniu: czym jest twórczość? - zawierała się kwestia granic kompromisu. W "Zapachu orchidei" na ostrzu noża ustawił działaczy narodowo-chrześcijańskich z całą ich hipokry­zją i podwójną moralnością. U pro­gu lat 90. sztuka i bezkompromiso­we przedstawienie Kutza stało się ciosem w skroń rodzących się elit nowej Polski.

I wreszcie "Wilk Kazański", zna­ny z realizacji i opracowania Filipa Zylbera (Rylski wycofał swoje na­zwisko z czołówki spektaklu). Hi­storia prawnika przeżywającego wzloty i upadek w świecie mafii, stała się obrazem nowego pokole­nia dzisiejszych młodych. Nie ist­nieje moralność i zasady, liczy się sukces nawet za cenę autodestrukcji - taka myśl towarzyszyła "Wil­kowi Kazańskiemu".

W guasi-kryminalnej opowieści, połączonej z przenikliwą obserwa­cją gangsterskich, odrobiną zmito-logizowanych realiów, zawarli Ryl­ski i Zylber problem winy i kary - nieodłączny w jego telewizyjnych scenariuszach.

O "Netcie" było głośno jeszcze nim doszło do realizacji. Ponoć ko­muś w telewizji utwór się nie spodobał i przez jakiś czas blokowano produkcję. Nie pomogły zna­komite opinie o tekście, zapewnie­nia szefów Teatru TV, wreszcie gwarancja, jaką jest reżyseria Kazi­mierza Kutza. Potem rozgorzała walka o Teatr TV i dopiero później uruchomiono produkcję.

"Netta" łączy się z poprzednimi dziełami Rylskiego zarówno w kre­owaniu sytuacji, jak i portretowa­niu bohaterów. Zmienia się tylko opisywane środowisko.

Rylski i Kutz ukazują bowiem bezkompromisowo świat filmow­ców. Najpierw uczestniczymy w oficjalnym bankiecie na cześć wielkiego Holmana (Jan Nowicki), niekwestionowanego autorytetu, przywódcy i wzoru wszystkich cnót. Z powodu wieku trzyma się na uboczu, ale i tak traktuje się go, jak wyrocznię. Rylski, Kutz i No­wicki szydzą z niego, przedstawia­jąc go jako zadufanego w sobie ka­botyna. Holman nie mówi - on wygłasza prawdy o życiu i świecie, pusząc się przy tym jak paw, wsłu­chując w timbre swego głosu. Hol­man, jak wielu znanych nam arty­stów, z radością przyjmuje rolę du­chowego opiekuna narodu.

Na drugim biegunie mamy nieja­kiego prezydenta Dołęgę (Bohdan Łazuka). Stoi on na czele wielkiej korporacji przemysłowej i dlatego nadał sobie ten tytuł. Walczy o Pol­skę tylko dla Polaków, rzucając na prawo i lewo różne inne "popular­ne" hasła. Wymyślił sobie, że droga do władzy wiedzie przez sztukę, a że film jest najszybszą ze sztuk... Między nimi ma wybierać główna postać "Netty", niejaki Tryk (Zbi­gniew Zamachowski), który jest re­żyserem wypróbowanym w kinie akcji i w takich produkcjach, na które zawsze przyjdą ludzie. Teraz postanowił się zmienić. Przypo­mniał sobie, że jest artystą i napisał scenariusz z prawdziwego zdarze­nia. Coś, w co wierzy i na czym mu zależy. Chce walczyć o "Nettę", bo twierdzi, że warto.

Nie jestem do końca przekona­ny, czy autor i reżyser przedstawienia podzielają bezkrytycznie ten pogląd.

"Nettę" odbiera się jako ostry atak na blichtr i fałsz świata filmu. Kutz, choć sam jest filmowcem, za­wsze kpił sobie ze środowiska, co uczyniło z niego zdeklarowanego, świadomego i programowego outsidera. Teraz znalazł w "Netcie" Ryl­skiego materiał na przedstawienie, które rozjątrzy ranę. Powie o rze­czach dobrze znanych, a zawsze przemilczanych. W "Netcie" nie ma choć jednej postaci wzbudzają­cej sympatię. Holman to kabotyn, Dołęga - imbecyl zapatrzony w swoje chore idee. Jego adiutant Gaponia (Artur Barciś) to rozlazły przytakiwacz i człowiek bez wła­ściwości. Całe środowisko jawi się jako masa, przywykła (a może wy­tresowana) do klaskania i kiwania głowami. Choć świat polityki szki­cowany tu jest bardzo fragmenta­rycznie, pozostajemy z nieodpar­tym wrażeniem, że film i władza to jedno bagno. Kiedy wciągnie, trud­no się z niego wyplątać.

Z początku możemy sądzić, że najłatwiej nam będzie polubić Try­ka. Ten ustawia się w poprzek ukła­dów, próbuje walczyć o własną nie­zależność. "Jestem artystą" - wciąż powtarza. Z czasem staje się coraz bardziej irytujący.

Zbigniew Zamachowski ukazuje Tryka jako mężczyznę, który chce uchodzić za "króla życia". Próbuje

być twardy, wyrazisty po to, by od­różnić się od otoczenia. Po chwili przekonujemy się, że to tylko poza.

Najbardziej poruszający jest Zamachowski, kiedy przykłada sobie lufę do skroni. - To mnie odpręża - tłumaczy i z czasem coraz mniej mu wierzymy. Nie wiemy czy "Netta" to rzeczywiście taki świet­ny tekst, czy tylko artystowski (?) bełkot. Na Tryka spoglądamy ni­czym na marionetkę w rękach sil­niejszych. Nawet wątpliwy happy end przyjmujemy z niepokojem.

Rylski i Kutz nie wyważają otwartych drzwi. "Nettę" nożna uznać za dramat z tezą. Inaczej niż wcześniej, istotny staje się obraz ca­łego środowiska, niż poszczególne postaci. Zyskuje na tym obserwacja codziennych gier i podchodów, tra­ci konflikt dramatyczny.

Ukazanie niektórych bohaterów z Dołęgą Łazuki na czele, przewo­dzi na myśl coś na kształt kabaretu politycznego. Już pojawienie się ak­tora pierwszy raz od wielu lat w po­ważnym przedsięwzięciu wywołu­je takie skojarzenia.

Sądzę jednak, że to element gry Kutza, i on doskonale wie, co robi. Nie szuka w "Netcie" półśrodków, chce wzburzyć, zdenerwować. Choć nie jest to najlepszy utwór Rylskiego ani największe osiągnię­cie reżyserskie Kutza, nie mam wąt­pliwości, że nie było przedstawie­nia równie prowokującego, chwy­tającego na gorąco codzienną rze­czywistość. I choć nie wierzę już w wokół teatralne spory, może spra­wa "Netty" nie zakończy się tylko na emisji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji