Artykuły

Drugie życie księdza w teatrze

"Ja jestem zmartwychwstaniem" w reż. Przemysława Wojcieszka w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze ks. Andrzej Draguła w Więzi.

Marta: - Czyli rzuciłeś to? Wiesław potwierdza. Marta: - Dlaczego?

Wiesiek: - Zrozumiałem, że to nie dla mnie. Chciałem czegoś innego. Marta: - Czego? Wiesław: - Innego życia. Marta: -jakiego? Wiesław: - Takiego jak twoje.

Marta: - Prowadzę najgorsze życie na świecie! Nic dobrego się w nim nie wydarza, nic! Jak można tego chcieć'?

"Ja jestem zmartwychwstaniem" autorstwa i w reżyserii Przemysława Wojcieszka to spektakl o pierwszych dniach po -jak to się potocznie mówi - zrzuceniu sutanny przez ks. Wiesława. Jest tutaj wszystko, co na takie "nowe życie" może się składać: brak pieniędzy, poszukiwanie pracy, życiowe niedostosowanie, rozpaczliwe poszukiwanie kobiety. O przyczynach odejścia dowiadujemy się niewiele, całość jednak składa się na dość sugestywny i - moim zdaniem - prawdopodobny scenariusz. Ks. Wiesław chce rozpocząć inne życie. Dlaczego? Czyżby dlatego, że to niekapłańskie wydaje mu się teraz normalniejsze?

Sztuka Wojcieszka nie jest o kazusach typu Obirek, Bartoś, Węclawski. Nie opisuje dramatów z pierwszych stron wysoko nakładowych dzienników. Ty jesteś zwykłym, małym pijaczkiem, o takich jak ty nie piszą w gazetach - mówi Andrzej, właściciel baru, do ks. Wiesława. To spektakl o tych najczęstszych i najbardziej powszechnych odejściach z kapłaństwa, zamykających się w triadzie: alkohol, pieniądze, kobieta. To małe parafialne skandale, o których ludzie szybko zapominają, tak jak o ich bohaterach, którzy -jak się prędko okazuje - nie mają nawet do kogo zadzwonić. Najwięcej zrozumienia i współczucia ks. Wiesławowi okazuje prostytutka Marta. Ona jedna nie mówi mu, że jest szmatą, że zszedł na samo dno, że nie jest już niewart. Ona jedna podaje mu dłoń. Zawodzi niegdysiejszy ministrant, dawny kolega od wódki, matka i proboszcz. Każdy z nich miał swoją cząstkę w historii, która doprowadziła ks. Wiesława do decyzji odejścia.

Mężczyźni są do niczego

Matka (Anna) pojawia się tylko raz, gdy ks. Wiesław rozpoczyna swoją pracę w zakładzie samochodowym Tomasza, dawnego ministranta. Przynosi mu - a jakże by inaczej - kremówki. Wiesław zamiata podłogę. Nie idzie mu to najlepiej. Ale jak ty zamiatasz? To jest zamiatanie? Daj, ja to zrobię - mówi poirytowana matka do syna. Wiesław nie pozwala, a na sugestię matki: Przecież ty nie umiesz tego zrobić, odpowiada: Daj mi szansę, żebym mógł zrobić coś sam. W stosunku Anny do syna jest jakieś okrucieństwo. Z jednej strony mówi mu, że marnował życie, z drugiej jednak trudno jej nie ukryć jakiejś satysfakcji: zawsze byłam temu przeciwna. Ojciec też. Szkoda, że tego nie doczekał. Matka podejrzewa, że syn odszedł z kapłaństwa przez kobietę. Tak jednak nie jest. Me mam nikogo i nie chcę mieć - mówi do matki ks. Wiesław. Matka proponuje więc Wiesławowi powrót do stanu, w którym -jak sugeruje - nie było mu przecież źle. Tylko tego by brakowało - odpowiada syn.

Atmosfery domu rodzinnego możemy się więc domyślić. Ubezwłasnowolniony emocjonalnie syn, uzależniony od dominującej matki, który wreszcie chce zrobić coś sam i na własny rachunek. Bardzo chciałbym cię pokochać, ale nie potrafię [...] wiem, że cię to w ogóle nic nie obchodzi - wyznaje Wiesław. Matka nie podejmuje tematu. W zamian za to wyrzuca swoją nienawiść do byłego męża, który zostawił ją przed laty i skończył jak ostatni śmieć, bo kto zostawia kobietę z dzieckiem, ten jest śmieciem i koniec. Ale powód odejścia męża wcale nie jawi się tutaj tak bardzo jednoznacznie. Czy rzeczywiście powodem były jedynie - jak mówi Matka - wszystkie te kurwy, z którymi się prowadzał? W tej rodzinie tak już było zawsze. Mężczyźni są do niczego. Nie ma z nich żadnego pożytku - deklaruje matka. I kto wie, czy właśnie nie ta postawa matki stała u początku decyzji zarówno syna, jak i ojca? Obaj chcieli uciec z takiego domu. Jeden do innej kobiety, drugi do życia bez nich. Z buntu przeciwko matce zrodzić się może jedynie kapłaństwo kalekie, karykatura kapłaństwa.

Andrzej, właściciel baru, pojawia się jak widmo z przeszłości. Jego słowa Wrócił ksiądz do nas są znamienne. Andrzej i Wiesław sa; dawnymi kolegami "od wódki". Na pytanie, dlaczego przychodzi do baru, ks. Wiesław odpowiada Andrzejowi z determinacją w głosie: Bo nie umiem bez ciebie żyć. Andrzej gardzi swoim dawnym kolegą. Zresztą, nie on jeden. Do baru -jak opowiada - przychodzą dawni parafianie ks. Wiesława, pytając się, gdzie jest ta szmata. Ci, którzy niegdyś go kryli, dzisiaj są pierwsi, by go oskarżyć. Między Andrzejem a Wiesławem kilkakrotnie dochodzi do bójki. Szef baru z łatwością pokonuje pijanego Wiesława. To jednak nie żadna sportowa walka; Andrzej na każdym kroku okazuje Wiesławowi pogardę, czego wyrazistym symbolem jest scena, gdy stawia nogę na leżącym księdzu.

Ale upokorzenia doznaje on nie tylko od swoich dawnych parafian. To jest twoja wina. Gdybyś mnie nie krył, nie pomagat, gdybyś zostawił mnie w spokoju - te słowa Wiesław kieruje do księdza Jerzego, być może swego niegdysiejszego proboszcza. "Pomoc" Jerzego jest właściwie antypomocą. Jako "lekarstwo" proponuje mu przeniesienie do innej parafii "na wschodzie", gdzie żyją inni ludzie, którzy nie zadają pytań. Wiesław przychodzi do niego po pieniądze. Jerzy zarzeka się, że nigdy ich mu już nie pożyczy, za każdym razem jednak ulega, nawet wtedy, gdy Wiesław wyzna z rozbrajającą szczerością, że potrzebuje tych pieniędzy "na dziwki". W postawie współbrata jest jakaś bezradność. Z jednej strony próbuje usprawiedliwiać postępowanie ks. Wiesława: Jesteś stabym człowiekiem, jesteś słaby, słaby, słaby od dwudziestu lat i nic się nie zmienia. Z drugiej jednak dołączą się do chóru tych, którzy mają dla Wiesława jedynie słowa oskarżenia. Od dwóch miesięcy jesteś nikim. Nikim - mówi z niejaką pogardą i cynizmem w głosie.

Nie wierzę

Moja wiara nie istnieje - mówi Wiesław w rozmowie z ks. Jerzym. Czy aby na pewno? Jest w sztuce Wojcieszka kilka scen znamiennych, które wiele mówią o kryzysie wiary ks. Wiesława. W rozmowie z barmanem kapłan wspomina ostatnią wizytę u niego w domu i modlitwę przy chorym dziecku. Mimo modlitw choroba nie ustąpiła. Nie pomogło - mówi ks. Wiesław, recytując na kolanach "Ojcze nasz", odgrywając niejako tamtą scenę z przeszłości. - Nigdy nie pomaga. Bo to są tylko słowa. Od słów tych Wiesław nie potrafi jednak uciec. Jak się sam przyznaje, nocą, gdy nie może spać, recytuje tekst Mszy świętej: Powtarzam ją codziennie [...]. Mamroczę ją godzinami. Słowa oddalają się od sensów. Zmieniają się w puste dźwięki. Coraz mniej z nich znaczy cokolwiek. Mogę mamrotać je i mamrotać. Nic nie czuję. Tylko niektóre z nich znaczą coś jeszcze. Coraz mniej. Już nie wierzę.

W nocnej rozmowie z Martą ks. Wiesław przyznaje się, że ze słów modlitw, które pamięta, wybiera te, które wciąż dla niego coś znaczą, które przeprowadzą go przez ciemność. Jest ich - jak przyznaje - coraz mniej, ale cały czas ich szuka. Na pytanie, jakie to słowa, ks. Wiesław odpowiadana jestem zmar...

Słowo "zmartwychwstanie" nie pada z ust Wiesława, ale Wojcieszek dopisał je w tytule sztuki. Czy w życiu ks. Wiesława dokona się zmartwychwstanie? Czym miałoby być to zmartwychwstanie? Czy powrotem do kapłańskiego życia? Wróć do Kościoła. To ostatni moment. Ludzie cię lubili, byłeś dobrym księdzem, wybaczą ci wszystko. Za chwilę nikt nie będzie o niczym pamiętał - zapewnia go ks. Jerzy, nieustannie zachęcając do przyjścia na niedzielną mszę. Nic nie wskazuje jednak, by takie zmartwychwstanie poprzez powrót do kapłańskiego życia miało się dokonać. Do tamtego życia nie ma powrotu. Być może było ono życiem fałszywym, zbudowanym na złym, niedojrzałym wyborze. W zakończeniu sztuki ks. Wiesław przywołuje sobie jedno ze swoich kazań, na którym -j ak mu to przypomni Andrzej, szef baru - wszyscy płakali: Życie jest snem. Snem śnionym w gorączce. Choroba oszukuje i drwi z nas. Sen jest raz błogi, innym razem zmienia się w koszmar. Wiara pozwala nam dotrwać do przebudzenia. Jest jak ramię ukochanej osoby, śpiącej tuż obok nas, w które możemy się wtulić w oczekiwaniu na świt. Nieszczęścia i ból, których nie żałuje nam życie, miną bez śladu. Tak jak bez śladu mija choroba w ramionach ukochanej. W jej ramionach stajemy się silni. W jej ramionach jesteśmy bezpieczni. W jej ramionach doczekamy się końca nocy. Nad ranem obudzimy się znowu.

Nieszczęścia i ból - to, co niegdyś było jedynie teoretycznym przedmiotem kazania, teraz stało się częścią życia. Na pytanie Andrzeja: Wierzysz w to?, Wiesław nie daje odpowiedzi, ale to milczenie zdaje się pełne nadziei. Być może trzeba było stracić fałszywe - w pewnym sensie - kapłaństwo, by odzyskać (albo po prostu zyskać) wiarę? Nic już nie czuję. Żadnej pasji. Żadnej potrzeby, nic - mówi o utraconym kapłaństwie. Ale czy jest to równoznaczne z utratą wiary? Może jest to początek jej odnajdywania? W tym procesie jednak nie pomaga mu nikt z dawnego świata - ani matka, ani ksiądz, ani dawni przyjaciele. Jest tylko Marta, prostytutka, która staje się dla niego - jeśli można tak powiedzieć - siostrą miłosierdzia, a w której też przecież dokonuje się teraz jakieś zmartwychwstanie.

Ocalenie

Zacznę normalne życie - Wiesław deklaruje w jednej z rozmów z ks. Jerzym. Ten natychmiast ripostuje: A co o nim wiesz? Nic - zdaje się mówić Wojcieszek swoim spektaklem. Ta niewiedza objawia się we wszystkim. Czasami jest zrozumiała, jak w kontakcie z prostytutką. Czasami jednak jest kalectwem, jak pokazuje to scena zamiatania w warsztacie samochodowym. Przecież nic nie umiesz - uświadamia mu jego dawny ministrant. Wiesław nie ma nawet prawa jazdy. Jego deklaracja: Nauczę się zdaje się dotyczyć wszystkiego, nie tylko kontaktu z kobietą czy tańca, ale także prostych, codziennych czynności.

Życiowe niedostosowanie ks. Wiesława jest nieco przerysowane, chwilami wręcz groteskowe, choć - jak wspomniałem - niekiedy zupełnie zrozumiałe. Prowokuje jednakże do postawienia pytania o granice koniecznej inności kapłańskiego życia. Inność sakramentalna, która jest dla księdza istotna i istotowa, staje się niestety daleko idącą innością społeczną, która odgradza go od - trzeba tak powiedzieć - normalnego życia. Zamknięcie w plebanijno-klerykalnym getcie może owocować neurotyczną potrzebą normalności, czasami tak ostrą, że kończy się porzuceniem jednej "inności" na rzecz drugiej. Wojcieszek charakteryzuje "drugie" życie ks. Wiesława przymiotnikami "inne" i "normalne". Autor jednakże nie staje po żadnej stronie. Pokazuje jedynie, jak wielkie może być w księdzu pragnienie normalności.

Sztuka Wojcieszka jest - moim zdaniem - tekstem uczciwym. Nie pobrzmiewa w niej żaden skandalizujący ton, nie ma obrazoburstwa, chęci obrażania czy oskarżania kogokolwiek. Momentami zbyt ostrą kreską zbudowane sytuacje służą jedynie tezie, a nie skandalowi. Historia, osadzona w realiach Wałbrzycha, ma wydźwięk uniwersalny. Mówi o ludzkich emocjach, o których nie wolno zapominać nigdy, także wtedy, gdy wybiera się życie kapłańskie. Nie są bowiem od nich zwolnieni także ci, co chodzą w sutannach. Ale, jak mówi Wojcieszek, zdaje się, że to właśnie on - upadły ksiądz, któremu uczucie ofiaruje lokalna prostytutka, a nie wszyscy inni, tak bardzo spieszący się z pogardą wobec niego - ma szansę na ocalenie.

***

Ks. Andrzej Dragula - ur. 1966. Ksiądz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Doktor teologii, publicysta i dziennikarz. Współorganizator i rzecznik prasowy Inicjatywy Ewangelizacyjnej "Przystanek Jezus'. Adiunkt w Katedrze Katechetyki i Homiletyki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Szczecińskiego, wicedyrektor Instytutu Filozoficzno-Teologicznego im. Edyty Stein w Zielonej Górze. Mieszka w Zielonej Górze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji