Artykuły

Pielgrzymka do Europy

Marek Pruchniewski, drama­turg mieszkający w Krosinku pod Poznaniem, w połowie lat 90. słu­chał opowieści swoich przyjaciół, którzy wrócili właśnie z pielgrzym­ki do sanktuariów Europy. Takie pielgrzymko-wycieczki, w których obok wiernych uczestniczyli rów­nież amatorzy taniej turystyki, by­ły wtedy popularnym sposobem zwiedzania krajów zachodnich.

Znajomi wspominali wielo­dniową, męczącą podróż, przystan­ki na msze i modlitwy, noclegi w spartańskich warunkach i psują­cy się nieustannie autokar. Nagle w autobusie wypełnionym pielgrzy­mami Pruchniewski zobaczył me­taforę współczesnej Polski. Polski wierzących i udających wiarę, świę­tych i świeckich, którzy razem ja­dą przez Europę, wioząc garb swo­jej przeszłości.

Pruchniewski, który debiutował w końcu lat 80. sztuką "Paryż", na­grodzoną w konkursie warszawskie­go teatru Ateneum, w początkach następnej dekady stał się znany ja­ko autor dwóch sztuk - "Armia" i "Historia noża". Przedstawiał w nich czarny obraz Polski po 1989 roku: pierwszy tekst opowiadał o ła­maniu charakterów w wojsku, tema­tem drugiego była bezsensowna, po­zbawiona motywów przemoc. Przez następne sześć lat Pruchniewski mil­czał, aż do historii z pielgrzymką.

Z wakacyjnych wspomnień na­rodziła się idea sztuki o grupie Pola­ków pielgrzymujących przez zachod­nią Europę do świętych miejsc kato­licyzmu: Lourdes, Fatimy i Rzymu.

Pruchniewski nawiązał w niej do "Wesela", najważniejszej od stu lat syntezy polskiego społeczeń­stwa. Tak jak w bronowickiej cha­cie na pokładzie pielgrzymkowego autobusu umieścił ludzi z różnych grup społecznych: zakonnika, mło­dego księdza, otoczonego wianusz­kiem gorliwych parafianek, nawró­conego komunistę, byłego milicjan­ta, dziewczynę szukającą męża, sa­motną matkę z dzieckiem, parę stu­dentów, aktorkę i młodego przed­siębiorcę, właściciela firmy, która zorganizowała wyjazd. Dla wszyst­kich pielgrzymka miała stać się pró­bą wiary, miłości i odpowiedzial­ności, z której tylko nieliczni wyj­dą obronną ręką.

W 2000 roku sztukę wystawił w teatrze w Legnicy Paweł Kamza pod tytułem "Wesele raz jeszcze". Na życzenie teatru autor rozszerzył wątek "Wesela", dopisując sceny, w których Aktorka recytuje frag­menty z Wyspiańskiego, a do boha­terów przychodzą w snach duchy na podobieństwo zjaw z "Wesela". Spektakl okazał się wielkim sukcesem, było to bowiem jedno z nielicznych polskich przedsta­wień teatralnych po­ruszających temat postaw wobec wiary. Po sukcesie teatral­nym sztuką zaintere­sował się Teatr Telewizji. Do realizacji spektaklu zaan­gażowano Macieja Dejczera, autora filmu drogi "300 mil do nieba" o dwóch chłopcach, którzy w stanie wojennym ukryci w tirze uciekli do Szwecji.

Dejczer zrezygnował z dopisa­nych scen a la Wyspiański i powró­cił do pierwotnego tytułu: "Piel­grzymi". Sztuka straciła na poezji, zyskała na tempie. W wersji tele­wizyjnej jest to kino drogi o tyle nietypowe, że ma zbiorowego bo­hatera - do ról pielgrzymów reży­ser zaangażował bowiem 20 akto­rów, którzy wypełniają autokar po brzegi. Podróż, która w teatrze mia­ła z konieczności umowny charak­ter (jedynym elementem scenogra­fii były plecaki i walizki), tu otrzy­mała realistyczne tło w postaci kra­jobrazów zarejestrowanych przez operatora podczas prawdziwej wycieczki na południe Europy (sceny aktorskie kręcono pod Warszawą).

Jednak to nie krajoznawcze wa­lory decydują o jakości spektaklu, lecz świetnie pokazany dramat po­staw. Z każdym dniem pielgrzym­ki odsłania się stopniowo przeszłość jej uczestników. Okazuje się, że księdza Jurka (bardzo dobra rola Szymona Kuśmidra) łączy coś wię­cej z samotną matką piętnastolet­niego chłopca (Aleksandra Koniecz­na) niż tylko znajomość sprzed se­minarium. Że osobnik zwany Ma­jorem (Witold Dębicki) nie zawsze był tak religijny jak dzisiaj, a jego kolega, były milicjant, nie służył w drogówce, ale gasił kiedyś de­monstracje. Że nawet natchniony oj­ciec Jacek (Cezary Kosiński) ma na sumieniu czyny, o których nie mó­wi w codziennych kazaniach.

Pruchniewski pokazuje ludzi, którzy zmagają się ze swoją prze­szłością, próbują zszyć swoje roz­darte przez historię biografie i są w tym wysiłku zarazem śmieszni i tragiczni. Czyli pokazuje nam nas samych tkwiących po uszy w histo­rii i marzących jednocześnie o wy­zwoleniu z niej. Pod tym względem jest to jeden z najważniejszych roz­liczeniowych dramatów napisanych w Polsce po 1989 roku.

"Pielgrzymi" są jednocześnie bardzo zabawną opowieścią o gru­pie przypadkowych ludzi skazanych na wspólną podróż rozklekotanym autobusem. Reżyserowi przyświe­cał przykład "Rejsu", w spektaklu znalazła się nawet parafraza słynnej rozmowy o napisie w damskiej ubi­kacji (zamiast "Głupi kaowiec" ktoś z uczestników pielgrzymki skrobie w toalecie "Jaskółka nie wróbel" - właściciel psującego się autobu­su nazywa się Jaskółka). Dejczer i jego aktorzy z poczuciem humo­ru pokazują walkę o władzę w gru­pie, rodzące się intrygi, zazdrości i miłostki. Nawet z chrapania we wspólnej sali sy­pialnej potrafią zrobić powalają­cy gag. Świetne są także karyka­tury świątobli­wych pątniczek (Izabela Dąbrowska i Halina Wy­rodek), które żałując pieniędzy na napoje, gaszą pragnienie świętą wo­dą z Lourdes.

W tej satyrze na folklor religij­ny Polaków udało się zawrzeć waż­ne przesłanie. Można je odczytać w pełnej pasji przemowie ojca Jac­ka, jednego z dwóch kapłanów pro­wadzących grupę: "To jest nasza piel­grzymka. Tacy jesteśmy. Podzieleni, skłóceni, słabi, pilnujący własnych interesów, spraw mniejszych i więk­szych, wszystko pod sztandarem Bo­ga i prawdy. Zamknięci w zdezelo­wanym autobusie, śmierdzący potem i psującą się żywnością, tacy stajemy w świętych miejscach naszej wiary. Jednak w każdym z nas jest okruch, odrobina, niegasnący blask".

Dla tych okruchów warto obej­rzeć "Pielgrzymów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji