Artykuły

Moje główne zadanie to przeżyć

KRZYSZTOF KOLBERGER to ikona polskiego kina. Wysoki, przystojny, o zniewalającym damskie serca głosie i klasie godnej ziemiańskiego potomka. Kilka miesięcy temu "oddał " swoją twarz do kalendarza, dochód z jego sprzedaży miał pomóc w zakupie obuwia dla dzieci z domu dziecka.

Kilka miesięcy temu "oddał " swoją twarz do kalendarza, dochód z jego sprzedaży miał pomóc w zakupie obuwia dla dzieci z domu dziecka. Potem ktoś go zapytał - a pan jakim butem chciałby być. Odpowiedział - oficerkami. Takimi nie do zdarcia.

Anna Dymna opowiedziała mu, jak to kiedyś szła sama po ulicach Krakowa i jak zwykle uśmiechała się. Pewien mężczyzna, po którym prześlizgnęła się wzrokiem wypalił - A ty co się tak uśmiechasz. Chcesz wpier...? Krzysztof Kolberger ma twarz, z której uśmiech nie schodzi. Nawet wtedy gdy jest sam, gdy wędruje po swoim ukochanym Gdańsku i bliskiej mu Warszawie. Ma twarz spokojną, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że radosną. Może dlatego, że nigdy nie pytał, dlaczego właśnie jemu los zrzucił tak ciężką chorobę? Raka, który zabrał już jego siostrę.

- Jakiś czas temu podszedł do mnie dziennikarz z prasy kolorowej i zapytał - no dobra, to co panu wycięto? Odrzekłem zgodnie z prawdą, że niemal wszystkie podroby.

Sala "Cyganerii", w której odbywało się spotkanie wolontariuszy fundacji Gdyński Most Nadziei, skupiającej osoby chore na raka i ich bliskich, inaugurujące cykl spotkań pt. "Jak zdarza się szczęście", wybuchnęła śmiechem. Na spotkaniu byli ludzie chorzy i zdrowi, ci, co wiedzą czym jest rak i ci, dla których jest zmorą niszczącą naszą cywilizację. I jedni i drudzy słuchali go w skupieniu, i jedni i drudzy mieli łzy w oczach, gdy mówił o swoim małym cudzie sprowokowanym przez Jana Pawła II, gdy recytował wiersz ks. Jana Twardowskiego, gdy opowiadał o swojej matce i siostrze, która przegrała walkę z rakiem i gdy mówił o córce i pobytach w szpitalu i eksperymentalnym leku, który jest na nim testowany i Piotrze Adamczyku, który oddał mu różaniec Od Ojca Świętego, by nie opuściło go szczęście.

Człowiek nie do zdarcia

Kolberger to ikona polskiego kina. Wysoki, przystojny, o zniewalającym damskie serca głosie i klasie godnej ziemiańskiego potomka. Kilka miesięcy temu "oddał " swoją twarz do kalendarza, dochód z jego sprzedaży miał pomóc w zakupie obuwia dla dzieci z domu dziecka. Potem ktoś go zapytał - a pan jakim butem chciałby być. Odpowiedział - oficerkami.

- Pamięta pan te słowa?

- Pamiętam. A dlaczego pani o to pyta?

- Bo to jedno słowo wiele o panu mówi. Oficerki to buty szlachetne, nie do zdarcia.

- Mówiąc o tych oficerkach, kierowałem się raczej sentymentem do klasy ziemiańskiej, z której wywodził się mój ojciec. Ale to, co pani mówi, ma sens. Rzeczywiście żyję, pracuję, po prostu nie daję się chorobie. Moje główne zadanie to przeżyć.

- Siedzimy w gdyńskiej kawiarni, ale pan za chwilę będzie w Warszawie, potem przyjeżdża pan do Sopotu na festiwal teatralny. Zapytam wprost - jest pan chory, a nawet zdrowy człowiek miałby problem, by to wszystko udźwignąć. Skąd pan bierze siły?

- Sam się nad tym zastanawiam. Wiem jednak, że dwa dni bez pracy spowodowałyby u mnie frustrację i pogorszenie stanu zdrowia.

Szczęście po raz pierwszy, drugi, trzeci...

Choroba po raz pierwszy zaatakowała 17 lat temu. Był na okresowych badaniach, ot tak opowiedział pani doktor o chorobie siostry. Zamyśliła się, i po chwili zdecydowała - zrobimy USG, na pewno nic panu nie jest, ale lepiej sprawdzić.

Wyrok - rak - poznał w jakiś czas później. Nie powiedział słowa matce, sama była chora i cierpiąca. Podzielił się tym jedynie z siostrą, już wtedy umierającą. Rzekła - chociaż tyle mogłam dla ciebie zrobić. Gdyby nie jej choroba, nie ta rozmowa z lekarzem, pewnie nie poszedłby na badania i w porę nie przeciwstawił się chorobie. To było, jak sam mówi - to pierwsze szczęście. Ale rak tylko na chwilę się wycofał. Zaatakował w kilka lat później. Tym razem wątrobę. Kolejne zabiegi, kolejna chemia i pobyt w sanatorium. Jego matka miała mu za złe, że nie przychodził do szpitala, gdy podupadła na zdrowiu. A on po prostu nie mógł, nie miał sił. Gdy wrócił do Warszawy, podleczony, poszedł do matki. I po kolei opowiedział, że miał już operację, że ma przerzuty. Nic nie powiedziała. Ale od tamtej rozmowy wszystko się zmieniło. Oboje wyzbyli się egoizmu. Potem przyszedł kolejny cios, choroba i śmierć Jana Pawła II. Wiedział, że nie ma szans osobiście pożegnać Ojca Świętego. Przecież do Watykanu jechało pół Polski. Ale zadzwonił telefon. Usłyszał pytanie, czy nie zechciałby przeczytać testamentu Jana Pawła II. Zgodził się. Kolejnego dnia telefon znowu zadzwonił, ktoś z telewizji dopytał, czy nie zechciałby przeczytać testamentu Ojca Świętego ale z Watykanu. Pojechał. Ukłonił się po raz ostatni naszemu Papieżowi, księża z Watykanu wprowadzili go do sali, gdzie spoczywała trumna z ciałem Jana Pawła II. Był szczęśliwy, wiedział, że to nie przypadek. On po prostu musiał tam być. To było jego kolejne szczęście.

Minęło kilka dni. Znowu rzucił się w wir zajęć. Razem z Małgorzatą Zajączkowską rozpoczęli przygotowania do sztuki "Kocham O'Keefee". Lecieli samolotem. Ona zapytała: - Krzysztof, co ty jesteś taki żółty. Po badaniach usłyszał - rak trzustki. I znowu był zabieg i chemia, i leczenie. I cierpienie, o którym nie chce mówić. To wtedy przyszedł do niego Piotr Adamczyk i dał mu różaniec, który otrzymał od Jana Pawła II. Nie chciał przyjąć. - Piotrze - powiedział - przecież to twoja relikwia. - Będzie naszą wspólną - usłyszał w odpowiedzi. To było kolejne szczęście.

Od płyty do życia

Ale rak jest zdradliwy, znowu przypuścił atak. Na nerkę. Lekarze zaproponowali zastosowanie eksperymentalnego leku. Zgodził się. Testuje go już jakiś czas. I żyje. I jak mówi, ma się dobrze. I to kolejne szczęście. I ma córkę, która go wspiera, i przyjaciół i spotkania z wielbicielami jego recytacji, chociażby ukochanych przez niego wierszy ks. Jana Twardowskiego. I to też jest szczęście. Jakiś czas temu Aleksandra Iwanowska, przyjaciółka ks. Jana zaproponowała mu wydanie płyty z recytacją wierszy księdza, oczywiście w jego wykonaniu. Zgodził się, potem narodził się pomysł, by dołączyć do płyty rozmowę, taką zwykłą o życiu. Zgodził się. i tak powstała książka "Przypadek -nie przypadek". Jest tam mowa o śmierci jako etapie życia, o chorobie, przyjaciołach, wierze i wszystkim tym co ważne.

- Powiedzcie mi państwo, czy ja dobrze robię opowiadając publicznie o tej chorobie ? - zapytał zgromadzonych w gdyńskiej kawiarni.

Odpowiedziały mu oklaski.

Od autora:

Krzysztof Kolberger to człowiek szczęśliwy. Czerpie garściami z życia, docenia je i szanuje. I nie boi się śmierci bo tylko kolejny etap życia. Spotyka się z ludźmi i mówi o chorobie nowotworowej. Oswaja ją i każe nam zatrzymać się na chwilę i spojrzeć na siebie bliskich i to co wokół. On widzi wszystko inaczej, po już trzykrotnie przeżywał swoje narodziny.

***

Krzysztof Kolberger

Gdańszczanin, urodzony 13 sierpnia 1950 roku , absolwent IX LO w Gdańsku - Wrzeszczu. Aktor i reżyser teatralny. W 1972 roku ukończył Państwową Szkołę Teatralną w Warszawie. Po studiach rozpoczął pracę w Teatrze Narodowym, grał m.in. w "Dziadach" , "Weselu". Jako reżyser wystawił m.in. "Krakowiaków i górali". Wystąpił w kilkudziesięciu polskich filmach m.in. "Na srebrnym globie". "Ostatni prom", w serialu "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy". Rozwiedziony, ma córkę Julię. Mieszka w Warszawie, ale planuje zakup mieszkania w Trójmieście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji